Nadzorczyni ze Stutthofu, która uniknęła stryczka
Kilka miesięcy temu w polskich i zagranicznych dziennikach przetoczyła się elektryzująca informacja: oto namierzono 95-letnią Irmgard F., która mając 18 lat pracowała jako sekretarka w obozie KL Stutthof. Rozpoczęła się już cała procedura postawienia byłej sekretarki przed niemieckim sądem w Szlezwik-Holsztynie. Co ciekawe, przed sądem dla nieletnich, gdyż wobec niemieckiego prawa osoba, która nie skończyła 21 lat jest nieletnia. A taką była Irmgard w czasie pracy w KL Stutthof. No cóż, Niemcy za wszelką cenę próbują namierzyć i osądzić pozostałych przy życiu byłych członków załóg obozowych lub innych nazistowskich zbrodniarzy. Czy to jest coś niezwykłego, że przed sądem stanie była sekretarka czyli prawdopodobnie kobieta, która służyła w formacji SS-Helferin? Chyba nie - chociaż jak dotąd kobiety z personelu pomocniczego, które nie były nadzorczyniami a pracowały w obozach, były raczej pomijane lub zapomniane. Dopiero teraz sobie o nich przypomniano... Jednak wciąż trzeba mieć na uwadze fakt, że osoby takie jak Irmgard F. nie miały w czasie pracy bezpośredniego kontaktu z więźniami. Były pracownicami administracyjnymi, biurowymi. Co oczywiście nie oznacza, że ich udział w zbrodni był marginalny. Irmagrd F. była sekretarką samego komendanta obozu czyli jej pozycja była wysoka, a przez jej ręce codziennie przechodziły ważne i ściśle tajne dokumenty. Poniżej zamieszczam ciekawy artykuł dotyczący przygotowywanego procesu Irmgard F. z gazety "Newsweek":
W tym wpisie chciałam zwrócić uwagę na inną kobietę, która także pracowała w obozie Stutthof, jednak jako nadzorczyni SS. I prawdopodobnie podzieliłaby los swoich koleżanek, które po wojnie zostały powieszone, gdyby sama nie zrezygnowała wcześniej z pełnionej służby! Jeśli sobie przypomnicie, w czasie procesu załogi KL Stutthof w Gdańsku sądzono sześć byłych nadzorczyń. Wyroki śmierci usłyszało jednak pięć z nich. Szóstą była Erna Beilhardt, która z osobistych powodów zrezygnowała wcześniej ze służby w obozie. Zachował się nawet niezwykły dokument - zeznania Erny Beilhardt, która jako jedyna nie otrzymała wyroku kary śmierci i nie została powieszona wraz z innymi nadzorczyniami w lipcu 1946 roku. Bardzo często jeśli chodzi o temat nadzorczyń przewija się pytanie: czy te kobiety mogły zrezygnować ze służby widząc krzywdę tylu ludzi? I według mnie, jeśli już jakaś kobieta została tą nadzorczynią i weszła w zamknięty świat zagłady - raczej ze służby zrezygnować nie mogła... Po prostu za dużo wiedziała i widziała! Przypadki rezygnacji ze służby były baaardzo rzadkie, a jednym z takich przypadków jest postać Erny Beilhardt - warto więc przyjrzeć się tym dokumentom bliżej!
Erna Beilhardt w czasie wizji lokalnej
na terenie byłego obozu w Stutthofie, maj 1946.
Erna Beilhardt urodzona w Nowym Stawie (Neuteich), ewangeliczka, posiadała wykształcenie średnie, od 1933 roku należała do NSDAP, po śmierci ojca musiała pracować na roli w Prusach Wschodnich, potem 2 lata uczyła się w szkole robót ręcznych, pracowała w mieszkaniu dyrektora fabryki Lippert. Jako aktywistka NSDAP dostała pracę w NSV (Nazional Sozialistische Volkswohlvarth) w Gdańsku obejmujące swoim zasięgiem cały dystrykt gdański. Od 15 sierpnia 1944 roku została przyjęta do pracy nadzorczyni w KL Stutthof. Po przeszkoleniu i nadzorowała 750 żydówek mieszkających w 10 barakach. Po kolejnych 6 tygodniach przeszła do pracy w Czerwonym Krzyżu w Królewcu, Pilawie, a następnie Swinemünde (Świnoujściu) i tam została aresztowana 14 lipca 1945 roku w czasie pracy. Skazana została przez Specjalny Sąd Karny w Gdańsku w dniu 31 maja 1946 roku na karę 5 lat więzienia.
Nadzorczyni Erna Beilhardt, w czasie postępowania dowodowego przyznała: "Podobała mi się idea naszego wodza, że cały świat będzie pod nas się stosował, że my stoimy z zwycięstwem nad wszystkimi państwami…" Była zaciekłą nazistką i nie ukrywała tego w czasie procesu gdyż oświadczyła: "Ciągle od 1933 r. jestem w partii NSDAP". A jednocześnie wyjaśniła: "Nie bardzo podobało mi się w tej pracy, bo za bardzo znęcali się nad ludźmi, na co ja patrzeć nie mogłam". I rzeczywiście Sąd wykazał, że po 6. tygodniu poszła do pracy w Czerwonym Krzyżu w Królewcu i skazał ją na karę 5 lat więzienia.
Niektórzy uważają, że taką dobrą "SS-manką" była Elisabeth Becker, o której ułaskawienie zabiegał sąd, który skazał ją na karę śmierci. Rzeczywiście w opinii w sprawie ułaskawienia skazanych na śmierć oskarżonych, tylko w jej sprawie wystąpiono o zamianę kary śmierci na karę 15 lat więzienia. Sąd opiniował pozytywnie swój wniosek nie dlatego, że Becker nie popełniała zbrodniczych czynów, a jedynie z tego powodu, że spośród skazanych na śmierć kobiet ona najkrócej uczestniczyła w katowskim rzemiośle. Dlatego nie powinna ponieść takiej samej kary jak np. Jenny Barkmann, Gerda Steinhoff czy pozostali skazani.
Jest wyraźna różnica pomiędzy postawą Erny Beilhardt, która odeszła z obozu do innej pracy z tego powodu, że nie mogła zmusić się do zabijania i patrzenia jak czynią to inni, a Elisabeth Becker, którą z tej pracy wyeliminowała na pewien okres czasu tylko choroba. Sąd ustalając stan faktyczny przy wymiarze kary nie mógł działać wg własnego uznania. Musiał stosować bardzo surowy dekret sierpniowy, przewidujący jedyny wymiar kary w przypadku udowodnienia dokonywania zabójstw. Becker przyznała się do selekcji co najmniej 30 Żydówek-więźniarek. Zeznania swoje potem odwołała, twierdząc, że była bita, ale później ponownie przyznała, że 30 więźniarek wyłączyła z grupy Żydówek i skierowała je do oddziału karnego. W świetle zeznań świadków była to selekcja, a więc skierowanie tych kobiet na śmierć, a za taki czyn według tego dekretu mogła otrzymać tylko karę śmierci. Wobec dowodów popełnionych zbrodni sąd nie mógł więc jej uniewinnić.
Spośród nadzorczyń służących w KL Stutthof tylko o Ernie Beilhardt można powiedzieć, że miała sumienie, a z powodu jej odejścia do Czerwonego Krzyża nie miała żadnych przykrych konsekwencji, a przecież musiała się w takimi konsekwencjami liczyć.
*
Zamieszczam protokoły trzech przesłuchań Erny Beilhardt: protokół przesłuchania przez Czesława Jabłońskiego z dnia 27 lipca 1945 roku, Romana Ciechocińskiego z 15 sierpnia 1945 roku i A. Jurewicza z 20 marca 1946 roku. W jednym z wyjaśnień Beilhardt nie mówi prawdy, bowiem chroni Gerdę Steinhoff. Beilhardt była zaciekłą nazistką i działaczką NSDAP. To prawda, że otrzymała niski wymiar kary, że odeszła z KL Stutthof na własną prośbę, ale czy z tego powodu można ją zaliczać do dobrych nadzorczyń? Nie została przecież uniewinniona lecz skazana na karę 5 lat więzienia w procesie załogi KL Stutthof. A więc za co? Czy tylko za przynależność polityczną? Może za wyzywanie więźniarek, bicie, poniewieranie ich godności i różne inne szykany. To bardzo trudny temat, a odpowiedź mogą dać akta procesu.
Protokół przesłuchania z dnia 27 lipca 1945 roku:
Protokół przesłuchania z dnia 15 sierpnia 1945 roku:
Protokół przesłuchania z dnia 20 marca 1946 roku:
Komentarze
Prześlij komentarz