AL Neubrandenburg: praca przymusowa kobiet
W sierpniu 2018 roku udałam się pociągiem z Fürstenbergu do miasta Neubrandenburg w Meklemburgii. To właśnie tam, w sercu Pojezierza, założono jeden z kilkudziesięciu podobozów Ravensbrück. Dziś właściwie nie ma już śladów po miejscach, gdzie znajdowały się w czasie wojny fabryki zbrojeniowe, zatrudniające tysiące więźniów i więźniarek. Miasto postanowiło jednak uczcić pamięć o ludziach, którzy pracowali przymusowo dla Rzeszy Niemieckiej i utworzyło specjalny szlak pamięci wiodący przez tereny dawnych zakładów i fabryk zbrojeniowych. Także w Neubrandenburgu znajduje się zbiorowa mogiła więźniarek, w tym także Polek, które nie doczekały wyzwolenia i zostały pochowane niedaleko lokalnego cmentarza. Na wystawie w Miejscu Pamięci Ravensbrück można przeczytać najważniejsze informacje na temat podobozu w Neubrandenburgu:
W Neubrandenburgu, niedaleko zabytkowych, średniowiecznych murów otaczających starówkę, można zobaczyć rzeźbę "Trauernde" upamiętniającą kobiety-więźniarki, które zmuszono do niewolniczej pracy przymusowej:
Źródło: www.svz.de
Relacja Wandy Siarkowskiej
Cieplice, 6 września 1963
Archiwum obozu Ravensbrück, Biblioteka Narodowa
Cieplice, 6 września 1963
Archiwum obozu Ravensbrück, Biblioteka Narodowa
"W lipcu 1943 r. wywieziono mnie z Ravensbrück do obozu w Neubrandenburg, gdzie pracowałam ciężko w fabryce samolotów. W obozie był straszny rygor. Od godz. 3-ciej rano pobudka, po wypiciu tylko czarnej kawy bez chleba, był apel ogólny. O godz. 4-tej apel roboczy. Po ustawieniu się przegląd komendantki obozu. Ta dzika bestia (Wilhelmine Pielen - przyp. aut.) biła po twarzy pejczem za pochylenie się, za czystą chustkę na głowie, za spojrzenie na nią. Przez dwie godziny apelu ten potwór znęcał się na d kobietami idącymi do ciężkiej pracy, a którą dopadła jeszcze przy bramie kopała i biła.
3000 kobiet wychodziło z obozu, zmaltretowanych i głodnych. Do pracy prowadzili nas żołnierze z karabinami w pogotowiu. Auzjerki z pejczami nie żałowały swej fatygi i bardzo często padał pejcz na pochylone plecy więźniarek. tak wymęczone, zmaltretowane do ostateczności stawałyśmy do ciężkiej pracy przy bormaszynach. Po 12 godzin pracy na dobę, nic dziwnego, że borowany przedmiot wyrywała maszyna z omdlałych rąk, raniąc ręce, a majster od siebie dawał upomnienie w plecy. O godz. 12-tej dostawałyśmy 1/2 litra zupy z jarmużu lub brukwi suszonej bez tłuszczu. O godz. 16-tej po pracy wracałyśmy do obozu lecz przed wyjściem z fabryki trzeba było zabrać 4 cegły, które niosłyśmy do obozu, mimo, że w obozie nie były potrzebne. Jednak ten potworny ciężar ponad siły zagłodzonych i wyczerpanych do ostatnich granic kobiet był zmorą naszego życia, lecz cel był skuteczny aby wykończyć nieszczęsne niewolnice. Które słabsze, rzucały cegły po drodze, które ostatnie szeregi kobiet musiały podnieść i nieść więcej jak swoje cztery...
Kolacja, na którą czekałyśmy okrutnie głodne, składała się z pół litra wodnistej manny, 20 dkg chleba i 2 dkg margaryny (w niedzielę była marmolada lub ser). I znów apel, który trwał godzinę lub dwie... Czasem trwał całą noc, do następnego apelu. To był apel karny. Takie apele były również w zimie. Pamiętam, jak w mróz trzymano nas do 1-szej w nocy, w jaczkach i trepach. Za co otrzymywałyśmy apel karny - nikt nie wiedział. To były apele zależne od humoru komendantki obozu. Także życie znośniejsze było latem, lecz zima była potworna. Przy 15 stopniach mrozu spałyśmy pod jednym kocem, skostniałe ręce i nogi sprawiały straszny ból, usnąć nie można było z zimna i głodu. Ausjerki sprawdzały czy która więźniarka nie śpi w sukience lub jace, a gdy taką złapano, bito okropnie. Niewyspane, przemęczone znów szłyśmy do pracy, chociaż całe zdrętwiałe, ale zostać w obozie znaczyło 'śmierć'. Więc wlokły się półtrupy, aż odesłano je do 'rewiru', zupełnie wyczerpane".
Kolacja, na którą czekałyśmy okrutnie głodne, składała się z pół litra wodnistej manny, 20 dkg chleba i 2 dkg margaryny (w niedzielę była marmolada lub ser). I znów apel, który trwał godzinę lub dwie... Czasem trwał całą noc, do następnego apelu. To był apel karny. Takie apele były również w zimie. Pamiętam, jak w mróz trzymano nas do 1-szej w nocy, w jaczkach i trepach. Za co otrzymywałyśmy apel karny - nikt nie wiedział. To były apele zależne od humoru komendantki obozu. Także życie znośniejsze było latem, lecz zima była potworna. Przy 15 stopniach mrozu spałyśmy pod jednym kocem, skostniałe ręce i nogi sprawiały straszny ból, usnąć nie można było z zimna i głodu. Ausjerki sprawdzały czy która więźniarka nie śpi w sukience lub jace, a gdy taką złapano, bito okropnie. Niewyspane, przemęczone znów szłyśmy do pracy, chociaż całe zdrętwiałe, ale zostać w obozie znaczyło 'śmierć'. Więc wlokły się półtrupy, aż odesłano je do 'rewiru', zupełnie wyczerpane".
Zobacz też:
Komentarze
Prześlij komentarz