Albert Pierrepoint: Execution Hoods from Hamelin?

Szubieniczne artefakty z więzienia nad Wezerą?

Znajoma przesłała mi link do ciekawej aukcji. Nie jest to żadną tajemnicą, że od wielu lat interesuję się historią egzekucji nazistowskich zbrodniarzy, a pisząc opracowanie o Irmie Grese, skupiłam się na jej śmierci, a dokładniej - egzekucji. Temat sam w sobie jest bardzo trudny, nikt przecież nie chce ani słuchać ani czytać o czyjejś śmierci i to w najmniejszych szczegółach. Niestety, aby poznać prawdziwy przebieg wydarzeń z więzienia w Hameln z grudnia 1945 roku, musiałam prawie "wejść" całą sobą w przeszłość i niejako stanąć na symbolicznej zapadni, aby zrozumieć co się tam stało i jak umierali ludzie skazani na śmierć przez powieszenie. 

Ktoś zapyta: co jest w tym takiego skomplikowanego, a co trzeba jeszcze dogłębnie badać? Jednak egzekucja przez powieszenie wcale nie była tak łatwa ani prosta do przeprowadzenia. Przez dziesiątki, a nawet setki lat - Brytyjczycy doprowadzili ją niemalże do perfekcji, czyniąc wobec skazanych prawdziwy rytuał przejścia ze stanu życia ziemskiego do stanu duchowego. Ta forma "teatralności" z całym obrządkiem przygotowującym do egzekucji: ważeniem oraz mierzeniem osoby skazanej, posługą religijną, wiązaniem rąk i nóg, zakładaniem kaptura, by ostatecznie móc pociągnąć za dźwignię - była starannie opracowaną procedurą, mającą na celu jak najszybsze i w miarę humanitarne zakończenie ludzkiego życia. Albert Pierrepoint zawsze podkreślał, że wykonując swoją pracę, wypełnia tym samym misję, która była dla niego niemalże świętością. Fakt jest jednak taki, że zanim całkowicie zrezygnował z zawodu kata i stał się przeciwnikiem kary śmierci, przez wiele lat zakładał na głowy skazanych białe kaptury, pociągał za dźwignię oraz sam przygotowywał martwe już ciała do pochówków. 

Ciasne, mroczne więzienne korytarze z celami zamieniono na ekskluzywne pokoje hotelowe.

Chciałam zrozumieć, jak umiera człowiek na szubienicy. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie! W pewnym momencie zaczęłam nawet uważać, że wszystko to, o czym się dowiedziałam, było fikcją i wytworem moich własnych myśli lub wyobrażeń. W głowie kłębiły mi się pytania: Co dzieje się z człowiekiem, kiedy jego ciało spada przez zapadnię? Czy coś się wtedy czuje? Czy to boli? Jak szybko się umiera? Czy śmierć trwa kilka sekund czy kilka minut? Czy można ustalić moment tej właściwej śmierci człowieka? Kiedy ten moment następuje: wtedy, kiedy obumiera mózg czy w chwili, gdy zatrzymuje się jego serce? Medyczny opis tego, co działo się z Irmą Grese w chwili wykonywania egzekucji, kiedy wisiała na sznurze wskazuje na to, że nawet jeśli brakuje jakichkolwiek zewnętrznych reakcji ciała, organizm człowieka próbuje przetrwać za wszelką cenę - walczy do końca, do ostatniego tchu! 

Żyję w czasach, w których od dawna nie wiesza się ludzi w Europie. Czytając o egzekucjach tą metodą, mam wrażenie, jakbym czytała o wydarzeniach z epoki średniowiecza, a nie takich, które działy się zaledwie 80 lat temu w środku Europy - tej samej Europy, która w latach 70. XX wieku odrzuciła całkowicie karę śmierci jako decydujący element założeń demokracji. Dlatego to zagadnienie jest dla mnie tak bardzo abstrakcyjne! Ciężko jest pisać o czymś, o czym nie ma się bladego pojęcia, czego się nigdy nie widziało na własne oczy ani nie doświadczyło. 

Dawno temu wiele tęsknych spojrzeń kierowano na rzekę Wezerę zza więziennych okien...

W przypadku egzekucji przez powieszenie, nawet nie byłoby szans, aby ją przeżyć i opisać swoje doświadczenia. Jak to się stało, że zdrowa młoda dziewczyna po 20 minutach była całkowicie martwa? Nikt, kto został zabity tą metodą nie mógł dać świadectwa, co czuł na kilka sekund przed śmiercią. To też paraliżuje moje zmysły - ten obszar niewiedzy i jakby na to nie patrzeć - odgórny przymus kontaktu z ludźmi zmarłymi śmiercią nagłą i brutalną. Nikt nie chce znać dnia ani godziny swojej własnej śmierci. A przecież każda z osób powieszonych w Hameln znała doskonale przybliżony czas swojej egzekucji. Została bez własnej woli przywieziona w to miejsce, aby tu umrzeć. Jak na Golgotę, z tą różnicą, że zamiast krzyża stała szubienica i była ogromna: od parteru aż do drugiego piętra. Na samą myśl, można dostać ataku paniki, nawet w 2025 roku. Nie ma chyba nic gorszego dla człowieka niż  świadomość braku nadziei. 

Czy ci ludzie odeszli na zawsze czy jednak "zostali" pośród żywych, prosząc o zwrócenie na nich uwagi? Tylko zachowane dokumenty egzekucyjne mogą "powiedzieć" co nieco o wydarzeniach zza więziennych murów. Chciałam usłyszeć, co mówi do mnie Irma Grese poprzez dokumenty. 80 lat temu zasypano jej usta grobową ziemią, licząc na to, że zniknie wszelki ziemski ślad po młodej nadzorczyni z Auschwitz.
Jednak przeszłość nie chciała odejść...
Tuż obok dawnego "Zuchthaus Hameln" wciąż płynie ta sama rzeka Wezera. W hotelowych oknach nie ma już jednak krat, przez które można było kiedyś dojrzeć smutne oczy więźniów, patrzące po raz ostatni na świat z wolności. A może teraz nadszedł właściwy czas, aby pozwolić osobom powieszonym w więzieniu Hameln, aby mogły "otworzyć usta" mówiąc prawdę - utajnioną przed światem na 50 lat?


To raczej wątpliwa radość z bycia w tym miejscu... jeśli ma się świadomość jego przeszłości.

Wróciłam niedawno z wyjazdu do Niemiec i spędziłam dwa dni w czterogwiazdkowym "Hotel Stadt Hameln", dawnym więzieniu, w którym Albert Pierrepoint powiesił ponad 200 osób w ciągu czterech lat. Odwiedziłam to miejsce już wcześniej, w 2014 i w 2016 roku, ale nigdy nie odważyłam się w nim nocować. W 2025 roku na potrzeby książki o Irmie Grese oraz z własnej ciekawości - postanowiłam zrobić rezerwację na dwie hotelowe doby. Nie była to najtańsza opcja noclegu w Hameln, jednak miejsce to wciąż jest przesiąknięte dramatyczną przeszłością. Stało się kresem ziemskiej wędrówki 203 ludzkich dusz oraz grobowcem dla kilkudziesięciu z nich. To tam od grudnia 1945 roku do grudnia 1949 roku na brytyjskiej szubienicy umierali nazistowscy zbrodniarze oraz polscy Dipisi, którzy w oczach brytyjskiego prawa zasłużyli na równie straszliwą karę, co załoga obozów koncentracyjnych i gestapowskich aresztów. 

"Portrait of a hangman", "News Letter", 13.7.1983

W tym konkretnym miejscu każda z tych osób żegnała się ze swoim doczesnym życiem przeżywając emocjonalną agonię, zanim na dobre straciła przytomność z powodu spadku oraz złamanego karku. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, co ci ludzie czuli siedząc zamknięci w ciasnych, klaustrofobicznych klatkach śmierci, mających niespełna 5 metrów kwadratowych i odliczając godziny do chwili, kiedy w drzwiach ich celi stanie kat, zwiąże im ręce i powie spokojnym głosem: "Follow me".
Już bliżej tej dramatycznej historii nie mogłam być! Spałam w dawnym budynku, gdzie mieściło się biuro więzienia i gdzie gromadzono dokumenty powieszonych osób. Kilkadziesiąt metrów od mojego pokoju, znajdowało się pomieszczenie egzekucyjne, gdzie zmarła Irma Grese i gdzie dawno temu regularnie otwierały się drzwi zapadni... Był lipiec, ale kiedy patrzyłam przez okno swojego pokoju, widziałam padający deszcz ze śniegiem, jak w grudniu 1945 roku...

"Der Tag, als Albert Pierrepoint kam", "DEWEZET", 15.11.1996

Dziś nie ma już tej części więzienia, w której zbudowano brytyjską szubienicę. "Zachodnie" oraz "Wschodnie" boczne skrzydła zburzono w 1992 roku. Dziś też niewiele osób odpoczywających nad Wezerą na wysokości pięknego hotelu ma świadomość, że kilka metrów od chodnika, po którym chodzą spacerowicze, jeżdżą rowerzyści, a goście piją drinki w hotelowej loggii, w latach 1945-1947 grzebano ciała powieszonych osób. Irma Grese leżała w bezimiennym masowym grobie na "Małym Zachodnim Dziedzińcu" razem z 90 innymi osobami, zanim przypadkiem, w lutym 1954 roku na głębokości metra nie odkopano zgniłych drewnianych skrzyń, w których znajdowały się zawilgocone szczątki ze strzępami ubrań w kolorze feldgrau. Wtedy historia zatoczyła swój upiorny krąg, a tajemnica ludzkich kości z więzienia Hameln ujrzała dosłownie - światło dzienne. 

Miałam klucz do pokoju i mogłam z niego wyjść. Irma Grese wyszła... aby spotkać śmierć.

Dzisiaj można znaleźć w Internecie wiele artefaktów związanych z Albertem Pierrepointem. Niektóre z nich bywają wystawione na aukcjach i każdy może stać się posiadaczem jego notatnika czy kawałka brytyjskiego sznura egzekucyjnego. Ale nie dajcie się zwieść krzykliwym nagłówkom - większość z tych aukcji nie dotyczy przedmiotów bezpośrednio związanych z egzekucjami w więzieniu Hameln! Poniżej przykład takiej aukcji. Tytuł mógłby wskazywać, że wystawione przedmioty były wykorzystywane przy egzekucji Irmy Grese i Josefa Kramera. Mają to podkreślać zdjęcia tych dwóch osób. Po bliższym zapoznaniu się z opisem, można stwierdzić, że owszem - przedmioty mogą być autentyczne, jednak nie są ze sobą powiązane. Przedstawione dokumenty pochodzą z kwietnia i maja 1945 roku, a to był czas, kiedy Brytyjska Armia Renu przejmowała administrację na terenie okupowanym w Zachodnich Niemczech. 


Więzienie w Hameln po opuszczeniu go przez personel niemiecki, nadal funkcjonowało jako areszt, tym razem pod brytyjską jurysdykcją. Na żadnym ze zdjęć nie zauważyłam jednak nazwy "Zuchthaus", które oznaczałoby więzienie. Jest natomiast nazwa miasta Hameln, ale to o niczym nie świadczy. To są brytyjskie dokumenty, mogą pochodzić z dowolnego biura administracyjnego lub z prywatnej kolekcji. Wśród powieszonych osób w więzieniu Hameln nie było żadnego człowieka o nazwisku "Oster". Na innej stronie, gdzie widnieje ta sama aukcja (jednak bez zdjęć nazistowskich zbrodniarzy) można przeczytać, że artefakty pochodzą z domu owego Wilhelma Ostera. Ten człowiek nie miał prawdopodobnie żadnego powiązania z administracją więzienną. Stempel widoczny na dokumentach rzeczywiście dotyczy Brytyjskiej Armii Renu: Military Government 123 Det. Podobne adnotacje znajdują się na autentycznych dokumentach egzekucyjnych niemieckich zbrodniarzy. 

Artefakty wykorzystywane przy egzekucji przez powieszenie metodą "długiego sznura".

"Biała czapka - nigdy nie była czarna, jak ją często opisywano w wyobraźni - była używana w brytyjskich egzekucjach od czasów publicznego wieszania, na długo przed wprowadzeniem długiego spadku opracowanego w celu złamania kręgów szyjnych i spowodowania natychmiastowej śmierci. Została zachowana ze względu na świadków, ponieważ zmienny spadek nie zawsze chował głowę człowieka poniżej zapadni, a częściowo jako łaska dla więźnia - i trochę też dla kata - aby skazany nie mógł ocenić dokładnego momentu, w którym dźwignia miała zostać pociągnięta". 
Alber Pierrepoint,  "Executioner: Pierrepoint". 

"The diary of hangman Albert Pierrepoint goes under the hammer"
Źródło: 
Sharuna Sagar TV (YouTube)

Prawdą jest, że w czasie egzekucji przez powieszenie kat zakładał skazanemu biały kaptur, jednak miał on inny wygląd niż te zaprezentowane na aukcji: był dłuższy i miał prostokątny kształt. Musiał zakrywać szyję i kark skazanego, gdyż na ten kaptur nakładana była pętla - po to, aby nie zostawić głębokiej bruzdy wisielczej na szyi, aby pętla nie przemieściła się w trakcie spadku lub po prostu, aby nie odsłoniła się twarz osoby zmarłej - nie byłby to przyjemny widok dla świadków egzekucji. Na aukcji pokazano białe czepki ze ściągaczem - takich czepków nie używano w czasie egzekucji, nie były one stemplowane. Tak samo opaski, które rzekomo mieli nosić świadkowie też są wątpliwego źródła. Raczej nie rozdawano świadkom takich opasek, z pewnością nie miały one tak wysokiego numeru jak "62". Według mnie jest to manipulacja. 


Dołożenie zdjęć Alberta Pierrepointa, Irmy Grese i Josefa Kramera ma uczynić aukcję bardziej wiarygodną, a osoba chcąca nabyć artefakty pochodzące z egzekucji z pewnością nie przejdzie obojętnie obok takich zdjęć i opisów mających podkreślić autentyczność przedmiotów. Warto jednak na chwilę się zatrzymać i przeanalizować zaprezentowane dokumenty. Są autentyczne, mimo to nie pochodzą ani z więzienia Hameln, ani tym bardziej z egzekucji 13 grudnia 1945 roku. Nie warto żerować na czyjejś tragedii i okrutnej śmierci. 

Nie warto też powielać straszliwych zabobonów z czasów średniowiecza, kiedy ludzie rzucali się na konstrukcję szubienicy lub na zwłoki osób powieszonych, aby zdobyć kawałek wisielczego sznura, ubrania skazanego lub nawet części jego ciała. Irma Grese została już dostatecznie rozszarpana przez hieny dziennikarskie oraz głodnych wrażeń neonazistów, którzy przez dziesiątki lat po ekshumacji zbierali się wokół jej grobu. Nie idźmy tą drogą!

Zobacz też:

Komentarze


Popularne posty:

Translate