Medycyna śmierci: tajemnice bloku nr 10
Monika Miklas i kobiety z bloku nr 10
"Podejrzaną Monikę Miklas rozpoznaję jako byłą SS-Aufseherin, pełniącą służbę na bloku 10. obozu macierzystego. Miklas pełniła służbę na tym bloku przez dwa okresy. Za pierwszym razem pełniła ona służbę w lecie 1943 r. – w czerwcu i w lipcu i ten okres był krótszy, a potem – o ile dziś dobrze pamiętam – wiosną 1944 r. przez około trzy miesiące.
Miklas była bardzo rygorystyczna i więźniarki przebywające na I piętrze niejednokrotnie biła ręką po twarzy, co sama widziałam. Biła więźniarki za najmniejsze jej zdaniem uchybienie. Ponadto odgrażała się więźniarkom meldunkami karnymi i pamiętam, że jedno takie doniesienie karne przesłała [na] Słowaczkę-więźniarkę, znaną z imienia Magda, która w tym czasie pełniła służbę blokowej i w następstwie tego doniesienia ta Magda została przeniesiona do Brzezinki.
Miklas przeprowadzała często rewizje zwłaszcza w łóżkach i znalezione przedmioty, przeważnie żywność lub też bieliznę zapasową, zabierała lub też wyrzucała. Przestrzegała też pilnie, aby więźniarki nie kontaktowały się z mężczyznami, którzy okazywali bardzo ofiarną i skuteczną pomoc wszystkim więźniarkom na tym bloku. Z drugiej strony Miklas faworyzowała te więźniarki, które ją przekupywały różnymi prezentami, najczęściej żywnością. Do tych uprzywilejowanych więźniarek należały: blokowe, sztubowe. [Wśród nich] pamiętam Żydówkę belgijską zwaną Cyli. Jej znajomy pracujący w rzeźni mógł do Cyli przychodzić o każdej porze. [Pamiętam też uprzywilejowaną] zastępczynię blokowej – Różankę i Słowaczkę Margitę".
Jadwiga Koczyńska,
zapisyterroru, IPN GK 196/141
Blok 10. to jeden z najbardziej tajemniczych i mrocznych bloków obozowych w Auschwitz I. Dziś jest szczelnie zamknięty i niedostępny do ogólnego zwiedzania. Jedynie przy wyjątkowych sytuacjach jak zwiedzanie studyjne i pod kierunkiem kadry naukowej muzeum Auschwitz można to miejsce zwiedzić, a chętnych jest wielu! O bloku nr 10 słyszał każdy, kto interesuje się historią obozu koncentracyjnego Auschwitz. Przede wszystkim blok ten kojarzy się z eksperymentami pseudomedycznymi, które wykonywali w nim niemieccy lekarze. Wcześniej w bloku tym mieszkały pierwsze kobiety przywiezione do Auschwitz w marcu 1942 roku i pozostały tu do sierpnia 1942, kiedy to przeniesiono je do Birkenau. Ulokowanie bloku 10. też jest wyjątkowe, gdyż sąsiaduje on z blokiem nr 11 - nazywanym też "blokiem śmierci" - obozowym aresztem, wewnętrznym więzieniem lub bunkrem. Te dwa bloki oddziela od siebie dziedziniec otoczony z dwóch stron wysokim ceglanym murem. Na dziedziniec między blokami 10 i 11 wchodzi się przez bramę od tzw. "ulicy obozowej". Po drugiej stronie obydwu bloków znajduje się tzw. "aleja brzozowa".
Dziś blok nr 10 stoi całkiem pusty i cichy. Panuje w nim nieprzerwalnie mrok. Wiele jest nieprawdziwych informacji o tym, co kryją dziś wnętrza tego budynku. Historia wsiąkła w zimne mury i stare cegły, odbija się w nich niesłyszalnym krzykiem ofiar.
"Z zewnątrz blok 10 prawie się nie różni od innych budynków koszarowych w obozie macierzystym Auschwitz. Szczególny wygląd nadaje temu ceglanemu budynkowi tylko mur, który od frontu łączy go z sąsiednim blokiem 11, blokiem śmierci, i zasłania leżący między nimi wewnętrzny dziedziniec. Wiosną 1943 roku wszystkie okna bloku 10 są zasłonięte deskami w taki sposób, że światło i powietrze wpadają tylko przez szparę nad górną krawędzią, ale uniemożliwiają zaglądanie i wyglądanie z okna. Ponieważ na dziedzińcu często odbywają się egzekucje i nikt nie powinien ich wiedzieć, więc okna od tej strony cały czas są zabite deskami. Przed wszystkimi pozostałymi oknami latem 1943 roku zamiast desek wstawiono kraty. Boczne wejście od strony wschodniej budynku, czyli od strony bloku 9, jest zawsze zamknięte. Do bloku 10 można wchodzić tylko ze specjalnym zezwoleniem od głównej ulicy obozu prowadzącej wzdłuż fasady frontowej. Przy tym jednym wejściu w charakterze portierki dyżuruje od wczesnego rana do wczesnego wieczora więźniarka, w pozostałych godzinach te drzwi są zamknięte. Kiedy się wchodzi do środka, człowieka ogarnia zimne, stęchłe powietrze. Przez cały parter ciągnie się szeroki na 2,18 m i wysoki na 3,20 m korytarz o długości 45,30 m. W połowie odchodzi od niego klatka schodowa, przez jej dwa okna wpada bardzo skąpe światło, dlatego i w ciągu dnia trzeba palić światło.
Nuda, brak nadziei i samotność. Kobiety z bloku 10 dzień w dzień spędzają czas albo w sztubie pielęgniarek na parterze, albo w jednej z dwóch dużych sal na piętrze, razem blisko czterysta osób, wszystkie wyrwane ze swego miejsca zamieszkania, oddzielone od rodziny, z dala od wszystkiego, co kochają. (...) Gdy rano o szóstej otwierają się drzwi wejściowe i wchodzą obie nadzorczynie SS, wszystkie kobiety w bloku muszą być ubrane, a łóżka pościelone. To oznacza, że muszą wstawać o piątej. Służbowe budziki to sztubowe. Wołają w jidusz 'aufstei'n!', przechodzą koło wszystkich, a jeśli trzeba, ściągają koc. Potem kobiety biegną się umyć na parter. Te z kobiet, które są wystarczająco szybkie, by zerwać się tuż przed pobudką lub w jej trakcie, mogą sobie zapewnić od razu miejsce w umywalni, inne muszą się ustawić w kolejce.
W ciągu dnia panuje 'dyscyplina koszarowa', mówi Slavka Kleinova, która opowiada o 'przekleństwach, grubiańskim krzyku, a zwłaszcza o biciu, którym nadzorczynie SS i personel pomocniczy' dręczyły mieszkanki bloku 10. Poranne przybycie nadzorczyń SS łączy się z apelem, na którym więźniarki są liczone. Wszystkie kobiety muszą się ustawić na dolnym korytarzu, z rzadka także przed blokiem, w równych rzędach po pięć, jedna za drugą. 'Chwilę to trwało, zanim wszystkie wreszcie przestawały gadać i stały równo', opowiada de Leeuw. 'Kiedy liczba obecnych zgadzała się z tą na tablicy w klatce schodowej, pisarka sprowadzała blokową, ta sprawdzała wszystko jeszcze raz, a potem przychodziła kolej na jedną z nadzorczyń. Kiedy się zjawiała, wszystkie były cicho jak mysz pod miotłą. Szła wzdłuż szeregu, licząc więźniarki. Blokowa szła za nią, z ważną miną, w ręku kartka i ołówek, pozostawiając pani nadzorczyni zaszczyt wpisania poprawnej liczby. Za blokową dreptała jeszcze pisarka'.
Nadzorczyni Monika Miklas pracowała na bloku nr 10 w Auschwitz
Fotografia powojenna, 1948
Fotografia powojenna, 1948
Około godziny 6.30, niekiedy później, mężczyźni więźniowie przynoszą jakąś ciecz, która oficjalnie nazywa się kawą lub herbatą. Gorący płyn, który najczęściej dociera ledwie ciepły, przynoszony jest w drewnianych beczkach. Z ich boków po lewej i po prawej stronie wystaje drążek, którego końce podczas transportu spoczywają na ramionach dwóch tragarzy. Taszczą te beczki jak lektyki do środka i stawiają blisko schodów w połowie korytarza. Kobiety stoją już na tych schodach w kolejce sięgającej aż do korytarza na piętrze, ale muszą jeszcze odczekać, dopóki nie obsłużą się więźniarki funkcyjne i personel pielęgniarski. Ten rytuał powtarza się przy każdym wydawaniu posiłków. Trzeba przy tym dodać, że rano nie dostaje się nic do jedzenia. Choć letnia ciecz ugotowana jest nie wiadomo z czego, czasem z odrobiną cukru i paroma ziołami dla wzmocnienia smaku, to jednak 'i taka kawa była największym szczęściem, jakim mógł się rozpocząć dzień'.
Po śniadaniu większość nie ma nic do roboty. Zajęci są lekarze i pielęgniarze, którzy jeszcze przez pół godziny wizytują sale, oraz te nieszczęśnice, których numery wywołano, bo muszą się poddać jakimś eksperymentom, jak też te, którym przypada obowiązek asystowania przy doświadczeniach. Niektóre dostają druty i wełnę i robią skarpety albo przybory do szycia, żeby łatać ubrania. Kiedy nadzorczynie zaczynają się nudzić, zjawiają się niespodziewanie na kontrolę łóżek. Oficjalnie nie wolno w nich nic przechowywać, ale to jedyne miejsce, które jest osobistą ;własnością'. Nie wolno mieć dodatkowych koców, z ubrań tylko jedną sztukę.
O jedenastej przynoszą kubły z dietetycznym jedzeniem dla chorych, najczęściej jest to ugotowana na wodzie breja z kaszy manny. Z powodu racjonowania dochodzi nieustannie do kłótni, gdyż ta breja jest nieraz bardziej pożądana niż dostarczana po niej cienka zupa, i często także zdrowi dostają pół albo i cały litr z kotła dietetycznego, podczas gdy niektórzy chorzy zostają z niczym. Gdy o dwunastej lub krótko potem otwierane są drzwi wejściowe, napięcie panujące od rana opada. Jaka będzie zupa? Na ogół jest to za każdym razem ta sama breja z wody i jakiegoś zagęszczacza, w której pływają kawałeczki kartofli albo brukwi, niekiedy nawet parę ziarenek grochu albo odrobina białej bądź czerwonej kapusty. Z reguły przynoszonych jest pięć lub sześć kubłów zupy, która rozdzielana jest ściśle według rangi w hierarchii bloku. Jedna chochla mieści litr zupy. Personelowi pielęgniarskiemu i więźniom funkcyjnym przysługują takie dwie, pozostałym tylko jedna. najpierw ustawiają się znów kobiety z personelu, dopiero później te z sal na piętrze. Po zupie jest odpoczynek, mniej więcej od wpół do drugiej do trzeciej. Każdy musi się położyć na łóżku, wolno tylko szeptać. Herbatę rozdzielają o wpół do czwartej, a chleb, dostarczony w ciągu dnia, jest porcjowany przez dyżurnych sztuby i koło piątej wydawany z jakimś dodatkiem".
Zdjęcia wykonałam we wrześniu 2017 roku na terenie muzeum Auschwitz.
Komentarze
Prześlij komentarz