Święta Bożego Narodzenia w obozie Ravensbrück
Święta Bożego Narodzenia w obozie Ravensbrück
Fragment książki Otylii Grot "Gdy zabrakło miłości".
"Krótko przez Bożym Narodzeniem zaczęły napływać pierwsze paczki ze swetrami, o które pozwolono nam pisać. Paczka nie mogła jednak przekraczać wagi pół kilograma. Toteż poza sweterkiem niewiele można było dorzucić. Jednak każdy drobiazg cieszył. W swojej paczuszce znalazłam kawałek pierniczka domowej roboty. Ileż było przy tym wzruszeń. Wszystkie specjały odkładałyśmy do szafek z przeznaczeniem na stół wigilijny.
Wieczór otulił obóz ponurym mrokiem. Niebo posmutniało pod ciężką powłoką ciemnych chmur, z których odrywały się grube płaty śniegu. Wkrótce cały obóz stanął w śnieżnej bieli. Wśród tej śnieżnej zamieci wysuwały się z bloku szare postacie i ustawiały się w długie szeregi do wieczornego apelu. Obok ogorzałych od wiatru i mrozu wynędzniałych Aussenarbeiterek stały blade twarze robotnic ze szwalni. W tym czasie pracowały prawie wszystkie. Dla większości miały być to pierwsze święta Bożego Narodzenia spędzane z dala od ojczyzny.
Wieczór otulił obóz ponurym mrokiem. Niebo posmutniało pod ciężką powłoką ciemnych chmur, z których odrywały się grube płaty śniegu. Wkrótce cały obóz stanął w śnieżnej bieli. Wśród tej śnieżnej zamieci wysuwały się z bloku szare postacie i ustawiały się w długie szeregi do wieczornego apelu. Obok ogorzałych od wiatru i mrozu wynędzniałych Aussenarbeiterek stały blade twarze robotnic ze szwalni. W tym czasie pracowały prawie wszystkie. Dla większości miały być to pierwsze święta Bożego Narodzenia spędzane z dala od ojczyzny.
Jeanne Letourneau, "Apel na głównej ulicy o 04:15", 1944
Dzień wigilijny niczym nie różnił się od innych. Tak samo beznadziejny jak poprzednie. Tylko choinka ustawiona na Lagerstrasse przypominała, że nadchodzą święta Bożego Narodzenia i budziła jeszcze większą tęsknotę za wolnością. Śnieg ciągle prószył, apel trwał. Zdrętwiałe nogi przedeptywały z cicha, by nie spowodować kary przedłużenia apelu. Achtung! - odezwał się wreszcie głos blokowej. Wyprężyłyśmy się jak struny naciągnięte na lutni. Tylko oczy pełne nienawiści i żalu śledziły esesmankę odbierającą apel.
Kiedy wreszcie apel się skończył, szeregi się rozluźniły i ruszyły jak do ataku, by jak najprędzej zdobyć wejście do bloku. Czekała tam na nas kolacja w postaci kawałka chleba, porcji margaryny i ziołowej herbaty. Zasiadłyśmy w milczeniu wokół stołów. Potem po kolei wyciągało się z ukrycia przechowywane specjały, pachnące wolnością, i wystawiało na stół do wspólnego podziału. Znów zapanowało milczenie. Myśli nasze przenosiły się do najbliższych. Przyrzekałyśmy sobie, że nie będziemy płakać. Łatwo było to powiedzieć. Na razie jednak trzymałyśmy się dzielnie. Nawet nasza Irka, która miała oczy w mokrym miejscu, uśmiechała się potrząsając z lekka czarnymi lokami. Chciała pokazać, że i ona potrafi panować nad sobą. Milczenie przerwał głos najstarszej spośród nas, Bąkowskiej, pracownicy ambasady polskiej w Berlinie. Zacna, siwa matrona podniosła się, powiodła oczami dookoła, jakby chciała się przekonać, czy wszyscy ją widzą, a potem zaczęła:
- Moja drogie rodaczki! Los ciężko nas doświadczył, lecz nie wolno nam rozpaczać. Trzeba nam się zdobyć na tyle hartu ducha, żeby pokazać, że Polki potrafią z godnością znieść najcięższe chwile w życiu. Pozbawiono nas wolności, wydarto ojczyznę, oderwano od najdroższych, lecz myśli naszych nie zdołali ujarzmić. Toteż niech lecą do tych, którzy nas kochają i może w tej chwili łamią się opłatkiem. Nie mamy opłatka. Niech więc zastąpi go nasz chleb powszedni. Zapomnijmy o wszystkich urazach. Niech miłość panuje wśród nas. Pamiętajmy, że każdy dzień zbliża nas do wolności. Niemcy są osłabieni. Na wiosnę przystąpią alianci do ofensywy i zduszą ich.
Jeanne Letourneau, "Koniec apelu", grudzień 1943
Nikt nie pytał, skąd takie wiadomości. Zerwałyśmy się, życząc sobie nawzajem wolności, dobrego zdrowia i sił do wytrwania. Dzieliłyśmy się chlebem czarnym, a chleb był słodki jak miód. Zjadłyśmy nasz skromny posiłek w zadumie.
"Bóg się rodzi, moc truchleje" - zanucił ktoś cicho, a kolęda podchwycona przez resztę powoli unosiła się nad głowami, błądziła pod sklepieniem, jakby się bała wyjść poza ściany baraku, by nie zostać ujarzmiona jak ci, z których ust się rodziła. Była to pierwsza melodia, która zabłądziła pod nasz dach, gdyż śpiew należał do owoców zakazanych. Śpiewać trzeba było tylko wtedy, kiedy kolumny zmordowane nadludzką pracą wracały do obozu. Potem wystąpiła recytatorka, upajając nas słowami "Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie. Ile cię cenić trzeba ten tylko się dowie, kto cię stracił". Nigdy przedtem nie rozumiałam tych słów Mickiewicza tak, jak owego wieczoru. Długo słuchałyśmy w skupieniu, lecz kiedy zarecytowała "List z Sybiru", izba zaczęła się opróżniać. Jedna po drugiej wymykała się do sypialni, by nie okazać chwili słabości.
Powierzałyśmy potem nasz ból poduszkom, zalewając je łzami. Tego wieczoru nikt nie musiał nawoływać do ciszy. Wracały wspominania sprzed lat i odpędzały sen ze zmęczonych powiek".
Wizytówka dla nadzorczyni Anny Enserer z okazji wieczoru bożonarodzeniowego
wykonana przez więźniarkę obozu Ravensbrück, 1940/41
wykonana przez więźniarkę obozu Ravensbrück, 1940/41
Artur Oppman, 1920
"LIST Z SYBIRU"
Mamo! Piszę do ciebie ten list. Czy go czytać
Będziesz? Nie wiem! czy dojdzie? Nie wiem! Chciałbym spytać
Kwiatka, jak to się u nas wróży listków rwaniem,
Ale kwiaty umarły pod śniegu posłaniem
I o losie tej kartki żaden mi nie powie!
Mamo! jak to okropnie, gdy w słowo po słowie
Kładę serce swe, duszę, ach, całego siebie,
A nie wiem czy tak chociaż powrócę do ciebie!
Kładę serce swe, duszę, ach, całego siebie,
A nie wiem czy tak chociaż powrócę do ciebie!
Mamo! jak to już dawno, jak dawno się zdaje,
Gdym cię żegnał! Ta chwila, jak we mgle mi staje
Przed okiem, zapatrzonem tam, ku naszej stronie!
Widzę twoje rozpacznie wyciągnięte dłonie,
Widzę ruch ten, gdy chciałaś, z bólu obłąkana,
Przed potworem dymiącym runąć na kolana,
I ten wieczór — i słońce gasnące szkarłatnie,
I jękiem rwie mi serce „Pamiętaj!” ostatnie!
Gdym cię żegnał! Ta chwila, jak we mgle mi staje
Przed okiem, zapatrzonem tam, ku naszej stronie!
Widzę twoje rozpacznie wyciągnięte dłonie,
Widzę ruch ten, gdy chciałaś, z bólu obłąkana,
Przed potworem dymiącym runąć na kolana,
I ten wieczór — i słońce gasnące szkarłatnie,
I jękiem rwie mi serce „Pamiętaj!” ostatnie!
„Pamiętaj!” Mamo! ile w tym jednym wyrazie
Jest męki! gdyby wyryć słowo to na głazie
I kazać mu pamiętać: z żalu głazby spękał!
Niema dnia, niema nocy, bym we łzach nie klękał,
Powtarzając „Pamiętaj!” straszne, jak przekleństwo!
O, matko! jeśliś chciała dać błogosławieństwo,
Bym żyjąc i konając, nie cierpiał ogromniéj,
To było mnie pożegnać, wołając: „Zapomnij!”
Piszę rankiem. Śnieg zawiał okienka mej chaty,
W izbie mroźno i szaro... Jakiś gość skrzydlaty
Przed zimnem do lepianki schronił się — i ćwierka.
Ja piszę, a ptaszyna z pod pułapu zerka
I widzi, jak na papier ciężka łza mi kapie...
Sople wiszą lodowe u ścian, na okapie
I stary mój kożuszek srebrzy się od szronu...
Jak głucho! bicie serca słychać, jak głos dzwonu...
W izbie mroźno i szaro... Jakiś gość skrzydlaty
Przed zimnem do lepianki schronił się — i ćwierka.
Ja piszę, a ptaszyna z pod pułapu zerka
I widzi, jak na papier ciężka łza mi kapie...
Sople wiszą lodowe u ścian, na okapie
I stary mój kożuszek srebrzy się od szronu...
Jak głucho! bicie serca słychać, jak głos dzwonu...
Co tu robię? jak żyję? Nie wiem, jak nakreślić,
Że patrząc — nie chcę widzieć, myśląc — nie chcę myślić,
Że pomiędzy tem wszystkiem, co mnie tu otacza,
A mną — jest dusza moja, która przeinacza
Rzeczywistość — i sprawia, że złudzony snami
Że patrząc — nie chcę widzieć, myśląc — nie chcę myślić,
Że pomiędzy tem wszystkiem, co mnie tu otacza,
A mną — jest dusza moja, która przeinacza
Rzeczywistość — i sprawia, że złudzony snami
Chodzę z niewidomemi, jak ślepiec, oczami
I dzień po dniu przeżywam, i chwilkę za chwilką
Tem, co mam wewnątrz siebie... I tak trwam: tem tylko!...
I dzień po dniu przeżywam, i chwilkę za chwilką
Tem, co mam wewnątrz siebie... I tak trwam: tem tylko!...
Ludzie nie są źli tutaj. Jest w nich jakaś szczera
Litość. Nieraz chłop prosty tak na mnie spoziera,
Jak ja patrzyłem niegdyś na pisklę bezdomne.
Nieraz, gdy wyjdę z chaty na śniegi ogromne,
Litość. Nieraz chłop prosty tak na mnie spoziera,
Jak ja patrzyłem niegdyś na pisklę bezdomne.
Nieraz, gdy wyjdę z chaty na śniegi ogromne,
Zakrwawione od zorzy polarnego nieba,
Na progu pieniądz srebrny, albo krążek chleba
Położy jakaś dobra, niewiadoma ręka.
Jem chleb ten, gdy to piszę — i serce mi pęka!
Na progu pieniądz srebrny, albo krążek chleba
Położy jakaś dobra, niewiadoma ręka.
Jem chleb ten, gdy to piszę — i serce mi pęka!
Znalazłem na dnie kufra twój „Złoty Ołtarzyk”,
Tyś go włożyła, mamo! To mój relikwiarzyk!
Schowałem go na sercu i chodzę z nim wszędzie.
Jak ty przeczułaś, mamo, czem mi tutaj będzie
Ta książka: jakby żywą i drogą osobą...
Po polsku z nią jedynie rozmawiam — i z sobą.
I codzień na te pustki drętwe, nieskończone,
Idzie moja modlitwa: „Pod Twoją obronę!”
Tyś go włożyła, mamo! To mój relikwiarzyk!
Schowałem go na sercu i chodzę z nim wszędzie.
Jak ty przeczułaś, mamo, czem mi tutaj będzie
Ta książka: jakby żywą i drogą osobą...
Po polsku z nią jedynie rozmawiam — i z sobą.
I codzień na te pustki drętwe, nieskończone,
Idzie moja modlitwa: „Pod Twoją obronę!”
Mamo! Napisz mi wszystko! Czy tak samo z rana
Gra srebrna sygnaturka u świętego Jana?
Czy jednako pod zamkiem pluska Wisły fala?
Czy słońce zawsze najpierw płomienie zapala
Na kolumnie Zygmunta, wprost naszego domu?
Czy pieśń z Fary, jak echo dalekiego gromu,
Bijąc w niebo milczące, brzmi po staroświecku?
Pytam, jak dziecko małe... Odpowiedz, jak dziecku!
Gra srebrna sygnaturka u świętego Jana?
Czy jednako pod zamkiem pluska Wisły fala?
Czy słońce zawsze najpierw płomienie zapala
Na kolumnie Zygmunta, wprost naszego domu?
Czy pieśń z Fary, jak echo dalekiego gromu,
Bijąc w niebo milczące, brzmi po staroświecku?
Pytam, jak dziecko małe... Odpowiedz, jak dziecku!
Ach, mamo, jak mi tęskno! A śnię, co noc prawie,
Żem w kraju: nasz pokoik widzę, jak na jawie!
Staś kłusuje na krześle z pałasikiem w ręku,
Ty, mamo, jak to zwykle, szyjesz przy okienku,
A w kącie ja i Zosia gwarzymy oboje.
Budzę się, ale oczy otworzyć się boję
I chciałbym usnąć jeszcze, by ujrzeć to samo...
Jaki to żal okropny! jaki to żal, mamo!
Żem w kraju: nasz pokoik widzę, jak na jawie!
Staś kłusuje na krześle z pałasikiem w ręku,
Ty, mamo, jak to zwykle, szyjesz przy okienku,
A w kącie ja i Zosia gwarzymy oboje.
Budzę się, ale oczy otworzyć się boję
I chciałbym usnąć jeszcze, by ujrzeć to samo...
Jaki to żal okropny! jaki to żal, mamo!
Zosia!... Nie mogę o tem... Mamo! Powiedz Zosi:
Niechaj zapomni! Powiedz, że ją o to prosi
Umarły! Niech zapomni i niech mi przebaczy,
Żem, prócz niej, kochał kogoś bardziej — choć inaczéj!
Stasia ucałuj, mamo! Mów z nim często o mnie,
Mów, jak jest, choćbyś miała zasmucić ogromnie
Tę duszyczkę tak jasną, jak jego oczęta!...
Zosia... niechaj zapomni! lecz on: niech pamięta!
Mamo! Bądź zdrowa, mamo! Niech Boża opieka
Będzie nad wami! Pozdrów każdego człowieka,
Mur każdy, wszystkich, wszystko! Pozdrów, jak od brata!
Mamo! ja piszę do was, jak z tamtego świata,
Bo, jak stamtąd — nie wrócę! Ach, jakie wrą wojny
W mem sercu! Chciałbym zwalczyć! Chciałbym być spokojny!
Ale kiedy pomyślę: Nigdy! nigdy! nigdy!
O, mamo!...
Będzie nad wami! Pozdrów każdego człowieka,
Mur każdy, wszystkich, wszystko! Pozdrów, jak od brata!
Mamo! ja piszę do was, jak z tamtego świata,
Bo, jak stamtąd — nie wrócę! Ach, jakie wrą wojny
W mem sercu! Chciałbym zwalczyć! Chciałbym być spokojny!
Ale kiedy pomyślę: Nigdy! nigdy! nigdy!
O, mamo!...
Kerstavond (Heiligen Abend), To Frank-Stoltz, 1943 - 1944
Komentarze
Prześlij komentarz