Kwarantanna w obozie Ravensbrück


Pierwszy miesiąc w obozie jako więźniarka
Każda więźniarka, która przyjeżdżała transportem zbiorowym do obozu musiała przejść przez okres tzw. "kwarantanny" czyli trwającej 6 tygodni izolacji w bloku od pozostałych więźniarek. Jeśli chcielibyśmy odpowiedzieć na pytanie "czego bali się Niemcy najbardziej?", można byłoby śmiało odpowiedzieć: zarażenia! W obozach koncentracyjnych ogromną wagę przykładano do przepisów higieny dla nowo przybyłych więźniów. Po procesie dezynfekcji w łaźni oraz goleniu wszelkiego owłosienia, więźniarki prowadzono do bloków kwarantanny, zazwyczaj znajdujących się najdalej od budynków administracji obozu. Więźniarki nie otrzymywały wówczas numerów, nie były jeszcze fotografowane ani ich dane nie były wprowadzane do systemu. 

Kwarantanna trwała od 3 do 6 tygodni, w zależności od kondycji zdrowotnej, w jakiej więźniarki przyjechały. Czas kwarantanny był czasem zapoznania nowych więźniarek z miejscem, w którym się znajdują oraz wszelkimi regułami panującymi w obozie. Niektóre więźniarki dobrze wspominały swoją kwarantannę, inne bardzo negatywnie oceniły ten czas. Pomimo odseparowania od reszty obozu, więźniarki poddawane kwarantannie musiały brać udział we wszystkich apelach, wstawać bardzo wcześnie, myć się oraz wykonywać wszelkie prace porządkowe w bloku mieszkalnym. Za nieumiejętność lub niechęć do zastosowania się względem regulaminu obozowego więźniarki były bite i szykanowane przez władze SS oraz więźniarki funkcyjne.  


Ilustracja: Jeannette L'Herminier

"Kwarantanna... Mijały jeden za drugim dni długie, jednakowe, przytłaczające szarzyzną beznadziei... Stłoczone na sali w jadalni musiałyśmy milczeć i czekać od posiłku do posiłku, od apelu do apelu. Nic, tylko czekać. Rano zrywałyśmy się na dźwięk syreny i zaczynała się zmora słania łóżek. 35 kostek wszerz, 7 w górę, 18 poduszka - brr... ile głuchej wściekłości tkwiło w każdej, gdy po raz któryś tam z rzędu Hermina, hoża niemiecka blokowa, nienawidząca Polek z całej duszy, rozrzucała zasłane z trudem łóżko. Szykany... szykany... szykany... Fartuch źle zapięty, szklanka brudna, kieszeń niedobrze wyczyszczona i sto tysięcy powodów, żeby nam dać odczuć, co to jest obóz, i żeby nam wymierzyć karę. O, Hermina celowała w wyznaczaniu kar. A my, tłum bierny i od pierwszego momentu zmaltretowany. Co było wtedy dla nas? Byłyśmy zagubione, nie umiałyśmy siebie odnaleźć. Ten tłum... Wtedy wydawało nam się, że jest bardzo ciasno, a pod koniec obozu w takim samym bloku było nas pięć razy więcej. Ale teraz to wszystko było nowe, ten pośpiech bez sensu, ta druciana siatka oddzielająca od obozu (Niemcy bardzo bali się zakaźnych chorób i kwarantanny istotnie były odizolowane). Widziałyśmy obóz przez siatkę i słuchałyśmy, jak Hermina wbijała nam do głowy regulamin obozowy, hojnie rozdając przy tym policzki. O, Hermina lubiła bić. (...) Ciężko było, ale nie wiedziałyśmy, że to dopiero wstęp. Z beztroską młodości ciągle myślałyśmy, że jakoś tam będzie i że musi być lepiej. Zmęczone bezczynnością, naiwnie tęskniłyśmy do pracy. Podzielono nas na bloki: 13 i 15. Przyzwyczaiłyśmy się z wolna do pasiaków i nie wybuchałyśmy już śmiechem, patrząc na łyse głowy. Uczyłyśmy się szybko obozowego abecadła".
Wanda Półtawska "I boję się snów"

"Więź wspólnoty obozowej i jej siłę poczułam już pierwszego dnia po przyjeździe do obozu  we wrześniu 1941 roku. (...) A potem kwarantanna. Zdawała się początkowo udręką, ale właśnie kwarantanna powoli nas nauczyła, jak mamy się zachowywać, a przede wszystkim, jak ze sobą współżyć. Uczyła nas wzajemnej lojalności. Przyjęły tę postawę nawet te, które w więzieniu dokuczały nam, a nawet szkodziły. Stałyśmy się sobie dużo bliższe. Naprzód zżywałyśmy się z mieszkankami bloku nr 15, gdzie były więźniarki z Montelupich, Tarnowa, Nowego Sącza. Już w czasie kwarantanny przychodziły do nas - dla większości w sposób tajemniczy - różne pouczenia od starszych więźniarek: co mamy robić, a czego unikać. Wtedy też, w czasie długich godzin, podczas których miałyśmy siedzieć cicho, zaczęły się mówione głośno dla wszystkich pierwsze opowiadania, deklamacje. Łączyło nas to i nie pozwalało na czarne myśli".
Władysława Dąbrowska, nr 7915

Ilustracja: Jeannette L'Herminier


Ciekawą relację dotyczącą kwarantanny opisała Zofia Krzyżanowska w książce "Czarna flaga". Dla więźniarek na kwarantannie największym zagrożeniem był poranny apel, na który musiały wyjść wszystkie kobiety z bloku. Dla jednych więźniarek apel był możliwością zobaczenia świata zewnętrznego poza ścianami baraku oraz oddychania świeżym powietrzem. Dla innych apel kojarzył się z lękiem i strachem na widok personelu SS, który w czasie liczenia nieraz dotkliwie bił więźniarki. 

"W obozie ludzie ulegali zmianom. Bezustanna, straszliwa nędza dokonywała tego, czego nie mogło osiągnąć prześladowanie na wolności: pozbawiała niejednego godności, wydając go na łup najpotworniejszych zwierzęcych instynktów i potrzeb. Żeby przeżyć Ravensbrück, trzeba było rozluźnić się wewnętrznie, poddać bezwładnie biegowi czasu i wypadków. Całą siłę woli absorbowała walka z własnym ciałem i jego potrzebami. Nie poddawać się sobie: zimnu, osłabieniu, chorobom i głodowi, i zmęczeniu. Nie poddawać się, bo wtedy nastąpi nieodwołalna, ostateczna klęska! Więzień przystosowywał się do warunków, stawał się apatyczny i bierny, zdolny do milczącego znoszenia największych cierpień i najtrudniejszych prób. I wtedy tylko przetrzymywał.

Próbą był każdy apel. Przeżyty apel to przeżyty dzień. O jeden dzień mniej przed nami, o jeden więcej na naszym koncie... 'Dzisiejszy dzień mamy już za sobą' - mówiłyśmy z ulgą, gdy drzwi bloku odmykały się po porannym apelu i ocalałe 'niedobitki' wpuszczano do sztuby. A jednak wlókł się dalej: jednostajny i monotonny. W sypialnym pokulone na pryczach staruszki wyglądały jak małpy w klatkach. Siedziałyśmy tak godzinami, zgarbione i nieruchome, wiodąc przyciszonymi głosami długie rozmowy-monologi lub patrząc tępo przed siebie. (...)

Ilustracja: Joanna Czopowicz, 2020

Koło południa rozlegały się wołania:
- Kotły nosić!
Wchodziła Irena lub któraś z jej pomocnic, zaglądały na niższe piętra prycz i ściągały siedzące tam kobiety do noszenia zupy z kuchni. Było to zadanie trudne:  ściągnięte ze swych pryczy wdrapywały się natychmiast na inne, a niekiedy uciekały w popłochu aż na samą górę. Toteż werbunkowi towarzyszyły zwykle wymyślania i pogróżki:
- Nie będzie dziś obiadu. Jak nie ma kto przynieść, to nie będzie.
Niekiedy interweniowała blokowa, wpadając z kijem i bijąc, kogo napotkała. Zbite i wypchnięte przed blok próbowały dalszej ucieczki chroniąc się do ubikacji lub umywalni. Długo trwało, zanim wreszcie uformowała się kolumna i wyruszyła pod kuchnię. Właściwie przynoszenie kotłów nie należało do prac ciężkich, szczególnie w zestawieniu z innymi zajęciami obozowymi i ogólnymi warunkami. Kolumna pod przewodnictwem sztubowej udawała się przed znajdującą się na Forum kuchnię, gdzie czekała w kolejce, aż zostanie wywołany numer jej bloku. Wtedy podchodziła do drzwi kuchennego baraku i odbierała wynoszone kotły z zupą. Kotły były żelazne, z ciężkimi pokrywami. Jeden niosły dwie kobiety, chwytając rękami za boczne ucha. Po przeliczeniu kotłów w obecności policjantki niosło się je do bloku i ustawiało w sieni. Rozłożony na dwie więźniarki ciężar nie przekraczał sześćdziesięciu, siedemdziesięciu kilo. 
- Obiad! Po zupę! - wołała Irena, gdy pierwszy kocioł został już ustawiony na stołku w jadalni. Następowało ogólne poruszenie. Cisnęły się wszystkie z wyciągniętymi miskami, aż na skutek tłoku trzeba było wstrzymywać wydawanie. W sypialni z pełną miską wchodziło się na łóżko, stawiając ją na własnych kolanach... (...)
Okres 'Zugaenger' miał nas oswoić z obozem. W rolę więźniów wpychano nas brutalnie i gwałtownie. Wchodziłyśmy w nią łatwo. Obdarte z dotychczasowego miejsca w społeczeństwie i wartości, przyjmowałyśmy szybko wyznaczone nam pozycje. W nowym i nie znanym świecie orientowałyśmy się jeszcze po omacku, jakby instynktownie. Lecz instynkt szczutego zwierzęcia działa niezawodnie. Rozpoznawałyśmy bezbłędnie. Nazywałyśmy się jeszcze  'nowymi', wewnętrznie nosiłyśmy już piętno lagru. Nie mogłyśmy jeszcze przywyknąć  do obozowych warunków, ale pogodziłyśmy się z sytuacją. Ciało buntowało się dłużej niż dusza...". 

Ilustracja: Jeannette L'Herminier




Komentarze

Popularne posty:

Translate