We wspomnieniach byłych więźniów niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych często przewijają się sceny z apelu porannego. I nie ma w tym nic dziwnego, każdy więzień musiał brać udział w tym podniosłym punkcie dnia, nie ważne czy był żywy, czy martwy. Apele poranne były traktowane bardzo poważnie przez załogę obozową, a od sprawnego przeliczenia więźniów zależało ile czasu będzie taki apel trwał. Niekiedy trwał dwie godziny, innym razem mógł przeciągnąć się do trzech, a nawet czterech godzin. Nadzorczynie bardzo często myliły się przy liczeniu tysięcy więźniarek, procedurę liczenia powtarzano więc kilkukrotnie.
Sceny z apeli porannych można także zobaczyć w filmach fabularnych, przede wszystkim w "Ostatnim etapie" nakręconym w 1946 roku. Od tego właśnie ujęcia z apelem porannym rozpoczyna się cała fabuła filmu. Sceny były nakręcone w bardzo realistyczny sposób, działo się tak za sprawą tego, że plan filmowy stanowił teren byłego obozu w Birkenau. Mnogość statystów tylko dodała realizmu filmowym kadrom. Do dnia dzisiejszego niektóre ujęcia z filmu "Ostatni etap" są mylnie brane za autentyczne zdjęcia z czasów wojny.
Swoje wspomnienia z udziału na apelu porannym w Birkenau spisała także Jadwiga Apostoł-Staniszewska w książce "Echa okupacyjnych lat" z 1970 roku. Poniżej zamieszczam fragment jej opisu, gdyż uważam, że jest to bardzo dokładny literacki opis przebiegu tej ceremonii.
Książka: Echa okupacyjnych lat", Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1970
Autor: Jadwiga Apostoł-Staniszewska
Zdjęcia: kadry z filmu "Ostatni etap", 1947
"Było zupełnie ciemno i padał deszcz, kiedy klątwami i biciem wypędzano nas na apel. Z wąskich drzwi baraku wylewała się niby masa okutanych, pochylonych, niezgrabnych więźniarek. Stanęłam w jednej z piątek w pierwszym szeregu. Za mną stanęła moja siostra i trzy inne nie znane mi kobiety. Powiodłam po twarzach najbliżej mnie stojących kobiet. Były zmęczone i milczące.
Przez cały obóz spowity jeszcze w czerni nocy mijały się, jak strzały rewolwerowe, głośne krzyki: 'Kibel hollen! Zum Apel! Ruhe da!'.
Deszcz padał i padał. Spojrzałam daleko. Robiło się szaro. Na ogradzających obóz drutach światła reflektorów tworzyły jasne koła, niby talerze wyraźnie odcinające się od tła ciemnego nieba. Za drutami, od strony bramy, jechały samochody. Samochody były odkryte. Kiedy podjeżdżały pod reflektory, można było zupełnie dobrze widzieć stojących tam ludzi. Nie umiałam stwierdzić, czy słyszałam, czy tylko wydawało mi się, że słyszę krzyki ludzkie. Dość, że kiedy ostatni samochód zniknął w ciemności, zrobiło się cicho. Tylko nad barakami zataczały koła czarne ptaszyska i krakaniem zdradzały swój ptasi gatunek. Patrzyłam jak na koszmarne widowisko, wciąż nie czując się częścią wielotysięcznej rzeszy współtowarzyszek niedoli.
Blokowa Stenia w nienagannym lagrowym ubraniu, w butach z cholewami, śmiałym krokiem przebiegała wzdłuż ustawionej kolumny i sprawdzała stan, przeliczając nas kilkakrotnie. Po każdym przeliczeniu oddalała się o kilka kroków i z daleka lustrowała całość zwartych szeregów. Obserwowałam ją i nie mogłam pojąć, w jaki sposób ta kobieta dostała się na stanowisko blokowej. Podobno była Polką, ale stosunek jej do więźniarek był wybitnie niepolski. Widziała przed sobą, tak samo jak funkcyjni Niemcy, masę niepotrzebnych ludzi, którymi można w najlepszym wypadku pomiatać, a właściwie wymiatać. Wyczułam to od razu, a przekonałam się o tym w chwilę później, kiedy 'sławna' Stenia wskoczyła, jak żbik w sam środek kolumny i mocnym kopnięciem buta zwaliła na ziemię słaniającą się kobietę. Potem, pełna zadowolenia, wróciła na swoją pozycję.
Oniemiałam ze zdumienia. Spojrzałam na stojącą przed nami blokową. Pozowała na mundurową Niemkę, ze wszystkimi niemal charakterystycznymi dla niej cechami. Postawa w rozkroku, uderzanie kijem o cholewy, rysi wzrok i przepisowy sposób bicia: kijem albo butem.
Na dworze rozjaśniło się zupełnie. jak okiem sięgnąć wszędzie pełno baraków, a przed każdym z nich kolumny zmarzniętych kobiet. Pod naszym blokiem, w rowie wydrążonym przez ściekającą z dachu wodę, leżały wzdłuż ściany frontowej pozawijane w koce zwłoki więźniarek. Deszcz padał na nie bez przerwy i wbijał je w gęste błoto.
- Umarły? - zapytałam stojącą za mną Stasię. - Dlaczego tutaj leżą?
- Muszą być do apelu, żeby się liczba zgadzała.
- Co z nimi potem zrobią?
- Spalą - krótko odrzekła siostra.
Przyniesiono kotły z 'herbatą'. Były to po prostu ziółka. Herbatę, a raczej zimną i śmierdzącą ciecz, nalewano do misek.
- Chleb też dają? - zapytałam.
- Wieczorek, po apelu.
W oczekiwaniu na przybycie odbierającej apel Niemki dreptałyśmy w miejscu, trzymając w pasie sąsiadkę stojącą z przodu. Aż dziw, że blokowa na to pozwoliła. Tak powiązana kolumna falowała miarowo, chroniąc się w ten sposób od zmarznięcia. Gdzieś z daleka od strony bramy leciała do nas wieść, że władze obozowe idą odbierać apel.
- Stój prosto, na baczność. Nie kręć się przypadkiem - ostrzegały się nawzajem kobiety.
- Achtung! - ryknęła Stenia.
Przed kolumną przemaszerowała kobieta w spódnicy-spodniach, w butach z cholewami, w furażerce i długiej czarnej pelerynie. Jedną ręką wystającą spod peleryny trzymała na smyczy psa, który posłusznie szedł przy nodze swojej pani.
Blokowa podała stan liczebny kobiet z bloku numer siedem. Aufseherin przeliczyła ilość piątek.
- Stimmt? - rzuciła pytanie blokowa, stojąc w postawie na baczność i nie spuszczając wzroku z twarzy Niemki.
- Stimmt, jawohl! - odpowiedziała niedbale Aufseherin.
Po tej ceremonii, na którą oczekiwałyśmy około trzech godzin, i po załatwieniu jeszcze kilku jakichś spraw przez blokową ruszyłyśmy na główną ulicę. Na całej długości drogi stały tysiące kobiet. Krzyki rozdzierały powietrze. Funkcyjne więźniarki z opaskami na rękawach uganiały się wzdłuż kolumn jak oszalałe. Biły bez pamięci gdzie popadło i kogo podało.
Pomna na uwagi Stasi, szczelnie zapięłam lagrową sukienkę pod szyję, żeby nikt nie dostrzegł swetrów i szalika. Posuwałam się z tłumem w kierunku bramy krok za krokiem, uważając na świszczące w powietrzu kije, żeby nie spoczęły na moich plecach.
Po prawej stronie bramy, tuż za drutami, stał 'sztab obozowy', a na przeciwko nich grupa esesmanów ze zgrają ujadających psów. Kilku wyznaczonych z góry esesmanów ruszyło z nami w drogę. Szły 'arbeiterki' i 'vorarbeiterki'. Cały pochód posuwał się wolno, powłócząc nogami.
Smutny to był obraz. patrzyłam okiem wolnościowego człowieka, ale nie mogłam sobie uświadomić, że stałam się integralną częścią ludzkiej masy, bez ludzkiego imienia. Twarze idących obok mnie kobiet były na wskroś wynędzniałe, tępo patrzące pod nogi, milczące, bezsilne i raczej zrezygnowane. Obok nas szły rozkrzyczane funkcyjne Niemki-więźniarki, szukając okazji do zaczepek esesmanów. Posługiwały się przy tym bardzo niewybrednym językiem (...).
- Dokąd oni nas prowadzą - zapytałam po chwili.
- Nic nie wiadomo. Codziennie gdzie indziej.
- Co będziemy robić?
- Jakieś ogłupiające roboty. Nie brakuje im pomysłów.
- Co to znaczy?
- Możemy przenosić na łopacie ziemię z jednego miejsca na drugie. Możemy kopać rowy po to, żeby je potem zasypać. Możemy nosić cegły na głowie. Gdyby był śnieg, to byśmy go usuwały z pola na miedzę własnymi miskami... Ech, co ci z tego przyjdzie.
- Pożyjesz, to zobaczysz - dokończyłam.
Zatrzymali nas przed szopą, przeliczyli, polecili zabrać ze sterty narzędzi łopaty i kazali kopać rów. Niemki krzyczały ile sił. Psy szczekały. Siedemset kobiet, a może więcej, rozciągniętych długim sznurem, rozpoczęło pracę".
Zobacz też:
Komentarze
Prześlij komentarz