AL Grüneberg: zeznania świadka


W sierpniu 2018 roku pojechałam do miejscowości Grüneberg w Brandenburgii, aby na własne oczy zobaczyć teren byłego obozu pracy, który podlegał pod Ravensbrück. Chciałam także zidentyfikować tablicę pamiątkową, która znajduje się w miejscu, gdzie w czasie wojny stały baraki dla więźniów.  Jedna niewielka tablica z wyblakłymi literami jest prawie niewidoczna z asfaltowej drogi pośrodku pola. W oddali widać prywatne domy mieszkańców miasteczka. Natomiast do dnia dzisiejszego nie zachowało się żadne poobozowe zabudowanie, trudno jest więc zorientować się, gdzie dokładnie zlokalizowany był obóz. Od dwóch lat niemiecka młodzież z miejscowości Grüneberg, Grannsee oraz Zehdenick w ramach projektu "überLAGERt" bada historię podobozu w Grünebergu.
 
Przeczytajcie artykuły z niemieckiej gazety o projekcie "überLAGERt":
 
 
 
 
 
 

 
 Relacja Józefy Konarskiej, polskiej więźniarki obozu Grüneberg:
 
"Dnia 5 września 1943 roku zaczęłyśmy w ilości 500 osób pracować w fabryce amunicji w Grünebergu, miejscowości odległej o kilkadziesiąt kilometrów od Ravensbrück, dojeżdżając początkowo codziennie pociągiem towarowym. Przeszło miesiąc trwała ta nasza męczarnia. Wszystkie 500 mieszkałyśmy w jednym bloku zupełnie odseparowane od reszty obozu. Budzono nas o godzinie 3-ej rano. Po bardzo szybkim umyciu się i wypiciu czarnej wody-kawy ustawione kolumnami, pod eskortą dozorczyń wyruszałyśmy na stację, skąd jechałyśmy pociągiem do Grünebergu. Podróż trwała godzinę. Głodne i zziębnięte zaczynałyśmy pracę wyrabiając do najwyższego stopnia znienawidzone przez nas kule! Zbytecznym jest opisywać w jakim stanie psychicznym znajdowały się więźniarki polityczne przy powyższej pracy. W początku roku 1943 obóz Grüneberg składał się z 3 równolegle stojących baraków, które zostały opróżnione przez cywilną ludność rosyjską i ukraińską pracującą w fabryce. Stan liczbowy więźniarek w tym czasie wynosił około 500. 10 października 1943 roku przybył drugi transport 500 osób. Z tego powodu obóz został powiększony o następne 3 baraki. W kwietniu 1944 roku przyjechał następny transport około 300 osób. Obóz został po raz trzeci powiększony o  3 baraki. W sierpniu 1944 roku datuje się przybycie 4-tego większego transportu 300 osób. W międzyczasie przybywały mniejsze w liczbie kilkadziesiąt osób, także stan liczebny z dnia 22 kwietnia 1945 roku, tj. w dniu ewakuacji Grünebergu wynosił 1710 osób.
 
 
Cały obóz był otoczony drewnianym płotem, na którym rozpięte były w kilku rzędach naelektryzowane druty. Wnętrze każdego z sześciu baraków przedstawiało się następująco: przez całą długość przebiegał korytarz, po obu stronach którego znajdowały się drzwi wiodące do poszczególnych izb, w których przeciętnie mieszkało 20-26 więźniarek. Ponadto w każdym z powyższych baraków znajdowała się nieskanalizowana toaleta i izba będąca umywalnią. Dwa baraki miały gorsze warunki mieszkaniowe: w jednym z nich nie było korytarza, do izb mieszkalnych wchodziło się wprost ze dworu. Chcąc iść do toalety lub umywalni musiało się wychodzić z baraku. Drugi składał się jako całość z wielkiej izby o kamiennej posadzce wypełnionej piętrowymi łóżkami.
Ponieważ baraki ze względu na swą różną budowę nie były jednakowej wielkości, przeto mieszkała w nich różna ilość więźniarek. Ilość ta wahała się od 140 do 250. Na czele mieszkanek baraku stała tzw. 'starszyzna', nosząc zieloną opaskę na prawym rękawie sukni, która miała do pomocy dwie więźniarki pełniące obowiązki służby domowej. Drewniane łóżka i ściany przepełnione były ogromnymi ilościami pluskiew, a sienniki tysiącami pcheł. Więcej wrażliwe osoby spędzały noce zupełnie bezsennie. Raz na dwa tygodnie więźniarki prowadzone były do kąpieli. Tusze znajdowały się w fabryce. Do jednej większej ubikacji w piwnicach fabrycznych stłoczono równocześnie 500 więźniarek, kazano im się rozebrać na miejscu i nago w zupełnym milczeniu stanąć w ogonku. Woda przeważnie była zimna! Dozorczynie zaopatrzone w kije lub gumowe pejcze pilnowały porządku. Nie wolno było ust otworzyć, albowiem za to dostawało się razu gumowym biczem. Dozorczynie nie wybierały miejsc, biły gdzie popadło, najczęściej w głowę. Pod zimnym tuszem wolno było być możliwie najkrócej, przeważnie nie zdążyło się jeszcze dobrze namydlić, a już trzeba było wychodzić. Słowa: 'los, los!', 'schnell, schnell!', 'dalej, dalej!' i razy bicia były nieodłącznymi towarzyszami kąpieli.
 
 
Wstawanie o godzinie o godzinie 4:30, śniadanie, apel połączony z apelem roboczym. O godzinie 6-tej wymarsz do fabryki, gdzie praca zaczynała się o 6:30. O godzinie 12-tej lub 13-tej obiad. Koniec pracy o godzinie 18:15. Powrót do obozu między godziną 18-tą a 19-tą, po czym kolacja, apel wieczorny i czas na umycie się do godziny 21-ej lub 22-ej, zależnie od humoru dozorczyni. Porządek dnia był przeważnie urozmaicany. Alarmy i przeloty samolotów, związany z tym brak wody i światła, kary, które dozorczynie wymyślały dla więźniarek - oto urozmaicenie dnia. W ostatnich miesiącach, kiedy uważano, że należy zwiększyć do ostatnich możliwych granic produkcję wojenną, pracowano nawet od godziny 6-tej rano do 21-ej wieczorem.
 
 
Dla lepszego zobrazowania całokształtu warunków w Grünebergu podaję na zakończenie kilka przykładów 'win' i wymierzanych za nie kar. Prawdopodobnie dlatego, że Polki stały wyżej pod każdym względem od dozorczyń niemieckich, były prześladowane na każdym kroku. Wszystkie lepsze stanowiska w obozie zajmowały inne narodowości. Polki brane były do najcięższych prac w fabryce. Kilka z nas w czasie nalotu miało wesołe uśmiechnięte miny, za co po powrocie do obozu zostały oblane wodą, pogryzione przez psa i przesiedziały całą noc w 'bunkrze'. Za to, że kilka z nas miało zaoszczędzone po 2 porcje chleba na niedzielę czy imieniny, który to chleb został przy rewizji znaleziony i zabrany, stały za karę bez śniadania do obiadu i to nie tylko 'winowajczynie' ale wszystkie mieszkanki pokoju, w którym te ostatnie mieszkały. Jeden raz dozorczyni zagroziła 17-letniej Polce, w dodatku prawdopodobnie umysłowo chorej, że za uśmiech czy inne drobne przewinienia, rozprawi się z nią po powrocie do obozu. Dziewczynka ze strachu, w drodze powrotnej do obozu oddaliła się o kilka kroków od maszerującej kolumny. Zrobiono z tego chęć ucieczki. Dlatego przewrócono ją na środku ulicy obozowej i wszystkie dozorczynie, łącznie z komendantem Kotzem, kopały ile miały sił, a pies gryzł, gdzie popadło. Tak zmaltretowana przesiedziała noc w 'bunkrze', po czym została wysłana do Ravensbrücku, gdzie, jak słyszałyśmy, również w 'bunkrze' zmarła. W zimie ze stojących za karę więźniarek, zrobiły sobie dozorczynie zabawę, bijąc je i kneblując usta kulami ze śniegu, naigrywając się i szydząc przy tym ile się tylko dało. Nie było dnia, żeby przynajmniej jedna kolumna robocza, złożona z kilkudziesięciu osób nie stała, jako całość za karę, również w pozycji na baczność, przy czym na oczach wszystkich odbywały się sceny z poszczególnymi więźniarkami. Z powodu głodu niektóre więźniarki wybierały z odpadków jarzyn lepsze kawałki do jedzenia. Jeżeli zobaczyła to dozorczyni, następowało tradycyjne bicie, a na drugi dzień zamiast obiadu w fabryce, delikwentka dostawała miskę obierzyn".

Polski Instytut Źródłowy w Lund
Protokół spisany dnia 15.11.1945

Przeczytaj cały protokół: klik!











 
 Zdjęcia wykonałam w sierpniu 2018 roku.
 
 
Zobacz też:

https://ssaufseherin.blogspot.com/2018/11/transport-do-obozu-gruneberg-relacja.html
 

Komentarze

Popularne posty:

Translate