Sadystyczne zachowanie nadzorczyń w podobozach


"To były sadystki, które krzyczały strasznie, właśnie powodowały ten strach, tę panikę samą swoją obecnością, tym pejczem. Co ciekawe, to były bardzo ładne dziewczyny, bardzo zgrabne. Te uniformy pięknie na nich leżały, ślicznie uczesane, w furażerkach; buty, takie oficerki, do tego na smyczy wielki wilczur nauczony podgryzać łydki."
Joanna Penson , zapis z filmu "W obozie" zrealizowanego w ramach projektu "Kobiety Ravensbruck" dla Muyzeum pod Zegarem" /2015


Teatr sadyzmu i okrucieństwa
Czy nadzorczynie pracujące w obozach odczuwały radość z nieograniczonej władzy nad podległymi sobie więźniarkami? Prawdopodobnie tak było, gdyż z nieukrywaną satysfakcją pełniły swoją służbę oraz wkraczały w każdy niemal obszar egzystencji uwięzionych kobiet w obozie. Niemieckie słowo ‘Schadenfreude’ oznacza przyjemność jaką daje patrzenie na czyjeś cierpienie lub własnoręczne znęcanie się nad innymi, tym większe i okrutniejsze, gdy ma ono długotrwałe działanie oraz jest odgórnie akceptowane.

Nic więc dziwnego, że teren obozu koncentracyjnego stał się polem do popisu dla załogi SS, która prześcigała się w wymyślaniu coraz to nowych kar i szykan mających jeszcze bardziej upokorzyć ofiary. Każdy aspekt życia więźnia w obozie był zamieniony na jakąś formę szykan. Już od momentu przyjazdu do obozu oraz  odbierania nowego transportu, Niemcy bardzo wyraźnie zaznaczali swoją władzę i dopuszczali się fizycznej przemocy.
Wszelkie rodzaje psychicznego, emocjonalnego znęcania się nad więźniarkami były w obozie powszechnie dopuszczalne. Całkowita dominacja nad tysiącami kobiet była sposobem prowadzenia dyscypliny, a każdy przejaw najmniejszego buntu miał natychmiastowe skutki w postaci surowej kary. Przemoc ze strony nadzorczyń była realna. Oznaczała dla więźniarek codzienny strach przed biciem, szczuciem psami czy karnym meldunkiem. Konsekwencjami wykonania kary polegającej głównie na biciu pejczem były poważne infekcje i zakażenia ran, które często powodowały wysoką gorączkę oraz śmierć w niewyobrażalnych cierpieniach.
"Strażniczki omotane w czarne sukienne peleryny z kapturami, wrony skrzekliwe, wpadają do bloku. Blokowa melduje, co jej do głowy przyjdzie. Poskarży na jedną, bo pytała, na drugą, bo źle spojrzała...
- Also... aufstehen!
I wskazana otrzymuje porcję batów albo stójkę na słocie. Za nic. Bez powodu".
Danuta Brzosko-Mędryk "Niebo bez ptaków"

Nadzorczynie przejawiające typowo sadystyczne skłonności były dla więźniarek najbardziej niebezpiecznym typem obozowych oprawców. Więźniarki nieraz wspominały,  że takie strażniczki same wybierały swoje ofiary, aby się nad nimi znęcać. Chodziły po całym obozie robiąc niespodziewane kontrole w blokach. Szukały okazji do bicia i szykanowania. Upajały się swoją nieograniczoną władzą.

 Nadzorczyni Ingeborg Krüger

Nadzorczyni Ingeborg Krüger pełniła służbę w fabryce Simensa, nieopodal obozu  Ravensbrück. Uważana była za jedną z najbardziej okrutnych nadzorczyń, w chwili pracy w obozie miała 20 lat.  Zachowało się kilka relacji dotyczących tej nadzorczyni. W książce "Wrota piekieł. Ravensbrück" napisanej przez niemiecką więźniarkę tego obozu Anję Lundholm, można przeczytać obszerny fragment relacji, opisującej sadystyczne skłonności tej strażniczki oraz nieskrywaną przyjemność, jaką sprawiało jej zadawanie bólu: 

"Jestem tak zagłębiona w pracy, że wzdrygam się, kiedy następuje ten incydent. W ciszy rozlega się nagle przenikliwy krzyk jednej z aufzejerek.
- Stół siedemnaście, trzecia od lewej - wstać, zameldować się!
Z pochylonymi głowami słyszymy odsuwanie krzesła, a potem ochrypnięty głos starszej kobiety:
- Jedenaście-tysięcy-siedemset-trzynaście.
- Do mnie! Pozostałe - popatrzeć tutaj!
Na komendę wszystkie spoglądamy w tę samą stronę. Przy stole stoi wyprostowana Krüger, jedna z najbardziej brutalnych aufzejerek kobiecego obozu. Na niepewnych nogach, jakby chodzenie sprawiało jej ból, zbliża się do niej starsza kobieta. Jej aparycja świadczy o próbie nadania sobie bardziej zadbanego wyglądu mimo łachmanów. Siwe włosy przewiązane są opaską, fartuch jest czysty i porządnie zapięty.
- Ty nędzna gnido, rozmawiałaś - drze się Krüger. - Co mówiłaś?
- Nic nie mówiłam, pani aufzejerko.
Krüger bierze zamach i uderza ją płaską dłonią w twarz.
- O, i jeszcze kłamiesz?
Zwraca się do kobiet w cywilu siedzących naprzeciwko delikwentki.
- Mówiła czy nie?
Pięć kobiet potrząsa przecząco głową, dwie przytakują.
Z poczuciem satysfakcji.
- Sama widzisz, gnojaro. Uważasz pewnie, że jesteśmy głupie?
Padają dwa dalsze uderzenia, kobieta się chwieje. To, co następuje potem, każe mi głośno przeklinać bezsilność. Ale nikt nie zwraca na to uwagi, wszystkie oczy kierują się na ofiarę, która musi pochylić się nad stołem, gdy tymczasem Krüger sięga po bykowiec, ten - jak się potem dowiaduję - powszechnie stosowany instrument wychowawczy wobec niewolników zbrojeniówki.
-Spuścić gacie!
Z drżeniem, nieporadnie kobieta wykonuje rozkaz. A wokół stoją mężczyźni, pracownicy zakładu i przyglądają się z szyderczym grymasem, zakłopotani lub przepełnieni odrazą. Coś takiego - mówią w obozie - sprawia Krüger specjalną przyjemność.
Bierze zamach. Słychać świst i klapnięcie.
- No, dalej, głośno licz!
Dwanaście razów bykowcem. Już po piątym kobiecie łamie się głos, słychać tylko niezrozumiałe, gulgoczące głoski. Cienka i sucha jak pergamin skóra pęka. Sączy się krew, spływa aż do spuszczonego do kolan odzienia.
- Wstawaj! Ubierać się, no już!
Tego już nie jest w stanie wykonać, wysiadają jej nerwy. To jest dodatkowe koszmarne widowisko, kiedy jej ręce pragnące przysłonić nagość ciągle trafiają w pustkę. Wszystkich nas ogarnia pragnienie, by jej pomóc. Budzące grozę spojrzenia aufzejerek trzymają nas w szachu. Wreszcie udaje się je chwycić za brzeg nasączonej krwią bielizny i podciągnąć ją do góry.
Krüger wygląda tak, jakby właśnie z wielką przyjemnością zjadła kawałek ciastka.
- Łaskawie to sobie zapamiętaj, ty śmierdząca świnio - jak jeszcze raz otworzysz mordę, to będzie po tobie, kapujesz? Z powrotem na miejsce! Już, już, w te pędy!".
Anja Lundholm "Wrota piekieł. Ravensbrück."


Widok z lotu ptaka na obóz pracy i fabrykę Siemens
Źródło: ravensbrueck-sbg.de

Można też zauważyć pewną zależność między nadzorczyniami zatrudnionymi w podobozach, a zwłaszcza w zakładach fabrycznych, w których pracowały więźniarki. Im dalej od obozu macierzystego w Ravensbrück były oddelegowane nadzorczynie do służby, tym gorsze i coraz brutalniejsze stawało się ich zachowanie względem więźniarek.
Również 20-letnia Herta Schuster rozpoczęła służbę w podobozie Grüneberg, należącym do kompleksu podobozów Ravensbrück. Została skierowana do tej pracy przez fabrykę porcelany w Sudetach (Keramische Werke AG na terenie Czechosłowacji), w której była wcześniej zatrudniona. Fabryka rozpoczęła masową produkcję na potrzeby SS, stąd kierownictwo postanowiło zatrudnić więźniów jako pracowników przymusowych oraz skierować na szkolenie wybrane kandydatki, które w przyszłości miałyby pilnować więźniarek. Z dniem 1 maja 1943 roku Herta Schuster rozpoczęła zaledwie ośmiodniowe szkolenie w Ravensbrück, po czym zamiast wrócić do wcześniejszej pracy w fabryce, skierowana została do podobozu Grüneberg w Brandenburgii. W tamtym czasie w obozie przebywało około 1800 więźniarek, które pracowały w niedalekiej fabryce zbrojeniowej. Pod koniec 1944 roku Herta Schuster wysłała do swojej rodziny w Sudetach pamiątkowe zdjęcie, na którym upamiętniła samą siebie oraz swojego psa służbowego imieniem Greif. Herta ukończyła dodatkowo szkolenie dla nadzorczyń, które mogły mieć pozwolenie na posiadanie psa służbowego. W obozie Grüneberg pracowało nieco ponad 20 nadzorczyń i większość z nich miała psy służbowe, które z premedytacją szczuła na więźniarki. 

Nadzorczyni Herta Lutz, fotografia z 1944 roku

O warunkach niewolniczej pracy w obozie w Grünebergu oraz o sadystycznym zachowaniu nadzorczyń względem więźniarek wspomina Józefa Konarska:


"W drugim okresie mej pracy przeniesiono nas do innego budynku, gdzie dołączyły się jeszcze inne rodzaje pracy - praca maszynowa. I tu również zwracam uwagę specjalnie na maszynowe przebieranie łusek. Analogicznie do ręcznej pracy składającej się z 3 etapów, przy jednej długiej maszynie tzw. 'lencie' siedziały 3 osoby, z których każda miała za zadanie obserwować inną część łuski.
W tym wypadku również przez całe 12 godzin, przy świetle elektrycznym, należało bez przerwy patrzeć w lustro, albo szkło powiększające, albo bezpośrednio na taśmę, po której przesuwały się łuski, wykonując jednocześnie dwa ruchy: obrotowy dookoła swej osi i jednostajny wzdłuż taśmy. Prócz tego o tyle gorsza sytuacja, że nie można było ani na chwilę odpocząć, głowy odwrócić, bo brak raz przepuszczony poszedł niepowrotnie z taśmą naprzód. Przeciętnie jedna taka maszyna wyrabiała 4 tysiące łusek dziennie. Natomiast wymagana ilość przebranych łusek dziennie ogółem w całej hali wynosiła 60-70 tysięcy.
Przy każdym stole pełniły kontrolę cywilne Niemki. Za jeden brak znaleziony w skrzynce oddanej do kontroli, wysypywano całą jej zawartość na stół, po czym biedna więźniarka musiała drugi raz wszystko przebierać. Pamiętać należy, że ilość wykonanej w ciągu dnia pracy nie mogła się zmniejszyć!!! Ileż więc powodów do wymierzania kar!
Oto ich przykład. Najpierw zaraz w fabryce, wyprowadzano delikwentkę do toalety, gdzie dozorczyni pilnująca kolumnę przez cały dzień w pracy, biła ile miała sił - aż do puszczenia krwi nosem. Następnie, jeżeli była to pora przed obiadem, biedna więźniarka nie dostała go, a tylko stojąc - patrzyła, jak inne jedzą. Bardzo często musiała jeszcze karnie pozostać w pracy do godziny 21-ej. Najczęściej katowanie odbywało się dopiero po przyjściu z pracy - w obozie. Tak bowiem nie sięgało oko cywilnej ludności, wobec której dozorczynie trochę się liczyły. W obozie 'winowajczyni' musiała albo stać do godz. 20-ej wieczór w pozycji 'na baczność', bez względu na deszcz, względnie mróz, przy czym zależnie od wielkości winy albo fantazji dozorczyni, następowało gryzienie przez tresowanego psa, ewentualnie oblewanie kilkoma wiadrami zimnej, brudnej wody, albo pakowanie głową do beczki pełnej brudnej wody. Tak zmaltretowana musiała stać dalej w tej samej pozycji. Były wypadki, że w przystępie pasji dozorczyni zaczynała bić więźniarkę pięściami w nos i głowę, a gdy ta tracąć siły przewróciła się na ziemię, wskakiwała dosłownie na nią nogami kopiąc i krzycząc: 'ferfluchte Polaken!'. Korzystał z tego najczęściej pies rwąc kawałkami suknie razem z ciałem. W ten sposób zmaltretowaną więźniarkę zamykano do ciemnicy tzw. 'bunkra', gdzie o chłodzie i głodzie przesiedziała do rana, aby na drugi dzień nieumyta, jeszcze raz zbita i skopana, została wypędzona na 12 godzin do roboty. (...)

Należy zaznaczyć, że wszystkie wymierzane nam kary znosiły Polki mężnie i dumnie i nie dały się złamać moralnie! Nazwiska dozorczyń, które specjalnie lubowały się w wymierzaniu kar: Hesse, Freiberg, Heilemann, Holzhütter, Hünemmerder, Krieger, Herzinger, Hahn, Melcher, Schuster-Lutz, Strojkow, Ossyra, Peege, Lups, Bohmert, Minges, Neumann, Stalzer, Gappa".
Polski Instytut Źródłowy w Lund,
protokół z dnia 15.11.1945 

   Ausweis nadzorczyni Marianny Minges, która pracowała w Grünebergu


Zobacz też:


Komentarze

Popularne posty:

Translate