Turystyka obozowa: pozdrowienia z Auschwitz
Turystyka obozowa: pozdrowienia z Auschwitz
Z Pawłem Szypulskim, autorem książki "Pozdrowienia z Auschwitz",
rozmawia Magda Roszkowska
notes–na–6–tygodni nr 103
pismo postentuzjastyczne
grudzień 2015-styczeń 2016
„Transport gorących pozdrowień z Oświęcimia z szumem letniego wiatru zasyła siostra Cześka” – to cytat z kartki pocztowej wysłanej z Oświęcimia. W postscriptum autorka dodaje, że podróżuje wraz z wycieczką turystyczną na trasie Oświęcim – Wieliczka – Kraków – Ojców. Na odwrocie pocztówki widzimy fotografię z fragmentem ceglanego budynku, wieżą strażniczą i murem – to blok śmierci znajdujący się w obozie zagłady Oświęcim-Brzezinka. Łącznie tego typu kartek, wysyłanych z Muzeum Auschwitz w ciągu kilkudziesięciu lat, jest w twojej książce 38. Kiedy przegląda się ten osobliwy album, dominuje uczucie niedowierzania, ale poza nim pojawia się też niezgoda na to, że takie kartki w ogóle mogły powstać oraz że komuś przyszło do głowy napisać na nich pozdrowienia, a następnie wysłać je do rodziny i przyjaciół. Poza tym jak każda seria, także i ta funkcjonuje według pewnej reguły. Twoja książka wydobywa ją na jaw, w wyniku czego do tej pory bezwzględnie w naszych głowach oddzielone kategorie „turystyki” i „Zagłady” nagle zlewają się w jedno. Stąd jest to opowieść nie tylko o fenomenie wysyłania kartek z obozu, ale także o świecie, w którym niepostrzeżenie taka praktyka w ogóle staje się możliwa. Jak to wytłumaczyć?
W tekście zamieszczonym w książce Iwona Kurz twierdzi, że praktyka wysyłania pozdrowień z Auschwitz wpisuje się w tę samą logikę banalnej nowoczesności, z której wyrosły masowa eksterminacja i obozy. Holokaust – horrendum przekraczające wszelkie wyobrażenia – dokonał się przy użyciu zwykłych, codziennych rzeczy. Gdyby nie infrastruktura kolejowa, realizowanie planu Zagłady na tak szeroką skalę byłoby niemożliwe, do tego dochodzi sprawny system administracji, a także doskonała organizacja obozów koncentracyjnych, którą wcześniej przetestowali Brytyjczycy w Afryce. W powszechnej świadomości jako emblematyczne narzędzie zabijania funkcjonuje cyklon B, podczas gdy w wielu komorach gazowych do tego celu stosowano zwykły silnik spalinowy z czołgu. Historia wynalezienia tego sposobu eksterminacji opisana w książce Christophera Browninga The Origins of the Final Solution jest banalna. Naziści poszukiwali bardziej humanitarnej – oczywiście dla samych zabójców, a nie dla ich ofiar – metody zabijania. Dlatego eksperymentowali z różnymi formatami, ale niewiele z tych ich poszukiwań wynikało. Pewnego razu członek grupy badawczej upił się i zasnął w zaparkowanym w garażu samochodzie, w wyniku czego prawie się udusił.
Wszystkie elementy składające się na machinę Zagłady stanowią wspólne dziedzictwo Zachodu, wbrew temu, co zwykło się sądzić, wcale nie są wynalazkiem potworów. O tym pisała też Hannah Arendt w swojej relacji z procesu Adolfa Eichmanna. Nie był on postacią szczególnie demoniczną, raczej zwykłym i niezbyt utalentowanym urzędnikiem średniego szczebla, który równie dobrze dziś mógłby pracować w którymś z ministerstw. Mechanizmy, w jakich na co dzień działamy, mogą naprawdę niewielkim kosztem zostać obrócone w narzędzia Zagłady, inwigilacji i tym podobne praktyki. Te pocztówki pochodzą właśnie z takiej banalnej codzienności: tak się wysyła kartki z pozdrowieniami, tak się jeździ koleją, tak się zabija ludzi – nowoczesnymi metodami. W pewnym sensie każdy przyjazd do Oświęcimia jest karykaturalnym powtórzeniem bycia przywiezionym tam wtedy. Choć można tę karykaturę uczynić jeszcze bardziej absurdalną. Fakt, że możesz wysłać pocztówkę ze zdjęciem wnętrza komory gazowej, na odwrocie zapisując gorące pozdrowienia do znajomych, pokazuje, jak bardzo nie dostrzegasz miejsca, z którego ją wysyłasz. Ta seria jest też opowieścią o tym, jak reprezentacja obozu zagłady staje się jego kamuflażem, jak bardzo jest on w niej nieobecny.
Wszystkie elementy składające się na machinę Zagłady stanowią wspólne dziedzictwo Zachodu, wbrew temu, co zwykło się sądzić, wcale nie są wynalazkiem potworów. O tym pisała też Hannah Arendt w swojej relacji z procesu Adolfa Eichmanna. Nie był on postacią szczególnie demoniczną, raczej zwykłym i niezbyt utalentowanym urzędnikiem średniego szczebla, który równie dobrze dziś mógłby pracować w którymś z ministerstw. Mechanizmy, w jakich na co dzień działamy, mogą naprawdę niewielkim kosztem zostać obrócone w narzędzia Zagłady, inwigilacji i tym podobne praktyki. Te pocztówki pochodzą właśnie z takiej banalnej codzienności: tak się wysyła kartki z pozdrowieniami, tak się jeździ koleją, tak się zabija ludzi – nowoczesnymi metodami. W pewnym sensie każdy przyjazd do Oświęcimia jest karykaturalnym powtórzeniem bycia przywiezionym tam wtedy. Choć można tę karykaturę uczynić jeszcze bardziej absurdalną. Fakt, że możesz wysłać pocztówkę ze zdjęciem wnętrza komory gazowej, na odwrocie zapisując gorące pozdrowienia do znajomych, pokazuje, jak bardzo nie dostrzegasz miejsca, z którego ją wysyłasz. Ta seria jest też opowieścią o tym, jak reprezentacja obozu zagłady staje się jego kamuflażem, jak bardzo jest on w niej nieobecny.
Z drugiej strony fotografie wykorzystane na pocztówkach niewiele mówią o samym obozie, mało tego: w powszechnej świadomości one zastępują obóz – na przykład brama z napisem „Praca czyni wolnym”… Czy tworzyłeś jakieś typologie tych przedstawień?
Większość kartek przedstawia bardzo czystą i neutralną przestrzeń, w której obóz przypomina raczej park niż miejsce kaźni. Właściwie to są zdjęcia nie obozu, tylko jego muzeum. Podczas pracy nad książką pokazywałem mój zbiór różnym osobom, zobaczył go między innymi kolega, który nigdy nie był w Oświęcimiu. Po obejrzeniu powiedział: teraz już wiem, jak to wygląda. Problem w tym, że z tych kartek można się dowiedzieć jedynie tego, jak ten obóz nie wygląda. Te fotografie są nadbudowaną nad Zagładą warstwą fikcji, która daje nam fałszywe poczucie doświadczania tej tragedii, podczas gdy w rzeczywistości obóz jest w nich zupełnie nieobecny. Pewne motywy, takie jak placyk straceń, brama do Auschwitz czy brama do Birkenau są replikowane w ogromnej liczbie. Inne, jak wnętrze komory gazowej, są – na szczęście – mniej popularne. Skąd bierze się ta geografia? Początek, można powiedzieć, jest dość banalny: Auschwitz stało się ikoną Zagłady, bo zachowały się jego budynki i infrastruktura, która dodatkowo jest wizualnie uderzająca. Architektura obozu sama ustawia fotografom perspektywę; może to dziwnie zabrzmi, ale on jest po prostu fotogeniczny. Nie trzeba więc przechodzić kulturowego procesu negocjowania tego, jak to należy przedstawiać. W innych miejscach Zagłady nie zostało natomiast nic. W Bełżcu w miejscu obozu po wojnie postawiono tartak, w Treblince czy w Chełmnie nad Nerem rosły pola. Z drugiej strony niektóre miejsca w samym Auschwitz fotografowano częściej z tego względu, że zdawały sprawę z cierpienia Polaków – na przykład placyk rozstrzelań przy Bloku 11. Tam ginęli więźniowie polityczni i ich historia jest nam po prostu bliższa. W emblematycznej dla PRL-u opowieści o obozach zawsze mówi się o „ludziach”, którzy tam zginęli, a przecież to było miejsce zagłady głównie Żydów i Romów. Ta narracja nie miała jednak racji bytu aż do 1989 roku.
Jak pocztówki z Auschwitz wpisują się w historię tego medium?
No właśnie, tu tkwi pewien paradoks, bo dla nas cały proces związany z pocztówkami z obozu zagłady, począwszy od produkcji, przez kupowanie, aż po wysyłanie, jest wysoce niestosowny. Po części wynika to z estetyki, z jaką kojarzymy to medium. Nasze przyzwyczajenia dobrze oddaje album Mikołaja Długosza Pogoda ładna, będący zbiorem wakacyjnych pocztówek z Polski lat 70. i 80. Jednak w latach największej popularności tego medium, które przypadają na przełom XIX i XX wieku, kartki pocztowe rejestrowały nie tylko sielskie widoczki, ale też zdarzenia ekstremalnie brutalne: ofiary I wojny światowej, zniszczone miasta, oficjalne egzekucje – na przykład w Stanach Zjednoczonych wyprodukowano kartkę z krzesłem elektrycznym. Bardzo dużo było też kartek ze szpitalami psychiatrycznymi, czyli raczej mało standardowymi obiektami do chwalenia się, tymczasem budynki, w których te placówki się mieściły, często były po prostu ważne dla miasta.
Interesuje mnie sposób budowania narracji w tym albumie. Otwiera go pocztówka przedstawiająca wycieczkę pozującą do zdjęcia przed bramą obozu, na kolejnej stronie umieściłeś wspomnienie Wilhelma Brasse’a, więźnia KL Auschwitz i fotografa, którego zdjęcie kwiatków znalazło się na pocztówkach wysyłanych przez nazistów do rodzin. Książkę zamyka pocztówka z fotografią wykonaną przez anonimowego członka Sonderkommando przedstawiająca scenę palenia zwłok. To jedno z czterech zachowanych zdjęć zrobionych „tam i wtedy”. Pomiędzy tymi sekwencjami znajdują się kartki pokazujące różne miejsca w obozie. Co zdecydowało o takim układzie tej serii?
Rzeczywiście te dwie pocztówki przedstawiające wycieczkę turystyczną i scenę palenia zwłok funkcjonują jako klamra spinająca całą książkę. Natomiast wspomnienie Brasse’a poświęcone jest kartce pocztowej, która w przeciwieństwie do pocztówek powojennych była – podobnie jak fotografia palenia zwłok – wykonana „tam i wtedy”, choć nie zachowała się do dziś. To są dwie osie, na których rozpinam opowieść o pustym obozie, o jego znikaniu i czyszczeniu ze śladów. Gdyby ten zbiór ułożyć chronologicznie, czyli inaczej, niż funkcjonuje on w mojej książce, zobaczylibyśmy, że obiekty przedstawione na kartkach datowanych wcześniej są zniszczone w dużo większym stopniu niż te same obiekty, ujęte w identycznym kadrze, tyle że później. Natomiast w Pozdrowieniach z Auschwitz te kartki ułożone są w sposób, który umożliwia widzowi „przejście” po obozie zbudowanym z obrazów. Wchodzimy więc przez bramę KL Auschwitz, wędrujemy między budynkami, jesteśmy we wnętrzu komory gazowej i krematorium, potem analogicznie wędrujemy przez Birkenau. Dlaczego ułożyłem je w ten sposób? Myślę o tej sekwencji jako o utworze kompletnym – bardzo sugestywnej fikcji na temat obozów.
Jaki jest twój stosunek do dawania świadectwa o Zagładzie za pomocą obrazów? Iwona Kurz wspomina w swoim tekście o kluczowej dla tej problematyki książce Georges’a Didi-Hubermana Obrazy mimo wszystko. Zgadzasz się ze stawianymi tam tezami?
Tak. Nie uważam, że należy na to wszystko spuścić zasłonę milczenia i nie pokazywać niczego. Opowieści wizualnych stamtąd jest stosunkowo niewiele w porównaniu ze świadectwami tekstowymi, co nie znaczy, że te pierwsze są mniej uprawnione. Z epicentrum Zagłady, czyli komór gazowych i krematoriów Auschwitz, pozostały jedynie cztery fotografie wykonane przez członków Sonderkommando: dwie przedstawiające palenie zwłok – ten obraz, oczywiście wykadrowany i podretuszowany, znalazł się na pocztówce w mojej książce – jedna zupełnie nieczytelna i rozmazana oraz nieostre zdjęcie z nagimi kobietami biegnącymi do komory gazowej. Tutaj mała dygresja: kilka tygodni temu, pracując nad innym projektem dotyczącym podręczników fotografii, natrafiłem na egzemplarz, w którym wykorzystano tę fotografię z kobietami. To jest szokujące, ale okazuje się, że kultura wizualna w najbardziej banalnych i codziennych sytuacjach jest obciążona tymi obrazami, one powracają, nawet gdy mają być ilustracją w podręczniku fotograficznym.
Zastanawiam się, jaką funkcję może pełnić to zdjęcie w podręczniku do nauki robienia zdjęć?
Wszystkie podręczniki fotograficzne mają dość podobną konstrukcję. Jednym z modułów, który się w nich pojawia, jest krótka historia medium prezentująca zdjęcia z jakiegoś powodu dla niego emblematyczne. Ciężko w to uwierzyć, ale ujęcie tych nagich kobiet, które za chwilę zginą, potraktowano jako rodzaj niekonwencjonalnego aktu. Obok tej fotografii umieszczono Wenus autorstwa Kazimierza Podsądeckiego – awangardową kompozycję z manekinem z otwartym brzuchem oraz obrazkami kobiet. Zderzenie nagich ciał i tego kolażu sugeruje, że jest to opowieść o wizerunkach kobiecego ciała. To dość niesamowite, że znalazłem klamrę dla dwóch tak odmiennych projektów… Wróćmy jednak do fotografii jako
uprawnionej formy dawania świadectwa o Zagładzie. Dysponujemy jeszcze innymi obrazami wykonanymi przez ofiary albo świadków; na przykład Zbigniew Leszek Grzywaczewski, strażak w getcie warszawskim, który był zmuszony do tego, by podczas powstania nie tyle gasić pożary, ile kontrolować rozprzestrzenianie się płomieni we właściwym kierunku, zrobił z ukrycia serię zdjęć ludzi skaczących z okien budynków. Ona jest zupełnie nieikoniczna, ponieważ fotografie są nieostre, na dużej części kadrów znalazły się jakieś zupełnie nieistotne elementy, a przede wszystkim nie widać na nich skaczących ludzi – dowiadujemy się o nich dopiero z podpisu pod zdjęciem. Nieatrakcyjność tych zdjęć sprawia, że powstanie w getcie wolimy oglądać oczami zabójców, którzy mieli czas, by ustawić odpowiedni kadr. Co ciekawe, właściwie każde zdjęcie Grzywaczewskiego ma swój odpowiednik w raporcie Stroopa, tyle że na tych pierwszych, gdy się im uważnie przyjrzymy, dostrzeżemy przede wszystkim pośpiech i strach przed byciem zauważonym. Analogicznie na fotografiach zrobionych przez Sonderkommando większość kadru jest czarna, bo rejestruje ciemne wnętrze komory gazowej, w której skrył się fotograf. Tego świadectwa trzeba chcieć wysłuchać, ale oczywiście możemy je też zamienić na machinę zuniformizowanych, mechanicznych obrazów, poprzez które przestaniemy dostrzegać obóz. W gruncie rzeczy moja książka jest nie o obozie, ale o tym, jak w sposobach mówienia i patrzenia na historię Zagłady ona sama znika.
Jak to się stało, że zacząłeś kolekcjonować te pocztówki, i jak wpisują się one w twoją praktykę kolekcjonerską? Jakim typem kolekcjonera jesteś?
Kiedy trafiam na przedmiot, który mógłby rozwinąć się w jakąś ciekawą wizualną opowieść o świecie, to włącza mi się mechanizm: a nuż jest drugi taki przedmiot i trzeci… Mam kilka zbiorów stworzonych w ten sposób, na przykład porozklejane na ulicach miast ogłoszenia o zagubionych zwierzętach czy znalezione w internecie zdjęcia gumowych lalek do seksu, które ludzie metodą „zrób to sam” konstruują w domach, używając do tego chociażby rurek PCV. Już od dłuższego czasu uprawiałem takie zbieractwo, równocześnie studiując w Instytucie Kultury Polskiej, gdzie zajmowałem się problematyką Zagłady. W związku z tym na Allegro szukałem tanich książek o tej tematyce i tak przypadkiem trafiłem na pocztówkę z Treblinki. Ona nie przedstawiała samego miejsca upamiętnienia, ale prezentowała atrakcje turystyczne
regionu w okolicy Kosowa Lackiego, miejscowości niedaleko Treblinki. Obok pomnika postawionego w miejscu obozu była mapa lasu, domki wczasowe i zamek. To podziałało jak uderzenie, przypomniałem sobie, że jako dziecko pojechałem na kolonie na Kaszuby i tam trafiłem na coś podobnego: na obrotowym stojaczku pośród typowych pocztówek ze skansenu była też ta przedstawiająca zachód słońca nad drutami. Podejrzewam, że to był obóz w Sztutowie, geograficznie miałoby to sens.
W każdym razie kiedy znalazłem tę pocztówkę z Treblinki, zaciekawiło mnie, czy tego typu kartek może być więcej. Przeglądając Allegro, zauważyłem, że są tam też pocztówki zapisane i wysłane. W języku kolekcjonerów taki obiekt nazywa się „kartką z obiegu” i traktowany jest jako wadliwy. Zacząłem zbierać te uszkodzone obiekty – była to świadoma decyzja, a nie rodzaj obsesyjnego kolekcjonerstwa w stylu benjaminowskim, czyli jakaś chęć posiadania świata. Towarzyszyło mi raczej poczucie, że poprzez ten zbiór mogę opowiedzieć o czymś ważnym dla kultury wizualnej, a zarazem sformułować wypowiedź o ludziach jako takich. Zebranie całej kolekcji, czyli około 100 pocztówek, zajęło mi osiem lat – w tym czasie średnio dwa razy w tygodniu wchodziłem na Allegro i przeglądałem wszystkie pocztówki, które wyskakiwały na hasło „Oświęcim”. Bardzo często nie wiedziałem, co znajdę na ich odwrocie. To mało romantyczny sposób kolekcjonowania, raczej metodyczna i żmudna praca.
Dziś niewiele osób wysyła kartki pocztowe, bo istnieją inne narzędzia przesyłania pozdrowień – wystarczy opublikować zdjęcie na portalu społecznościowym, załączając do niego odpowiedni tekst. Czy te narzędzia także wkraczają w przestrzeń obozu?
No jasne, na przykład Google Maps mają opcję wrzucania zdjęć z danego miejsca. Jeśli wpiszesz hasło „Oświęcim”, gwarantuję ci, że znajdziesz fotografie zrobione przez turystów, niemal identyczne jak te na pocztówkach. Choć narzędzia się zmieniły, cały czas funkcjonujemy w tym samym porządku, gdzie masy turystów przychodzą w miejsce, gdzie leżą masy trupów, które po drodze wyparowały z tego obrazu.
Zdjęcia wykonałam w marcu 2018 roku na terenie Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Komentarze
Prześlij komentarz