"Króliki z Ravensbrück": nadzieja nie umiera nigdy
Na polskim rynku wydawniczym ukazała się nowa publikacja książkowa o Ravensbrück. Tytuł wskazywał, że książka autorstwa Anny Ellory będzie dotyczyć więźniarek, na których przeprowadzano w obozie Ravensbrück eksperymenty medyczne. Jak tylko zobaczyłam książkę w księgarni, natychmiast ją kupiłam i przeczytałam w ekspresowym dla mnie tempie czyli w trzy dni. Jako, że blog ten dotyczy historii Ravensbrück, zarówno sprawców jak i ofiar, niekiedy zamieszczam tutaj informacje o nowych publikacjach. Książka Ellory nie jest opracowaniem naukowym. Powiedziałabym wręcz, że po jej przeczytaniu niewiele dowiecie się o eksperymentach medycznych. Nie podano w niej żadnych konkretnych nazwisk ani przyczyny, która doprowadziła do tego, że w tym obozie takie eksperymenty rozpoczęto. Cała opowieść krąży wokół Miariam, głównej bohaterki, która opiekuje się umierającym ojcem. Przypadkiem odkrywa na jego nadgarstku wytatuowany numer obozowy z Auschwitz. To dziwne, że przez całe życie nie zwróciła uwagi na ten numer. Poza tym tutaj jest już pierwszy błąd - numerów bowiem nie tatuowało na nadgarstkach, tam gdzie nosi się zegarek, tylko na przedramieniu - a to różnica! Ojciec powtarza cały czas imię nieznanej kobiety, a zaintrygowana tym Miriam próbuje odnaleźć jakiekolwiek informacje kim była tajemnicza Frieda, której imię cały czas powtarza półprzytomny ojciec. Kobieta odkrywa w szafie zmarłej wcześniej matki ukryty pasiak, a w nim zaszyte skrawki listów pisanych w obozie przez Friedę. To właśnie w tych listach Miriam wyczytuje historię o "królikach" w Ravensbrück.
Jednak pomyślmy realistycznie... Oto niemiecka więźniarka pisze kilkadziesiąt listów do swojego kochanka na skrawkach papierów i ukrywa je w baraku lub zaszywa w pasiaku. Czy taka sytuacja w ogóle mogłaby być prawdziwa? Wątpię... Więźniarki zdobywały kawałki papieru, rysowały na nich lub pisały tzw. grypsy, ale raczej nie wypisywały romantycznych słów do kochanka, nie przetrzymywały tych kartek niczym stron z sekretnego pamiętnika - za posiadanie nielegalnego papieru można było trafić do bunkra a nawet otrzymać wyrok śmierci. Więc cała fabuła książki jest nierealna, naciągna i byłaby trudna do zrealizowania w rzeczywistości obozu.
Znalazłam także kolejną nieścisłość. Otóż Frieda została wraz z kochankiem (ojcem Miriam) aresztowana pod koniec 1944 roku i wysłana do Ravensbrück. Nie wiedziała czy jej kochanek uratował się czy także został wysłany do obozu. Jak się potem okazało, był w Auschwitz. I następnie można wyczytać z listów Friedy, że w grudniu 1944 roku została przetransportowana do... Auschwitz, co jest kompletną bzdurą! Czemu? Ponieważ pod koniec 1944 roku obóz Auschwitz był już ewakuowany. Obóz kobiecy (czego zapewne nie wiedziała autorka) został przeniesiony na odcinek BIIb w Birkenau. Natomiast w grudniu i styczniu 1945 roku rozpoczęto masowe transporty kobiet z Auschwitz do Ravensbrück czyli w odwrotną stronę niż sugerują listy Friedy! Następnie z Ravensbrück więźniarki rozwożone były do innych podobozów zlokalizowanych w Brandenburgii lub Meklemburgii, gdyż obóz główny nie był w stanie pomieścić kolejnych tysięcy kobiet...
No cóż. Liczyłam na nową, ciekawą książkę o Polkach operowanych w Ravensbrück, tymczasem otrzymałam całkiem przyzwoicie napisaną... fikcję literacją. Ta książka to bardziej dramat psychologiczny jedynie ZAINSPIROWANY historią Ravensbrück. Widać wyraźnie, że autorka przeczytała "Liliowe dziewczyny" autorstwa Marthy Hall oraz książkę Sary Helm "Kobiety z Ravensbrück" i też chciała napisać coś od siebie. Właściwie można byłoby całkowicie anulować temat "królików" i napisać książkę o niemieckiej kobiecie, która próbuje rozliczyć się z wojenną przeszłością swoich rodziców. I to byłoby o wiele ciekawsze. Niepotrzebnie autorka dodała "króliki", nie wyjaśniając do końca kim były te kobiety i jaką rolę miały w obozie. A książka sugeruje, że to właśnie więźniarki-króliki są głównymi bohaterkami tej opowieści. Nie, nie są. Więc tutaj było moje rozczarowanie.
Książka "Króliki z Ravensbrück" to kolejna publikacja inspirowana historią obozową. Mamy tutaj pasiak, który gra funkcję atrybutu obozowego. Są nielegalne listy pisane językiem sugerującym, że ich autorka miała dużo czasu na pisanie rozległych relacji o swoim życiu za drutami i miała dostęp do papieru oraz ołówków. Mamy romantyczną i nieszczęśliwą miłość rozdzieloną przez wojnę, a także główną bohaterkę, która chce złożyć wszystkie te elementy w jedną całość i poznać historię swojej rodziny. Książka porusza natomiast jedno zagadnienie, które nieczęsto jest pokazywane i omawiane. Tak, Niemcy też byli wysyłani do obozów koncentracyjnych! Cierpieli tak samo jak Polacy czy Żydzi, jeśli tylko byli jawnymi przeciwnikami nazistowskiej wizji Nowych Niemiec. W Ravensbrück stawały często na przeciw siebie nadzorczynie-Niemki oraz więźniarki-Niemki. Kobiety tej samej narodowości, mieszkające przed wojną w tym samym kraju i mówiące tym samym językiem. To były ludzkie dramaty i wybory, które położyły się cieniem na powojennej przyszłości wielu niemieckich rodzin. Podsumowując: książkę można przeczytać, nie zaszkodzi. Jednak osoby obeznane w tym temacie nie znajdą w niej nic nowego dla siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz