Aborcja u nadzorczyń w obozach koncentracyjnych

Aborcja za drutami

Aborcja - temat, który rozpala obecnie dyskusję na arenie politycznej w Polsce, był także szeroko komentowany w czasach nazistowskich. Wówczas zmieniono prawo, dopasowując je do bieżącej sytuacji w Rzeszy Niemieckiej. Problem aborcji istniał także w obozach koncentracyjnych, czy chcemy o tym wiedzieć czy nie, aborcji dokonywały zarówno więźniarki, jak i nadzorczynie. Jak wyglądało to w praktyce? O tym postaram się po krótce napisać! 

Aborcja w przypadku więźniarek niejednokrotnie ratowała im życie. Kobiety w widocznej ciąży były natychmiast po przyjeździe kierowane do komór gazowych - tak było zwłaszcza w przypadku obozu Auschwitz. Również matki z małymi dziećmi traktowano jako nieprzydatne do pracy i wiedząc, że żadna matka nie rozstanie się ze swoim dzieckiem, obydwojga kierowano bezpośrednio na śmierć. Jeśli zaś więźniarka dowiedziała się o swojej ciąży będąc już w obozie, prawdopodobnie zostawała poinformowana o tym, że jeśli ciąża zacznie być widoczna, zostanie ona skierowana w czasie selekcji na śmierć. Więźniarki w ciąży szybciej słabły, mdlały w trakcie apeli czy wielogodzinnej pracy. Potrzebowały również większej ilości jedzenia, a w obozie nigdy nie starczało nawet na podstawowe racje żywnościowe. Wówczas jedynym rozwiązaniem dla kobiety, która chciała siebie uratować, była aborcja. 

"Dla kobiety w obozie było niewiele większych przestępstw niż ciąża. W obozach konsekwencje ciąży były jeszcze gorsze: widocznie ciężarne kobiety i kobiety z małymi dziećmi były wybierane na natychmiastową śmierć. Wielu świadków przyznaje, że jeśli dziecko umarło, matka miała szansę na przedłużenie życia. Po przyjeździe nowego transportu, zachęcano kobiety w ciąży, aby dobrowolnie zgłaszały się celem zabrania ich do obozu, gdzie warunki życia były znośniejsze, a przewidziane racje żywnościowe większe. Gdy te zgłaszały się, ułatwiając tym samym zadanie esesmanom, spotykało je przeciwieństwo obietnic o 'lepszym obozie'. Gisella Perl, węgierska Żydówka z Sighet, doktor ginekologii, wybrana przez dra Mengele do pracy w szpitalu, wspomina, jak była świadkiem traktowania przyszłych matek. 'Były otoczone przez grupę esesmanów i esesmanek, którzy bawili się zapewniając tym bezbronnym ofiarom smak piekła, po którym śmierć była mile witanym przyjacielem. Były bite pałkami i pejczami, szczute psami, wleczone wokół za włosy i kopane w brzuch ciężkimi niemieckimi butami. Potem, gdy upadły, wrzucono je żywe do krematorium'".
Źródło: Joanna Stöcker, "Zagłada żydowskiego macierzyństwa w KL Auschwitz-Birkenau", Studia nad Faszyzmem i Zbrodniami Hitlerowskimi XXIX, Wrocław 2007

Kobiety, którym jakoś udało się ukryć ciążę i urodzić przedwcześnie dziecko, musiały na ogół patrzeć na jego powolną agonię lub były świadkami jak więźniarki funkcyjne zabijają ich dzieci topiąc w wiadrze z wodą. Były przypadki, kiedy to same kobiety tuż po urodzeniu dusiły swoje dzieci, nie chcąc, aby zrobiły to za nie funkcyjne. Tak, rzeczywistość obozów była niezwykle brutalna, a do głosu najczęściej dochodził instynkt przetrwania, który nie znał żadnych kompromisów. Obóz koncentracyjny to nie było miejsce dla dzieci, a na pewno nie dla tych nowonarodzonych. Załoga niemiecka doskonale o tym wiedziała - dzieci były nieprzydatne do pracy a ich egzystencja całkowicie bezcelowa. I chociaż istniały baraki dziecięce, a w obozowym rewirze w Birkenau polska więźniarka Stanisława Leszczyńska odebrała około 3000 porodów zakończonych pozytywnym rozwiązaniem, to i tak w oczach Niemców z SS małe dzieci miały być zgładzone w niedługim czasie po przyjściu na świat. 

Czy nadzorczynie interesowały się małymi dziećmi? Nie. Właściwie nie ma żadnej relacji, gdzie wspomniano by jakąkolwiek korelację pomiędzy nadzorczyniami a małymi więźniami. Chociaż, jest jedno wspomnienie dotyczące Marii Mandl, w którym opiekuje się małym cygańskim chłopcem: nosi go na rękach, ubiera w modne ubranka traktując niczym swoją zabawkę. Na końcu jednak jest relacja o tym, że Mandl osobiście po kilku dniach skierowała chłopca do grupy osób skazanych na śmierć. Czy nadzorczynie osobiście zabijały dzieci-więźniów? Również nigdy nie czytałam takich wspomnień. Nadzorczynie miały inne obowiązki niż zabieranie noworodków z baraku i ich dobijanie. Taką "brudną robotę" wykonywały blokowe, często z własnej inicjatywy. 

"Do maja 1943 r. dzieci urodzone w obozie były w okrutny sposób mordowane: topiono je w beczułce […]. Po każdym porodzie […] dochodził do uszu położnic głośny bulgot i długo się niekiedy utrzymujący plusk wody. Wkrótce po tym matka mogła ujrzeć ciało swojego dziecka rzucone przed blok i szarpane przez szczury".
Stanisława Leszczyńska "Raport położnej z Oświęcimia"

Nadzorczynie nie miały prawa wchodzić na teren rewiru, stąd zapewne nie interesowały się tym bardziej porodami u więźniarek ani noworodkami. Często szykanowały więźniarki będące w ciąży, jednak poza fizycznym znęcaniem się nad brzemiennymi kobietami, nadzorczynie nie ingerowały w to, co dzieje się na terenie szpitala obozowego. Obrazki, gdzie nadzorczynie duszą małe dzieci lub podają im zastrzyk z trucizną można raczej włożyć między bajki. Na Majdanku nadzorczynie brały udział w selekcjach dzieci do gazu, ale poza szukaniem dzieci, biciem ich i brutalnym ładowaniem na ciężarówki nie robiły niczego innego.

A co w przypadku, kiedy to same nadzorczynie decydowały się poddać aborcji? Wszak w ciążę zachodziły, ale niekoniecznie chciały rodzić dzieci, nie mając pewności, kto jest ojcem tych dzieci... Tutaj możemy posiłkować się jedyną znaną relacją pochodzącą od więźniarki Birkenau, Giselli Perl, która w 1943 roku przeprowadziła zabieg aborcji u 20-letniej nadzorczyni Irmy Grese. 

"Irma Grese została skazana przez Brytyjczyków  na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano, ale ten akt oddania sprawiedliwości ofiarom (jeśli w ogóle można mówić o sprawiedliwości, która wymagałaby jej śmierci za każde życie, które zniszczyła, za każdą pobitą  i poniżoną osobę), nie zwróci im życia ani zdrowia, nie naprawi szkód fizycznych ani psychicznych. 

Była to jedna z najpiękniejszych kobiet jakie kiedykolwiek  widziałam. Jej figura wydawała się być perfekcyjna w każdym detalu, jej twarz była jasna i przypominała anielską a oczy miała bardzo radosne, najbardziej niewinne jakie można sobie tylko wyobrazić.  Irma Grese była także tą najbardziej zdeprawowaną, bezlitosną niewyobrażalnie zdeprawowaną osobą z jaką przyszło mi mieć do czynienia. Była najstarszą rangą nadzorczynią w Auschwitz i na moje nieszczęście przyszło mi być pod jej obserwacją przez cały czas mojego pobytu w obozie. 

Pewnego dnia przyszła do szpitala. W tym czasie zajęta byłam przygotowaniem do operacji  piersi młodej kobiety, które dostały zakażenia po uderzeniu pejczem powodującym powstanie otwartych ran. Nie miałam żadnych narzędzi z wyjątkiem noża, który zaostrzyłam na kamieniu. Operacje piersi są z reguły bardzo bolesne a nie mogłam podać żadnego środka znieczulającego, bo ich po prostu nie było w tym nawet nie przypominającego szpitala baraku a pacjentka krzyczała z bólu cały czas. 

Kadr z filmu "Out Of the Ashes" na podstawie wspomnień Giselli Perl. 
Irma Grese przychodzi do szpitala obozowego i przystawia pistolet do głowy Perl.

Irma Grese odłożyła pejcz, którego rączka miała w sobie perełki. Następnie usiadła na ławce w rogu, która służyła jako stół operacyjny i przyglądała się w jaki sposób robię cięcia w zakażonej piersi z której wypływała krew na wszystkie strony. 

Miałam okazję zobaczyć jedną z najgorszych jej stron a wspomnienia o tym prześladowały mnie całe życie. Irma Grese była zafascynowana widokiem tej cierpiącej kobiety. Kołysała się na wszystkie strony i okazywała głębokie poruszenie całą sytuacją. Jej policzki zaczerwieniły się a oczy znieruchomiały i miały oznaki podniecenia seksualnego. 

Od tego dnia chodziła wokół obozu uzbrojona w  pejcz udekorowany perłami i wybierała najpiękniejsze kobiety. Biła je po piersiach drucianym końcem pejcza powodując otwarte rany. Brud i wszy, które były dosłownie wszędzie doprowadzały do infekcji ran. Jedynym sposobem na to by uratować kobietę było operacyjne otwarcie tych ran. Irma Grese przychodziła przyglądać się tym operacjom i kopała krzyczące z bólu kobiety. Sprawiało jej to dosłownie rozkosz połączoną z dreszczami przeżywanego orgazmu, jakie przechodziły przez jej ciało aż spływała jej ślina z kącików ust.

Polskie wydanie książki Giselli Perl "Byłam lekarką w Auschwitz"

Pewnego dnia nakazała stawić mi się popołudniem w części szpitala, który nazywałyśmy oddziałem dla matek. 

- Widziałam jak przeprowadzasz operacje. Jestem przekonana, że jesteś świetnym lekarzem. Mam wrażenie, że jestem w ciąży. - rzekła. - Zbadaj mnie! 

Wiedziałam, że to o co prosi jest wbrew panującym przepisom. Żadnemu więźniowi nie wolno było dotykać nadzorczyni. Karane to było śmiercią. W tym samym czasie odmowa wykonania tego polecenia oznaczałaby to samo. Grese położyła się na ławce a ja przeprowadziłam badanie. Rzeczywiście. Była w ciąży.

- Bądź tu jutro wieczorem. Przeprowadzisz aborcję. - nakazała. 

- Nie mam żadnych narzędzi a jak ktoś się dowie, będzie oznaczało to dla mnie tylko jedno. - odparłam jej.

- Nie kłóć się. Wszystko załatwię.

Następnego wieczora o wyznaczonej godzinie byłam gotowa i czekałam na nią. Przyniosła ze sobą narzędzia jak i pistolet. 

- Są sterylne. - powiedziała mi wręczając narzędzia.

Położyła się na ławce i włożyła pistolet pod głowę. Uklęknęłam na podłodze i rozpoczęłam zabieg. Nie miałam absolutnie żadnych obiekcji, że to co się odbywa obecnie, może być ostatnią moją czynnością zawodową. Obie złamałyśmy reguły. Jeśli ktokolwiek dowiedziałby się o tym, byłby to niewątpliwie koniec jej kariery w SS. Dla mnie oznaczało by to pójście „na lewo”, na śmierć. W oczach władz obozu byłyśmy obie winne ale to ona miała przewagę. Nikt poza mną nie wiedział o tym fakcie. Mogła mnie spokojnie zabić bez podania nawet przyczyny. Byłam pewna, że ma zamiar to zrobić. 

Kadr z filmu "Out Of the Ashes" na podstawie wspomnień Giselli Perl. 
Zaaranżowana scena jest całkowicie fikcyjna pod względem scenograficznym i kostiumowym. W rzeczywistości zabieg aborcji został wykonany w prymitywnych warunkach w baraku szpitala obozowego na terenie Birkenau.

Pracowałam mechanicznie a mój umysł był zajęty myślami o śmierci. Często się dziwiłam czytając o tym, o czym myślą ludzie skazani na śmierć w swoich ostatnich chwilach. Prawdą jest, że wtedy przechodzi przed oczami całe ich życie, obraz za obrazem.  Skończyłam zabieg i siadłam bokiem na piętach, byłam zbyt zmęczona nawet by wstać i stanąć w obliczu śmierci. Przypomniałam sobie wtedy jak zdawałam egzamin na koniec pierwszego roku studiów. Musiałam wtedy znaleźć sposób na obliczenie daty urodzin. Potem miałam następny obraz jak pomagałam innym przez całe życie. Stwierdziłam, że miałam szczęśliwe życie. Szczęśliwe, pełne sukcesów i miłości. Praca dawała mi satysfakcję. Straciłam wszystko i wydawało się, że nie mam po co żyć. 

Irma Grese podniosła się z ławki, ubrała się, przymocowała pistolet i uśmiechnęła się. Popatrzyłam na jej uśmiechniętą twarz i czekałam na kulę, która to doprowadzi do końca Gisellę Perl którą kiedyś byłam i więźniarkę nr 25404, którą byłam teraz. 

Grese nie strzeliła.

- Jesteś świetną lekarką. Jaka szkoda, że musisz umrzeć. Niemcy potrzebują świetnych lekarzy. - powiedziała. 

Ja nie odpowiedziałam. 

- Załatwię ci płaszcz, ale nie wolno ci nikomu powiedzieć ani słowa o tym, co się tu działo. Jeśli się to wyda, to cię znajdę, gdziekolwiek będziesz. I zabiję cię. - zagroziła.

Następnie wyszła i zostawiła mnie samą z moim na nowo odzyskanym życiem. Teraz wiedziałam, że nie umrę, w każdym bądź razie nie teraz. Przypominałam sobie jak leżałam chora na podłodze w baraku… Przypominałam sobie te ciężarne kobiety, które były zależne od mojej pomocy i odwagi. Wiedziałam dlaczego mam żyć. Byłam odpowiedzialna za te kobiety. Musiałam je ocalić od śmierci. Byłam przecież ich lekarką. A Irma Grese nie dotrzymała obietnicy. Nigdy nie dostałam obiecanego przez nią płaszcza".

Gisella Perl "Byłam lekarką w Auschwitz"

Aborcja w przypadku nadzorczyń była podwójnie niebezpieczna, patrząc z perspektywy tych kobiet pracujących jako personel pomocniczy SS. Nadzorczyniom uznanym za "czysto aryjskie" nie wolno było dokonywać aborcji! Gdyby taki zabieg został nagłośniony, nadzorczyni mogła być uznana za hańbicielkę rasy i tym samym zdegradowana z funkcji. Młode nadzorczynie, które zaszły w nieplanowaną ciążę (czy to z powodu przygodnego seksu, braku zabezpieczenia lub gwałtu) pozostawały z "problemem" same ze sobą. Nie mogły o tym nikomu powiedzieć: ani więźniarkom ani tym bardziej nikomu z personelu SS. Wówczas byłyby zmuszone do donoszenia ciąży, a następnie zwolnione z pracy (co mogłoby się równać osadzeniu w obozie w roli więźniarki). Sytuacja nadzorczyń była dramatyczna, gdyż jedynym rozwiązaniem dla nich była metoda zastosowana przez Irmę Grese. W rewirze można było przeprowadzić zabieg praktycznie niepostrzeżenie, w tajemnicy. Zastraszone więźniarki-lekarki doskonale wiedziały, jaka kara spotkałaby je, gdyby prawda o tym, co działo się wewnątrz szpitalnych baraków, wyszłaby na jaw...

Zobacz też:

Komentarze

Popularne posty:

Translate