Odnalazłam grób Oberaufseherin Luisy Danz!
Podążając śladami nadzorczyni Danz...
Dziś rocznica urodzin Luisy Danz, więc postanowiłam pokazać Wam miejsce, w którym przyszła na świat i miejsce, w którym zmarła. A była to ta sama miejscowość: Walldorf (Werra) w Turyngii. W czasie swojego wyjazdu do Niemiec w sierpniu 2021 roku, postanowiłam odwiedzić rodzinne strony Luisy Danz. Dlaczego? Ponieważ w 2018 roku, kiedy kończyłam studia podyplomowe w Muzeum Auschwitz, napisałam pracę dyplomową właśnie o Danz. Zebrałam o niej całkiem pokaźną ilość materiału i muszę przyznać, że sama byłam tym zaskoczona! Ta nadzorczyni nie jest jakoś powszechnie znana... Nie przebiła się między takimi nazwiskami jak Ehrich, Mandl czy Grese... A jednak ze wszystkimi tymi, powiedzmy "bardziej sławnymi" nadzorczyniami, miała styczność pracując w wielu obozach koncentracyjnych.
Pracę napisałam i byłam zadowolona z efektu końcowego. Udało mi się wówczas pojechać do Malchow, małego miasteczka w Meklemburgii, gdzie zlokalizowany był podobóz dla więźniarek, a kierowniczką tego podobozu została w marcu 1945 roku... Luise Danz. I niestety zapamiętano ją jako dość brutalną Oberkę. Przetrzymywała więźniarki na mrozie, biła je i kopała, nie rozdawała im żywności... Obóz był przepełniony i wciąż przyjeżdżały nowe transporty ewakuacyjne, które lokowano w Malchow. Jest bardzo dużo relacji i zeznań byłych więźniarek na temat "kariery" Danz w KL Lublin (na Majdanku), w Płaszowie, w KL Auschwitz czy ostatecznie w AL Malchow. Miałam naprawdę dużo dokumentów i punkt wyjścia do pracy.
Jednak nie udało mi się wówczas pojechać do Turyngii... Chciałam zobaczyć miasteczko, gdzie się urodziła, miejscowość, w której potem mieszkała i pracowała i skąd pojechała do Ravensbrück... Ale zabrakło mi czasu i pieniędzy. Nie za bardzo wiedziałam, jak z Warszawy dostać się do Turyngii. Nie ma bezpośredniego połączenia, trzeba jechać przez Berlin. Jednak w tym roku byłam w Bawarii i postanowiłam zaplanować dłuższy pobyt i pojechać z Monachium do Erfurtu, a stamtąd na jeden dzień wyskoczyć pociągiem do Schmalkalden i Walldorf.
I dopiero teraz, trzy lata po napisaniu pracy dyplomowej mogłam zobaczyć miejsca związane z życiem Luisy Danz. Uświadomiłam sobie wówczas coś bardzo smutnego: ta kobieta po powrocie do Niemiec w 1957 roku, mieszkała cały czas w miejscowości Walldorf! Czy naprawdę nikt z pracowników muzeum Ravensbrück w latach 80. czy nawet 90. (kiedy funkcjonowało już muzeum) nie chciał z nią porozmawiać? Jej adres dostępny był w dokumentach z kolejnych przesłuchań! Sama odnalazłam jej dom - znajduje się dokładnie w tym samym miejscu, które było wpisane do dokumentów! Straciliśmy możliwość usłyszenia głosu byłej nadzorczyni, poznania jej perspektywy... Danz była często wzywana na przesłuchania do sądu w Meiningen. Nigdy nie próbowała uciekać, nawet w latach 90., kiedy zmienił się ustrój, a ją samą znowu próbowano przesłuchiwać i oskarżyć o zabicie więźniarki w Malchow, Danz cały czas odpowiadała na stawiane jej pytania. Prawo wówczas nakazywało udowodnić byłej nadzorczyni konkretną zbrodnię i tylko wtedy mogła ona zostać skazana... Danz oskarżono ponownie na dziesięć lat przed śmiercią... ale proces zamknięto z powodu jej złego stanu zdrowia. Niestety, w tamtych czasach w Niemczech dopiero co rozpoczynały się badania nad udziałem kobiet w Zagładzie. Mimo wszystko uważam, że w przypadku Danz straciliśmy (a raczej Niemcy stracili) absolutnie wyjątkową możliwość rozmowy z byłą nadzorczynią raportową z Auschwitz i Oberaufseherin z Malchow!
Dziś w Walldorf mieszkają ludzie, którzy pamiętają Danz już jako starszą panią... Czy wracała myślami do swojej młodości? Zapewne tak, gdyż z powodów przesłuchań musiała wciąż przypominać sobie wydarzenia z czasów służby w obozach. Danz miała szczęście, że Niemcy w latach 60. czy 70. oraz późniejszych, nie byli świadomi tego, jak poważną funkcję pełniła Danz jako Oberaufseherin w podobozie Malchow. Nie wiedzieli też, że przez kilka tygodni była raportową w podobozie kobiecym w Birkenau, razem z Irmą Grese zresztą... Że otrzymała Medal Zasługi Wojennej... Dziś to wszystko wiemy, bo mamy wgląd do dokumentów, wtedy nie udało się przeprowadzić rzetelnego procesu (nawet w procesie oświęcimskim w 1947 roku nie było dostępu do tych dokumentów), a oskarżone nadzorczynie bazowały na tej niewiedzy i nieodnalezionych dokumentach potwierdzających ich zaangażowanie w służbę... Gdyby dziś Danz żyła, można byłoby zadać jej bardziej konkretne pytania czy wejść z nią w dialog, bo mamy wiedzę o tych obozach, mamy relacje świadków i dokumenty pokazujące jej ścieżkę "kariery". Sprawa Danz pokazuje przekrój społeczeństwa niemieckiego, w którym byłe nadzorczynie normalnie funkcjonowały i nikt właściwie nie wgłębiał się w to co robiły w czasie wojny i jak wyglądało ich wcześniejsze życie. Nie zadawano pytań i nie szukano odpowiedzi...
Nigdzie nie mogłam znaleźć daty jej śmierci... Czyżby wciąż żyła w 2018 roku? To było wątpliwe... Z pomocą przyszła mi koleżanka z muzeum Auschwitz, która zapytała w mailowej korespondencji z urzędem meldunkowym w Wasungen o datę jej śmierci. To też była bardzo ważna informacja, gdyż nikt do tamtej pory nie ustalił tego czy ona żyje czy nie. Danz nie żyła już od dziewięciu lat. Będąc w tym samym dniu w Schmalkalden rozmawiałam w biurze cmentarza z pracownikami, którzy powiedzieli mi, że jeśli ta osoba (Danz) zmarła w Walldorf, to powinna być tam pochowana. Zależało mi, aby ustalić miejsce jej pochówku. Jeśli żyła otwarcie pod swoim nazwiskiem, powinna być też pochowana jako Luise Danz. Dziesięć lat przed śmiercią zmieniła jednak nieco zapis swojego imienia... Na podpisach w dokumentach z lat 90. widnieje już jako "Louise Danz", w imieniu dodała literkę "o". Czy była to próba zatuszowania swojej tożsamości? I pod takim imieniem została też pochowana.
Jadąc do Turyngii i planując odnalezienie jej grobu (co było dla mnie naturalną kontynuacją pracy dyplomowej) brałam pod uwagę trzy lokalizacje: Meiningen (bo to największe miasto w okolicy), Schmalkalden (bo tam mieszkała z rodzicami i pracowała) oraz Walldorf (bo tam się urodziła i tam zmarła). W każdej większej miejscowości jest kilka cmentarzy, a sprawdzenie wszystkich zajęłoby kilka dni... Ja miałam tylko jeden dzień. Musiałam zaryzykować i po godzinnym chodzeniu po cmentarzu w Schmalkalden (widziałam sporo nagrobków z nazwiskiem "Danz", ale żadnej Luisy/Louisy) poszłam do biura i tam uzyskałam informację, że prawdopodobnie ta osoba jest pochowana w Walldorf.
Miałam niewiele czasu, aby dotrzeć pociągiem do miasteczka Walldorf i odnaleźć grób Luisy Danz. Od razu skierowałam się na maleńki cmentarzyk, jedyny w tej okolicy. Tutaj też zobaczyłam kilka nagrobków z nazwiskiem "Danz", jednak imiona były inne. Zaczęłam tracić nadzieję, że ją odnajdę... Słońce zaczęło zachodzić i już miałam zrezygnować, kiedy zauważyłam, że jest jeszcze po środku cmentarza kwatera z zarośniętymi płytami, po jednej i po drugiej stronie głównej alejki, na których są wyryte nazwiska... Po kolei sprawdzałam każdą płytę i serce coraz mocniej mi biło! W pierwszej części nie znalazłam nikogo o nazwisku "Danz", została do sprawdzenia druga strona z mniejszą ilością płyt i bardziej zarośnięta. Pochyliłam się i zaczęłam odgarniać pnącza chwastów i nagle spod liści ujrzałam słowo "LOUISE"! Zapewne moje oczy zrobiły się nienaturalnie wielkie i pewnie nawet wstrzymałam oddech, bo w ułamku sekundy zobaczyłam też upragnione nazwisko "DANZ"!
JEST!!! Cały czas tutaj była, schowana przed światem, jakby wstydziła się śladu ziemskiej obecności. To jedyna mogiła byłej nadzorczyni, która jest w normalnej formie nagrobka z podanym imieniem, nazwiskiem i datami. Kwatera wydawała się jednak opuszczona i pomyślałam, że spoczywają w niej zapewne osoby, które mogły być umieszczone w domu opieki i nie miały rodziny. Poczułam ulgę, że moja wyprawa do Turyngii zakończyła się sukcesem i w pewien symboliczny sposób mogłam domknąć rozdział końcowy mojej pracy o Luise Danz. Byłam we wszystkich miejscach, w których i ona była, gdzie pracowała i gdzie pełniła służbę jako nadzorczyni, gdzie mieszkała po powrocie do Niemiec i gdzie zmarła.
Nie chciałam zostawić jej nagrobka w takim stanie. Litery były pokryte mchem, płyta też od dawna nie była czyszczona. Chwasty niemal całkowicie przysłoniły napis. Zabrałam się do czyszczenia napisu i po godzinie był już całkowicie widoczny. Wyrwałam całkiem sporą ilość chwastów i rojników zarastających płytę nagrobną. Podobnej renowacji wymagałyby pozostałe nagrobki w tej kwaterze. Byłam zadowolona ze swojej pracy. Sprzątam i dbam o groby byłych więźniarek, czemu więc nie mogłabym uporządkować małej płyty nagrobnej Danz? Nie miała nikogo z rodziny, może jej własne rodzeństwo wyparło się jej i zerwało kontakt?
Nigdy nie dowiemy się, jakim człowiekiem była Danz od 1957 roku. To, że żałowała po wojnie za swoje czyny siedząc dwanaście lat w więzieniach, nauczyła się języka polskiego i czytała "Trylogię" Sienkiewicza nie jest wystarczającym obrazem jej jako człowieka rozliczającego się ze swojej winy zbrodniarza. Nikt z nas urodzonych wiele lat po wojnie, nawet potomków Ocalonych, nie ma zapewne prawa wybaczyć jej wszystkiego tego, co robiła w obozach, bo nikt z nas nigdy jej nie spotkał i nie doświadczył od niej żadnej krzywdy. Myślę, że była pod koniec życia bardzo samotną osobą, która zabrała do grobu swoje myśli i uczucia względem przeszłości. Było to dla niej pewnego rodzaju duchowym wyzwoleniem.
Komentarze
Prześlij komentarz