Trzy żeńskie formacje pomocnicze w jednym!

SS-Helferin, SS-Aufseherin czy... Nachrichtenhelferin des Heeres?

Zobaczyłam coś koszmarnego, coś, co nigdy nie powinno było ujrzeć światła dziennego. A jednak można to obejrzeć w kinach i zebrało dobre recenzje krytyków! O czym piszę? O filmie "Poufne lekcje perskiego"! Niestety moje zdanie o tej produkcji jest całkiem inne...

Nie mam słów na to, jak bardzo przeinaczono w tym filmie wizerunek kobiet ze służby pomocniczej, pracujących na terenie obozów koncentracyjnych! A są one obecne w całym filmie, od początku, do końca i bardzo wyraźnie zaznaczone. Nie są tylko tłem dla całej akcji. Są na pierwszym planie i poprzez to, tym bardziej podkreślają i utrwalają błędy kostiumowe, a także wypaczają autentyczną funkcję, którą te kobiety pełniły w czasie wojny. Ktoś z ekipy filmowej zawalił sprawę na całego. Zabrakło rzetelnej kwerendy i konsultacji historycznych! Nie mogłam uwierzyć, że tak kiepski kostiumowo film w ogóle powstał i że wciąż można zrobić film o obozie, wcale nie znając realiów tych miejsc i służby osób z personelu SS... Mina aktorki z miniaturki mówi więc wszystko... Ale żeby wytłumaczyć Wam, drodzy Czytelnicy, dlaczego nie powinniście oglądać tego filmu lub jeśli już go widzieliście, to uzmysłowić Wam, gdzie leży problem - pozwólcie, że przyjrzę się wybranym kadrom z filmu i je po krótce omówię...


Nie zajmuję się samą fabułą, historia pokazana w filmie jest podobno oparta na faktach, ale jak wiadomo - zapewne większość z nich została jakoś przeinaczona na potrzeby scenariusza. Kostiumowo ten film leży pod każdym względem. Tak samo scenografia zewnętrzna całej topografii obozu również pozostawia wiele do życzenia i jest tworem łączącym w sobie różne miejsca, jak KL Auschwitz, KL Buchenwald czy KL Natzweiler-Struthof. Jednak robiąc rekonstrukcję takich obozów do scenografii, trzeba mieć ogólną wiedzę na temat topografii obozu i poszczególnych jego elementów. Nie wystarczy postawić kilkudziesięciu betonowych słupów, aby widz miał wrażenie, że to jest bardzo duży obóz... W "Poufnych lekcjach perskiego" możemy bez trudu rozpoznać elementy scenografii zaczerpnięte z tych trzech obozów: betonowe słupy z lampami, napis "Jedem das Seine" czy kształt bramy głównej. Jednak już samo ulokowanie obozu na terenie fabrycznym jest irracjonalne. Więźniowie pracujący niewolniczo w fabrykach nie mieszkali na terenie fabrycznym! Byli ulokowani w barakach zazwyczaj kilka kilometrów od fabryki. Przecież w każdej fabryce byli zatrudnieni robotnicy cywilni czy inni pracownicy przymusowi... Te społeczności nie mogły się ze sobą mieszać. A tutaj widzimy scenografię ulokowaną tuż przy zabudowaniach fabrycznych. Jednak nie zobaczymy więźniów pracujących w fabryce. Budynki wydają się opuszczone. Pośrodku stoi gigantyczny komin cegielni, z którego nigdy nie leci dym. Wartownicy chodzą po pustym obozie, nie widać żadnych kolumn maszerujących do pracy. 

Samo ogrodzenie obozu, pośrodku zabudowań fabrycznych, to głównie betonowe słupy, które znamy doskonale z obozu KL Auschwitz... Tak samo rozmieszone lampy, przytwierdzone na słupach mogą sugerować, że reżyser zainspirował się tym obozem. Jednak ktoś i tym razem nie odrobił lekcji, ani nie przyjrzał się dokładnie temu, jak naprawdę wyglądało ogrodzenie obozu KL Auschwitz. Zapomniano o jednej, bardzo ważnej rzeczy: o pasie śmierci! Zarówno po jednej jak i po drugiej stronie tych słupów znajdował się dość szeroki pas ziemi ze strefą całkowitego zakazu zbliżania się do ogrodzenia! Przed tym szerokim na około 3 metry pasem znajdowały się tabliczki informacyjne, ostrzegające przed zbliżeniem się do naelektryzowanych drutów rozpiętych na słupach. W tym filmie nie widać ani takiego pasa śmierci od wewnętrznej strony drogi, którą poruszali się więźniowie. Nie ma też żadnych tabliczek ostrzegawczych, co powinno być zadaniem pionu scenografii, aby takie elementy w filmie się pojawiły. Jeśli te druty w filmie miały być podłączone do prądu - brak pasa ochronnego stanowiłby zagrożenia także dla załogi SS. Na jednym kadrze widać jak wartownik stoi całkiem blisko słupów i w tym momencie mógł być porażony prądem. 

A jeśli już mówimy o ogrodzeniu większości obozów i podobozów lub obozów "przejściowych" dla Żydów... ogrodzenie było... drewniane! To były drewniane słupy z rozciągniętą pomiędzy nimi siatką z drutu kolczastego, nie podłączonego do prądu. Wzdłuż takiego ogrodzenia stały wieżyczki strażnicze i jeśli któryś z więźniów zbliżył się na mniej niż dwa, trzy metry do ogrodzenia, wówczas strażnik mógł go zastrzelić. Takie ogrodzenie było w obozie KL Natzweiler-Struthof, którego wyglądem podobno inspirował się reżyser... Ewentualnie można filmowe ogrodzenie porównać do ogrodzenia obozu w Buchenwaldzie. Jednak tam między słupkami była siatka z drutu, a lampy znajdowały się na drewnianych wciągnikach w połowie wysokości słupów! Poza tym, jeśli się przyjrzymy dokładniej, słupy z drutami kończą się nagle bez żadnej bramy ani szlabanu! Czy tam dalej też znajduje się obóz? Wygląda to sztucznie - więźniowie mogliby bez problemu uciec na otwartą przestrzeń! 

Na poniższym kadrze widzimy głównego bohatera, który samotnie, bez żadnej kontroli i nadzoru idzie ulicą pchając wózek do głównej bramy obozowej. Za nim powinien iść esesman. Nigdy żaden więzień nieuprzywilejowany nie mógł poruszać się samodzielnie po obozie! A nawet jeśli chodził pomiędzy poszczególnymi odcinkami obozu - musiał okazywać specjalne przepustki wydawane przez komendanturę obozu! Na końcu tej drogi powinien być szlaban z budką wartowniczą lub jakaś mniejsza brama. Totalnie niedorzeczna scenografia!



Miejscem, w którym toczy się większość filmowych scen jest... kuchnia obozowa. Tam swoje rządy sprawuje surowy Hauptsturmführer Klaus Koch (czyżby znowu nawiązanie do Buchenwaldu?), który najwyraźniej nie ma funduszy na zakup maszyny do pisania, gdyż przez niemal cały film dręczy jedną z pracownic ze służby pomocniczej, aby ta poprawnie wpisywała ręcznie do księgi stan osobowy więźniów... Kobieta ma spory problem z kaligrafią, co wyprowadza z równowagi jej szefa. Ta scena mnie roześmiała. Po pierwsze: jak to możliwe, aby w tak dużej kuchni, gdzie jest nawet wydzielony kącik z biurkiem dla szefa, nie było maszyny do pisania?! A poza tym, zobaczcie jak wygląda kobieta z personelu pomocniczego, która boryka się z poprawnym wpisywaniem nazwisk i numerów...




A po drugie: czy w obozach zatrudniano kobiety z formacji SS-Helferin tylko po to, aby te przepisywały RĘCZNIE stany osobowe więźniów??? Jak pokazano w tym filmie nawet tego nie potrafiły dobrze wykonać. One umiały pisać tylko na maszynach, tak zostały wyszkolone! Oczywiście to moja ironia. SS-Helferin siedząca przy maleńkim biureczku i męcząca się z kaligrafią, następnie strofowana przez surowego szefa wzbudziła moje współczucie. Zwłaszcza z powodu braku tej maszyny... Śmieszna scena, niemająca nic wspólnego z rzeczywistością. SS-Helferinnen były specjalnie wyszkolone do pracy w stenotypii, szybkim pisaniu na maszynach i wszelkich pracach biurowych. A poza tym... czy stopień SS-Hauptsturmführera nie jest zbyt wysoki jak na szefa obozowej kuchni? 



Dla porównania stopień SS-Hauptsturmführera mieli pod koniec 1943 roku komendanci takich obozów jak: KL Plaszow (Amon Göth), KL Auschwitz III - Monowitz (Heinrich Schwarz) czy KL Warschau (Nikolaus Herbert). Komendanci tak dużych obozów jak KL Stutthof (Paul Hoppe), FKL Ravensbrück (Fritz Suhren) czy KL Auschwitz II (Birkenau) w grudniu 1943 roku mieli stopień SS-Sturmbannführera czyli o jeden stopień wyżej niż nasz młodszy oficer z kuchni. A może facet spełniał się w pracy i został tak hojnie doceniony? Mimo tak wysokiego stopnia, nasz Hauptsturmführer nosi na mundurze odznakę Krzyża Zasługi Wojennej Bez Mieczy (Kriegsverdienstkreuz ohne Schwerter)! A takie odznaki otrzymywali w obozach głównie wartownicy, niżsi rangą podoficerowie i... nadzorczynie! Komendant obozu KL Auschwitz, Rudolf Höss otrzymał w 1941 roku Krzyż Zasługi Wojennej II klasy z Mieczami ale już w 1943 roku też i I Klasy Z Mieczami. Wszystko za służbę w obozach. Poza tym, jeśli już ktoś otrzymał taką odznakę, to nie nosił na co dzień tego krzyża na mundurze, tylko zakładał wstążkę od tej odznaki, która była przewleczona przez otwór na guzik! Tak samo odznaka NSDAP u wszystkich filmowych esesmanów została ulokowana nad lewą kieszenią w bluzie mundurowej. A powinna być przypięta na samej lewej kieszeni, tam gdzie u "kucharza" jest Krzyż Zasługi Wojennej...




Powyżej widać błąd, który dość często przewija się z filmach fabularnych. Kobiety z personelu pomocniczego przyjmują nowy transport... W rzeczywistości żadna SS-Helferin NIGDY nie miała tak bezpośredniego kontaktu z więźniami! Z pewnością nie przy rejestrowaniu transportu! Te kobiety nie siedziały przy pulpitach W BŁOCIE na terenie ścisłego obozu i NIE WPISYWAŁY ołówkiem nazwisk więźniów! Ba, nawet nadzorczynie tego nie robiły! Robili to więźniowie i więźniarki funkcyjne! I nie była to rejestracja KOEDUKACYJNA!!! 


Przyjrzyjmy się tym powyższym kadrom bliżej - tu jest cały wachlarz błędów! Niby nasze oko rozpoznaje typowe ujęcie: ludzie przywiezieni do obozu biegną z walizkami przez obóz... Chwila! Ludzie z walizkami biegną....? Więźniom odbierano bagaże zazwyczaj już na peronie, jeśli peron należał do infrastruktury obozu (jak np. w KL Auschwitz; w Ravensbrück więźniarki ładowano z bagażami na ciężarówki i wieziono do obozu, bo peron znajdował się początkowo na cywilnym dworcu - a Niemcy nie chcieli, żeby mieszkańcy miasteczka widzieli, że więźniowie są tak oficjalnie ograbiani z rzeczy!). Tutaj widzimy, że tych ludzi może i dowieziono ciężarówkami, ale potem kazano im biec z tymi bagażami na miejsce rejestracji. Tak naprawdę więźniowie powinni zostawić bagaże natychmiast po tym, jak wysiedli z ciężarówek i ustawić się W PIĄTKI - tego zawsze wymagał regulamin. I w takich kolumnach powinni wejść do obozu, gdzie na bramie zostaliby prawdopodobnie policzeni. Wartownik musiał sprawdzić listę transportową jeśli więźniów przywieziono z innego obozu. Natychmiastowe oddanie bagażu zminimalizowałoby możliwość ukrycia kosztowności. Więźniowie nigdy nie wbiegali takim tłumem do obozu, nie było potrzeby - przecież już znajdowali się na terenie obozu! 

Następnie widać, że wszystkim przyjezdnym rozdawane są gwiazdy Dawida i numery - naszywki. Czyli jest to transport Żydów, może z getta lub obozu przejściowego dla Żydów. Ale wówczas te osoby powinny już mieć naszyte naszywki z gwiazdą. A w obozie dostaliby naszywki z numerem i odpowiednim trójkątem. Bo ten obóz to nie getto. Nie rozdano im też ubrań typowo obozowych czyli pasiaków. Może jest to schyłek wojny, a wówczas więźniowie zatrzymywali swoje cywilne ubrania, malowano na nich białe krzyże lub pasy. SS-Helferin zapisująca ołówkiem dane personalne nowych więźniów to też nie jest za dobry pomysł, bo już wiemy, że te kobiety nie rejestrowały więźniów, a poza tym jeśli ci ludzie przyjechali z getta lub obozu przejściowego/więzienia powinna być jakaś lista transportowa wcześniej sporządzona dla tak dużej grupy. 


No i ta koedukacja... Transport zawsze był dzielony, osobno mężczyźni, osobno kobiety i w ten sposób powinni być wprowadzeni do obozu i rejestrowani. A tu mamy kobiety stojące z mężczyznami. To samo dzieje się w późniejszych scenach rozdawania posiłku: więźniarki stoją razem z więźniami. W każdym nawet najmniejszym podobozie istniała część wydzielona z barakami dla mężczyzn-więźniów oraz dla kobiet-więźniarek. Tak samo nadzorczynie nie mieszkały w tym samym baraku służbowym co esesmani. Koedukacja w nazistowskich Niemczech była zakazana, także w obozach. 

Scena apelu także jest niepoprawnie ujęta. Kobiety-więźniarki powinny mieć osobny apel w swojej części obozu kobiecego. I ten apel powinny przeprowadzać nadzorczynie - czyli w tym wypadku pewnie SS-Helferinnen. Nawet jeśli w KL Auschwitz przez kilka miesięcy w obozie macierzystym był obóz kobiecy obok męskiego - apele dla kobiet przeprowadzała Oberaufseherin z innymi nadzorczyniami (w tym z nadzorczynią raportową), a stan liczbowy był wysyłany w dziennym raporcie do głównego biura obozu. 


W filmie niektórzy więźniowie chodzą samodzielnie po obozie, a nawet poza obozem. W innych scenach jest zbyt wielu wartowników pilnujących zbyt małej grupy więźniów. Zastanawiam się po co ulokowano ten obóz przy fabryce skoro nikt w niej nie pracuje? A jedyną pracą, jaką wykonują więźniowie jest sprzątanie całkiem płaskiego i pustego terenu fabryki.... Jeszcze widać w późniejszych scenach więźniów pracujących w kamieniołomie. Z historii KL Struthof można zaczerpnąć inspirację do filmu: w tamtym obozie więźniowie pracowali przy wydobywaniu granitu. Więc te ujęcia mogą się obronić. Jednak w filmie nie czuć tego, że tak duża ilość ludzi wykonuje jakieś konkretne prace na rzecz chociażby przemysłu zbrojeniowego... a obóz jest ulokowany przy tej nieszczęsnej fabryce...
Przy okazji znowu pojawia się problem z ubraniem wartowników. Dlaczego ci żołnierze wyglądają jakby... szykowali się do tłumienia Powstania Warszawskiego? Zwyczajni wartownicy nie nosili hełmów ani kamuflażu! Po co im tak duża ilość magazynków do pistoletu MASZYNOWEGO? Aby strzelać do wyniszczonych pracą więźniów? Płaszcz zimowy, furażerka, szalik, rękawiczki, saperki, chlebak, manierka i karabin Mauser by wystarczył... Można było też mu dać psa wartowniczego.


W innej scenie kilkudziesięciu więźniów krząta się po placu apelowym. Co oni wożą na tych taczkach, skoro nie ma tam ani piasku ani kamieni? Ten teren jest wyrównany. To ujęcie wygląda sztucznie i jeszcze ci statyści ustawieni w równej odległości od siebie.


Tymczasem gdzieś w połowie filmu na zbliżeniu listy personalnej można zauważyć, że nadane numery obozowe sięgają już... ponad czterech milionów!!! Zresztą w pierwszej scenie z kaligrafowaniem także widać tak wysokie numery - to absurd!


Zwróciłam też uwagę na scenę, gdzie wartownik rozmawia z SS-Helferin na służbie. Według mnie, nie powinni od tak sobie rozmawiać. Wartownik powinien pilnować więźniów, a ta SS-Helferin pilnować kucharek. Eeeeee... że co? 




Tak!!! Dobrze widzicie to w kadrze powyżej. Te SS-Helferinnen pracują w obozowej kuchni pilnując więźniów! I to jest całe meritum tego, że ten film jest jednym z najgorszych  filmów o Zagładzie jaki kiedykolwiek widziałam! Ja nawet nie umiem tego sensownie i logicznie wytłumaczyć, co reżyser i wszystkie osoby odpowiedzialne za ten filmy chciały przekazać? Że w obozach panie z administracji ganiały (w przerwie między kaligrafią) za więźniami i pilnowały tego, żeby ziemniaki były właściwie obrane? To jakieś mierne "Kuchenne rewolucje"? Na sześciu więźniów mamy około trzech, czterem SS-Helferinnen, które krążą po jednym pomieszczeniu. Tylko... czy to są aby na pewno SS-Helferinnen? 



Ogólnie uniform pasuje do formacji SS-Helferin. Są zauważalne drobne błędy: czarna furażerka powinna być gładka, a adler na niej powinien być naszyty wyżej. Owalna naszywka powinna być obszyta białą lamówką, a w kieszonkę na piersi mogłaby być włożona biała chusteczka. Na lewym rękawie uniformu widać banderolę z nazwą "SS-Helferin", a tak naprawdę powinien znajdować się na niej napis "Reichsschule-SS". 

Dlaczego kobiety z administracji pilnują więźniów w obozowej kuchni? W obozach nie było czegoś takiego jak kuchnia, w której pracowali więźniowie-mężczyźni razem z więźniarkami! W Birkenau na każdym osobnym odcinku obozu znajdowała się osobna kuchnia. A tutaj, w tak dużym obozie jest tylko jedna koedukacyjna (znowu!) kuchnia. 
Tylko raz widać przemoc owych SS-Helferinnen. Jedna z tych kobiet, po kolejnej przykrej rozmowie z szefem, podchodzi do więźniarki, chwyta ją za ręce, po czym przykłada jej dłonie do rozgrzanej płyty kuchennej. Kolejny błąd: nikt z personelu SS nie dotknąłby ciała więźniarki gołymi rękami! Te SS-Helferinnen powinny nosić rękawiczki w kontakcie z więźniarkami. Ale to już drobiazg względem faktu, że w tym filmie wciąż patrzymy na SS-Helferinnen, które pełnią obowiązki nadzorczyń SS! Te dwie żeńskie formacje zlały się w wizji reżysera w jedną! A dodatkowo wprowadzono tutaj drobny element ze stroju kobiecej formacji pomocniczej Wehrmachtu!!!  




Jeśli dobrze się przyjrzymy, kobiety noszą pod uniformem jeszcze inny strój. Jest to szary fartuch z białym kołnierzykiem, który widać spod tej grubej bluzy mundurowej. W jednej z najbardziej irracjonalnych scen, gdzie te SS-Helferinnen GOTUJĄ w kuchni obozowej, możemy zobaczyć je w tych szarych fartuchach i założonych na nie białych fartuszkach kuchennych. Jest to ich taki jakby "strój roboczy". 
Widok kobiet z personelu SS gotujących w tej samej kuchni co więźniowie sprawił, że znów się zaśmiałam pod nosem. To trochę tak, jakby znana wszystkim nadzorczyni Annelise Franz (ta od Zofii Posmysz), która była kierowniczką obozowej kuchni dla więźniarek w Birkenau, sama chwyciła za chochlę i zaczęła mieszać w garze, sprawdzając czy zupa ma odpowiednią konsystencję. Sami rozumiecie niedorzeczność tej sytuacji?! Strój jaki noszą w tej scenie kobiety to strój roboczy (tzw. "Arbeitskittel") z formacji Nachrichtenhelferin des Heeres - kobiet, które pełniły służbę pomocniczą w Wehrmachcie, głównie łącznościową. 



A więc w filmie "Poufne lekcje perskiego" mamy pomieszane ze sobą funkcje trzech żeńskich nazistowskich formacji pomocniczych!!! Absolutnie nic nie usprawiedliwia tych, którzy odpowiadali za opracowanie i przygotowanie tych kostiumów! O tych kobietach w filmie nie można powiedzieć, że są to SS-Helferinnen - pomimo bardzo podobnego stroju to, jak pokazali ich pracę w niczym nie przypomina pracy administracyjnej tych kobiet w obozach! Nie są to też SS-Aufseherinnen - ani ich strój, ani ich praca także nie odpowiada temu, co one robiły w obozach. I tym bardziej nie są to kobiety z formacji wspierających Wehrmacht - bo one nigdy nie przebywały na terenie obozów, nie były zatrudniane przez Waffen-SS.  

Osobiście jestem załamana tym, jaką szmirę zaprezentowali widzom autorzy tej produkcji! Ten film utrwala błędne symbole. Spłaszcza wizerunek niemieckich kobiet, zaciera granice między jedną a drugą formacją. Osoba, która nie ma dobrej wiedzy na temat obecności i służby kobiet w obozach, nie będzie w stanie ich od siebie odróżnić - a ja z tym walczę od wielu lat! Dlatego też wznowiłam ten blog - aby pokazywać te różnice między nazistowskimi formacjami kobiecymi i aby każdy, kto pracuje przy tego typu produkcji, miał wolny dostęp do dokumentów, zdjęć archiwalnych i relacji... Szkoda, że nie każdy potrafi z tego skorzystać...  


Zobacz też:

Komentarze

  1. Te SS-Helferinnen "hajlujące" w białych fartuchach i chustach 🤣

    OdpowiedzUsuń
  2. https://youtu.be/hp8UzusHNyM
    Właśnie trafiłam na ten krótki wywiad z jakimś historykiem na temat nadzorczyń i są tu drobne błędy i nieścisłości, tak mi się wydaje. I jeszcze ludzie w komentarzach. Naprawdę sporo "ekspertów" co myślą, że się znają, ale jednak raczej nie bardzo się znają. Szkoda, że wciąż jest aż tyle mitów na temat SS-Aufseherinnen, w sumie nic nowego. I potem powstają takie filmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakie dokładnie błędne informacje są podane w tym wywiadzie?

      Usuń
    2. OK - słucham w zwolnionym tempie. Z pewnością Niemki nie stały w kolejkach do tysięcy obozów koncentracyjnych, jak ujął to ten prof. Każda kobieta, która chciała zostać nadzorczynią musiała wysłać podanie do Ravensbrück ze swoim życiorysem. W pierwszych latach funkcjonowania tego obozu niewiele było kandydatek chętnych do tej pracy. Nieprawda, że "one były wszędzie". Nadzorczynie były tylko tam, gdzie tworzono podobozy żeńskie lub zatrudniano więźniarki w zakładach produkcyjnych i zbrojeniowych. Od połowy 1944 roku to głównie kierownictwo fabryk delegowało swoje cywilne pracownice na szkolenie do Ravensbrück. Wybrane kandydatki przez tydzień były szkolone, po czym wracały do fabryki, w której pracowały już jako nadzorczynie. Nie mogły odmówić tego szkolenia - była to propozycja bez możliwości jej odrzucenia. Po wojnie kobiety wykręcały się od tego mówiąc, że to urzędy pracy je skierowały na szkolenie do obozu... Coś mi się wydaje, że ten prof. nie ma jakiejś bardzo solidnej wiedzy na ten temat. I twierdzenie, że duża część Niemek przejawiała skłonności sadystyczne, więc obóz był dla nich rajem - też nie jest dobrym argumentem! Naprawdę większość nadzorczyń nie przejawiała takich skłonności i traktowała swoją służbę bardzo powierzchownie. Z pewnością obóz Auschwitz nie był "rajem" dla większości nadzorczyń... Jeśli tak by było, czemu próbowały z niego uciec jak najszybciej i zmienić miejsce pracy? Fakt, że słowa o tym, że czas służby był najlepszym czasem ich życia padły (powiedziała to też Insa Eschebach w filmie "Przypadek Johanny Langefeld"), ale w kontekście miejsca zamieszkania w Ravensbrück, nie w KL Auschwitz.

      Usuń
    3. Pewnie do rozmowy zaproszono pierwszego lepszego profesora zajmującego się Holokaustem i mającym wiedzę ogólnie o obozach, a nie konkretnie o nadzorczyniach SS, i dlatego tak wyszło. Więcej jest takich materiałów na YouTube, ostatnio nawet nieco "popularniejsze" stały się jakieś podcasty kryminalne, czy coś w tym rodzaju, na temat tych bardziej rozpoznawalnych nadzorczyń i ma to nawet sporą ilość wyświetleń.

      Usuń
    4. Też zauważyłam te filmy o nadzorczyniach i z jednej strony bardzo mnie denerwują, bo znowu podkreślają jak bardzo wypaczone i sadystyczne były te kobiety (a filmy są głównie o tych najbardziej znanych nadzorczyniach, które pełniły dość wysokie funkcje), a z drugiej strony lepsza taka wiedza niż żadna... Na blogu napiszę też recenzję jednej z najgorszych książek pop-holokaustowych, w której Maria Mandl jest czołową postacią - chodzi o książkę "Pocztówki ze Wschodu".

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty:

Translate