EXODUS 1945: marsz śmierci do Volary

Najdłuższy marsz śmierci

106 dni, 890 kilometrów, 4 miesiące - taki był najdłuższy, pieszy marsz śmierci więźniarek, które 20 stycznia 1945 roku wyruszyły z podobozu Schlesiersee (Sława) należącego do kompleksu Gross-Rosen. "Wszystkie macie umrzeć!" - powiedział do jednej z nich esesman konwojujący marsz. Słowa esesmana były prawdziwe. Z 1300 więźniarek, 950 zmarło lub zostało rozstrzelanych w czasie marszu. Co wydarzyło się w ciągu tych 106 dni? Kim były więźniarki, które w zawierusze końca wojny przeszły niemalże 900 kilometrów 
pod eskortą sadystycznych strażników, każdego dnia walcząc o przetrwanie? Dziś wydarzenia ze stycznia 1945 roku znamy pod nazwą "marszu śmierci do Volary".

Szukałam kiedyś informacji o nadzorczyniach z AL Holleischen i AL Helmbrechts, należących do obozu Flossenbürg. Postanowiłam przejrzeć zawartość archiwum Arolsen i to właśnie tam natrafiłam na zeznania dwóch nadzorczyń pełniących służbę w AL Helmbrechts: Charlotte Stummer i Herty Haase. Czytając dość pobieżnie ich zeznania odkryłam, że brały one udział w marszu śmierci, który zakończył się w miejscowości Wallern (Volary) na terytorium dzisiejszych Czech. Z pewnością nie był to zwyczajny marsz śmierci, jeśli w ogóle można w ten sposób mówić o jakimkolwiek marszu śmierci. Coś jednak musiało się poważnego wydarzyć w trakcie tego konkretnego marszu z AL Helmbrechts, gdyż pytania stawiane nadzorczyniom dotyczyły trasy jaką przechodziły więźniarki oraz miejscowości mijanych po drodze. Kiedy porównałam datę opuszczenia podobozu w Helmbrechts z datą wyzwolenia więźniarek, zrozumiałam, że kolumna kilkuset kobiet błąkała się między terytorium dzisiejszych południowo-wschodnich Niemiec a zachodnią granicą Czech przez prawie miesiąc... Czemu nie podstawiono im żadnego pociągu? Dlaczego szły na południe? Jaki był tego cel? Znalazłam też szokujące informacje o zabijaniu więźniarek, które nie mogły dalej iść pieszo. Trasa marszu śmierci dla wielu z kobiet nie zaczęła się w Helmbrechts, tylko w podobozach Gross-Rosen, a dla niektórych nawet w... KL Auschwitz jeszcze w 1944 roku. Nadzorczynie przyznały w zeznaniu, że wielokrotnie w czasie marszu biły i kopały więźniarki, niektóre z nich same sięgnęły po broń i zabijały wycieńczone kobiety strzałem w głowę. 

Dziś wiemy już, że "marsz śmierci do Volary" jest doskonale udokumentowany: są relacje świadków czyli więźniarek, które przeżyły; są dokumenty amerykańskiej armii z 1945 roku oraz zapis przesłuchań aresztowanych nadzorczyń SS. Jest specjalna strona internetowa opracowana przez muzeum Yad Vashem zawierająca szczegółowy opis marszu śmierci. A co najbardziej przerażające: zachowały się zdjęcia wykonane w maju 1945 roku przedstawiające nagie ciała kobiet, które przeżyły 900 kilometrowy, wielomiesięczny marsz - zdjęcia tak straszne, że każdy, kto je ogląda myśli, że to co widzi jest niemożliwe...

"The Death March to Volary"
Źródło: yadvashem.org

Marsz śmierci miał swój początek w założonych w drugiej połowie 1944 roku podobozach "Schlesiersee I" i "Schlesiersee II", które należały do obozu Gross-Rosen. Były to dwa sąsiednie folwarki będące własnością hrabiego Haugwitza. Więźniarkami były polskie i węgierskie Żydówki, które przywożono transportami z innych podobozów oraz z KL Auschwitz. W dniu 10 października 1944 roku jeden z takich transportów z Auschwitz wjechał na stację kolejową w miejscowości Sława. W drewnianych wagonach towarowych ściśnięto wówczas około 1000 więźniarek. Te z nich, które trafiły do "Schlesiersee I" zostały zakwaterowane w wielkiej stodole, bez światła i kanalizacji. 500 kobiet spało na słomie, a do okrycia miały jedynie zniszczone koce. Podobna sytuacja spotkała drugą grupę kobiet, które przydzielono do podobozu "Schlesiersee II". Te nocowały w oborze, w boksach dla świń i koni. Obora nie została przygotowana do przebywania w niej więźniarek, na ziemi wciąż leżały zwierzęce odchody. Obie grupy więźniarek przez trzy miesiące zajmowały się kopaniem rowów przeciwczołgowych, a że pracę tą wykonywały w miesiącach zimowych, można się domyśleć, jak w rzeczywistości ta praca wyglądała... 


"W Schlesiersee było bardzo zimno, a my byłyśmy bardzo źle ubrane, dlatego niektóre z nas brały jedyny koc, który posiadały, i wkładały go pod ubranie - mówiła Zisla Heidt oficerowi wywiadu USA 16 maja 1945 roku w Volarach. - Nie wolno było tego robić. Kilka razy nas sprawdzano i wszystkie kobiety, u których znaleziono koce, otrzymały za karę 25 uderzeń batem... Dziewczęta bito do krwi. (...) Ewakuacja podobozów Schlesiersee I i II rozpoczęła się, gdy nad Niemcami zawisło widmo zbliżającej się Armii Czerwonej. Nie chcieli zostawiać śladów swojej zbrodniczej działalności. Dlatego kobiety pognano na pewną śmierć. Tak rozpoczął się jeden z najdłuższych i najtragiczniejszych marszów śmierci podczas tej kończącej się wojny".
Agnieszka Dobkiewicz "Dziewczyny z Gross-Rosen", 2021


W styczniową zimną noc...

Marek Grzelka, badacz historii Nowej Soli i okolic, doskonale zna wydarzenia ze stycznia 1945 roku. Od kilku lat zbiera wszelkie dostępne informacje na temat podobozów Gross-Rosen oraz marszu śmierci do Volary. W 2016 roku zorganizował pieszy spacer mający na celu upamiętnienie więźniarek z Schlesiersee. Razem ze znajomymi przeszedł 80 kilometrów. Swoje doświadczenia i przemyślenia opisał w artykule "Czasem trzeba pójść z nimi":

Artykuł pochodzi z Tygodnika Krąg (26 stycznia 2016 r., nr 4/1240)

Karl Herman Jäschke, kierownik dwóch podobozów Schlesiersee, zarządził ewakuację w nocy z  20 na 21 stycznia 1945 roku. Około godziny 22:00 ustawione w długiej kolumnie po pięć, ponad 1000 więźniarek ruszyło w niewiadomym sobie celu. Dla kierownictwa podobozów cel był jednak doskonale wiadomy: był nim podobóz Grünberg w Zielonej Górze. Trasa o długości 95 kilometrów zajęła wycieńczonym wielogodzinnym marszem więźniarkom osiem dni. Czyli codziennie pokonywały dystans nieco ponad 10 kilometrów. To niewiele, jednak jeśli uzmysłowimy sobie, że te kobiety (w większości nastoletnie dziewczęta) przez ostatnie trzy miesiące dzień w dzień pracowały na mrozie przy kopaniu głębokich dołów, wówczas to, że przeszły dystans niemal 100 kilometrów może wydać się ponadludzkim wysiłkiem! Każda z więźniarek otrzymała bochenek chleba. Jednak większość z nich nie była przygotowana do tak długiego marszu. Nie miały odpowiednich ubrań, nosiły łachmany i szmaty, które sobie zdobyły w czasie pobytu w podobozie. Były niedożywione, niektóre już wówczas ciężko chorowały. Te z kobiet, które nie mogły iść o własnych siłach wieziono na taczkach. 

Po pięciu dniach, w okolicach wsi Stary Jaromierz doszło do pierwszej zbiorowej egzekucji na więźniarkach. Kierownik marszu Jäschke rozkazał wejść do lasu 38 najsłabszym kobietom. Egzekucji dokonali strażnicy, którzy konwojowali marsz. 

"Niemieccy strażnicy skierowali na bok 38 wyczerpanych kobiet, które nie mogły kontynuować marszu, i od tej pory nie otrzymywały już nic do jedzenia. Następnie około godziny 15:00 załadowano je na trzy wozy i zabrano wraz z siedmioma strażnikami SS, którzy pilnowali transportu, do lasu. Na miejscu strażnicy kazali wozom się zatrzymać i zaczęli mordować te bezbronne kobiety. Zostały zabite z zimną krwią, w nieludzki sposób".
Oddziałowe Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu, sygn. 2455 [w:] Agnieszka Dobkiewicz "Dziewczyny z Gross-Rosen", 2021

Trasa przemarszu więźniarek ze Schlesiersee do Volary.
Źródło: Hans 
Brenner "Todesmärsche und Todestransporte:
Konzentrationslager Groß-Rosen und die Nebenlager", 2014

"Jedna z uczestniczek marszu wspominała: 'Nie miałyśmy sił, by podnosić stopy. Chleb, który dostałyśmy, zjadłyśmy natychmiast, schylałyśmy się, by wziąć garść śniegu. Jadłyśmy śnieg. To było nasze jedzenie. Codziennie widziałam, jak oni zabijają nasze przyjaciółki, jak one padały i były zabijane. To było dla mnie za wiele. Nie miałam siły dalej iść. Wiedziałam, że jutro, pojutrze, że będzie mój koniec, że to przesądzone' ".
Marek Grzelka "Czasem trzeba pójść z nimi", 
Tygodnik Krąg, 26 stycznia 2016 r., nr 4

Szacuje się, że w czasie przemarszu na tym pierwszym odcinku zginęło około 150 więźniarek. Po ośmiu dniach kolumna ewakuacyjna dotarła do Zielonej Góry. Dla więźniarek z podobozu Grünberg widok przybyłych kobiet był szokujący. Wszystkie były ogolone i poowijane w brudne szmaty i koce. Po drodze jadły śnieg, więc jak tylko przekroczyły próg baraków, zaczęły natychmiast szukać pożywienia. 

Helena Bohle-Szacki była więźniarką podobozu Helmbrechts,
przeżyła marsz śmierci do Zwodau; litografia, lata 50.
Źródło: Archiwum Galerii im. Sleńdzińskich, Białystok

"Więźniarka z tego obozu, Hannah Kotlitzki, tak wspominała ich przybycie: 'Dwa dni przed opuszczeniem Grünberg przybyło do obozu 1000 dziewczyn, bez włosów, w drewniakach, w poszarpanych ubraniach (…) pierwsze, co zrobiły po przybyciu, to włamywały się do naszych szafek i kradły wszystko, co miałyśmy. Były bardzo głodne, nie jadły i nie piły przez kilka dni'.
Jedna z uczestniczek marszu wspominała: 'Nie miałyśmy sił, by podnosić stopy. Chleb, który dostałyśmy, zjadłyśmy natychmiast, schylałyśmy się, by wziąć garść śniegu. Jadłyśmy śnieg. To było nasze jedzenie. Codziennie widziałam, jak oni zabijają nasz przyjaciółki, jak one padały i były zabijane. To było dla mnie za wiele. Nie miałam siły dalej iść. Wiedziałam, że jutro, pojutrze, że będzie mój koniec, że to przesądzone' ". - pisze w swojej pracy Marek Grzelka.

Fela pisze dziennik

W podobozie Grünberg nastąpiło pewnego rodzaju przegrupowanie więźniarek. 28 stycznia 1945 roku także i ten podobóz szykował się do ewakuacji. I nagle przyszło 1000 więźniarek z innego podobozu, a ich skrajnie wyczerpane marszem organizmy przeraziły przede wszystkim więźniarki z Grünbergu. Teraz i one mogły domyślać się, że wkrótce podzielą los kobiet z Schlesiersee. Po dwóch dniach pełnych oczekiwania i niepewności, wszystkie kobiety podzielono na dwie grupy. 29 stycznia 1945 roku pierwsza grupa 700 kobiet wyruszyła w kierunku północno-zachodnim, docierając do miasta Jüterborg w Brandenburgii. Tam, po przejściu 400 kilometrów więźniarki, które przeżyły trwającą miesiąc tułaczkę, wsiadły do podstawionego pociągu i po kilku dniach jazdy dotarły do obozu Bergen-Belsen. Druga grupa została ustawiona w kolumnie i skierowała się pieszo na południowy-zachód. Jej celem był AL Helmbrechts, należący do rozbudowanego kompleksu obozu Flossenbürg. 

Wśród więźniarek drugiej grupy była też 27-letnia Fela Szeps, która razem z siostrą Sabiną przebywała w Zielonej Górze już od 1942 roku, wówczas pracowała niewolniczo w fabryce Deutsche Wollwaren Manufaktur GmbH, która w 1944 roku została przekształcona w filię obozu Gross-Rosen. Fela przez cały czas pisała w sekrecie swój dziennik, który przechowywała  i strzegła przed oczami niemieckich strażników. Postać Feli została wybrana na jedną z bohaterek książki "Dziewczęta z Gross-Rosen" autorstwa Agnieszki Dobkiewicz. W Internecie można znaleźć archiwalne fotografie przedstawiające młodą kobietę siedzącą na łące lub uśmiechającą się do obiektywu. Pomimo tragicznej sytuacji, w której znalazły się siostry Szeps, obie nie traciły nadziei na przetrwanie. Nie mogły jednak przypuszczać, że będą musiały zmierzyć się z 480 kilometrową trasą do podobozu Helmbrechts, a po pięciu tygodniach, do kolejnego przemarszu o dystansie ponad 310 kilometrów do czeskiej miejscowości Volary.

Fela Szeps była jedną z więźniarek, które szły w marszu śmierci do Volary

Pięć tygodni szły więźniarki z podobozu Grünberg do podobozu Helmbrechts. Mijały kolejne wsie i miasteczka. Omijały jednak duże miasta i główne drogi, którymi uciekała ludność niemiecka przed zbliżającym się frontem radzieckim. Często trasa wiodła przez lasy i zaśnieżone pola. Kobiety szły, a raczej sunęły noga za nogą, z każdym krokiem tracąc siły. Zapadały się w głębokim śniegu. Fela była chora, ale miała wsparcie w swojej siostrze. Już po przejściu kilku kilometrów niektóre z więźniarek nie były w stanie iść dalej, mdlały i osuwały się na ziemię. 

"Kobiety z obozów w Sławie miały już za sobą 120 kilometrów styczniowej gehenny. Wiele więźniarek wyruszyło bez butów, a nogi owinęły szmatami. Dostały tym razem kromkę chleba. Dowódcą strasznej kolumny nadal był dawny policjant karl Hermann Jäschke. Pierwsza upadła Amalia Klagsbald, która szła już z Schlesiersee.
'Podczas pierwszych 6 kilometrów, które przeszliśmy była z nami Amalia Klagsbald z Będzina - mówiła była więźniarka Bronia Landau. - (...) Była bardzo delikatna, i nie mogła już iść, w końcu upadła. Krwawiła z ust, nosa i uszu, upadła na kolana i chociaż ciągnęłyśmy ją, podszedł do nas strażnik z karabinem i strzelił jej w głowę'. To była jedna z wielu śmierci.
'Dostaliśmy kawałek chleba na drogę. Kromkę chleba - mówiła inna więźniarka, Herta Goldman. - Była zima, Europa, śnieg sięgający do kolan, a oni prowadzili nas przez lasy. (...) Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i spytałam SS-mana, który mnie mijał. 'Proszę, powiedz mi - mówiłam dobrze  po niemiecku - dokąd nas zabierasz?'. Powiedział: 'Nie mamy celu. Chcemy, abyście wszystkie zginęły po drodze' ".
Agnieszka Dobkiewicz "Dziewczyny z Gross-Rosen", 2021

Herta Goldman i Bronia Landau opowiadają o marszu śmierci, 2015
Źródło: yadvashem.org

Koszmarne sny

31 stycznia 1945 roku marsz dotarł do podobozu Christianstadt, innej kobiecej filii obozu Gross-Rosen. Więźniarki przeszły 40 kilometrów w ciągu trzech dni. Niektóre z nich podejmowały próby ucieczki z kolumny w czasie marszu. Po dwóch dniach pobytu w Christianstadt, kolumna powiększona o więźniarki z tego podobozu, ruszyła dalej w kierunku południowo-zachodnim. Przez kolejne 16 dni marszu pokonano 185 kilometrów. Nieopodal miejscowości Weisswasser na terytorium Saksonii, kilkanaście kobiet postanowiło skorzystać z okazji i uciec. Na ich nieszczęście, strażnicy zorientowali się w sytuacji i otoczyli zagajnik, do którego uciekły więźniarki. Złapano wszystkie kobiety, a jako przestrogę dla pozostałych - niepokorne więźniarki rozstrzelano na oczach wszystkich pozostałych kobiet. Mimo tej tragedii, kolejne więźniarki podejmowały próby ucieczki. Także Herta Goldman, której udało się zbiec z kolumny razem z 34 innymi więźniarkami. Udało się! Jej koszmarny sen na jawie dobiegł końca...

Helena Bohle-Szacki była więźniarką podobozu Helmbrechts,
przeżyła marsz śmierci do Zwodau; litografia, lata 50.
Źródło: Archiwum Galerii im. Sleńdzińskich, Białystok

10 lutego1945 roku, około tygodnia po publicznej egzekucji w Weisswasser, wydarzyła się kolejna tragedia. Po noclegu w okolicy Budziszyna strażnicy spostrzegli, że brakuje kilku bochenków chleba dla więźniarek. Zapanowała ogólna panika i poruszenie, jednak nikt nie przyznał się do kradzieży. Kierownik marszu, Jäschke i tym razem zadecydował, że zostanie przeprowadzona wśród więźniarek selekcja na egzekucję. Wszystkie kobiety ustawiono w szeregu i wybrano co dziesiątą z nich. Wskazane więźniarki rozstrzelano w lesie. Zginęło wówczas około 60 kobiet. 

"Naznaczony śmiercią pochód ruszył dalej. Najpóźniej 15 lutego więźniarki dotarły do Drezna, które było bombardowane przez aliantów. Widziały, jak świat wokół nich płonął. Czy Fela Szeps też się wtedy bała? Mary Robinson (Reichmann) wspomina w swoim zeznaniu, że niektóre więźniarki pozostawiono na noc na jakimś moście w nadziei, że jedna z bomb, które jak deszcz leciały z nieba, trafi także w nie. Ale przeżyły. Więc znowu szły i szły. Dwa tygodnie. Aż 1 marca dotarły do niewielkiej miejscowości Oelsnitz, która leży tuż przy granicy z Czechami. Przebywały tam jeden dzień i zostały podzielone na dwie grupy. 179 dziewcząt, które określono jako 'niezdolne do chodzenia', Jäschke wysłał na furmankach do obozu w Zwodau, filii Flossenbürg. Reszta kobiet ruszyła dalej".
Agnieszka Dobkiewicz "Dziewczyny z Gross-Rosen", 2021

Reszta czyli 621 więźniarek ujrzało ogrodzenie podobozu Helmbrechts w dniu 6 marca 1945 roku. W powietrzu czuć było już przedwiośnie, a wojna chyliła się ku końcowi. Więźniarki widząc zabudowania dość dużego podobozu miały nadzieję, że zostaną przetransportowane pociągiem dalej na zachód. Nie mogły jeszcze wówczas przypuszczać, że miejsce, do którego dotarły nazywane było "piekłem na ziemi".

Ciąg dalszy wkrótce!

Zobacz też:

Komentarze

Popularne posty:

Translate