5 rzeczy, których panicznie bały się nadzorczynie

   

Mówi się, że strach ma wielkie oczy. Boimy się tego, czego nie znamy. Dla więźniarek obozów koncentracyjnych widok nadchodzących nadzorczyń budził natychmiastowy i paraliżujący strach oraz lęk. Już w pierwszych momentach przyjazdu do obozu, więźniarki starały się uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z nadzorczyniami. I nic dziwnego: oto po raz pierwszy więźniarki mogły zobaczyć inne kobiety krzyczące po niemiecku, ubrane w nietypowy ubiór, uzbrojone i trzymające na smyczy duże, agresywne psy. Sama postawa i wygląd nadzorczyń wskazywał na to, aby natychmiast podporządkować się temu, co rozkazywały. Im dłużej jednak obie strony przebywały w swoim towarzystwie i poznawały się wzajemnie, tym mniejszy strach budził widok zbliżającej się 'czarnej peleryny'. Więźniarki, które dłużej przebywały w obozie, wiedziały już, jak przepisowo zachować się w kontakcie z nadzorczynią, której z nich należało unikać, a która miała łagodniejsze usposobienie.

Warto przypatrzeć się stronie nadzorczyń i odpowiedzieć na pytanie: czy nadzorczynie czegoś się bały w czasie swojej pracy w obozie? W oczach więźniarek były 'paniami życia i śmierci', przeprowadzały kontrole w barakach, brały udział w selekcjach, miały ostateczne zdanie w wielu kwestiach dotyczących codziennej egzystencji więźniarek. Czego więc tak panicznie bały się nadzorczynie? Jeśli zna się realia obozów, bez problemu można wskazać kilka takich momentów, kiedy nadzorczynie mogły odczuwać silny lęk, strach lub psychiczny dyskomfort w chwili wchodzenia na teren obozu kobiecego.

Ilustracje: Fragmenty komiksu "Kroniki Francine R.", Boris Golzio, 2019


1. Strach przed zakażeniem
Najczęściej przewijającymi się wspomnieniami nadzorczyń z czasów ich służby w obozach był strach przed zakażeniem od więźniarek. Nadzorczynie zawsze podkreślały w swoich powojennych zeznaniach, że warunki sanitarne w większości obozów były złe lub bardzo złe. Większość nadzorczyń starała się zminimalizować wszelki kontakt z osadzonymi i podchodzić do nich na bliższą odległość tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Brudną robotę zawsze wykonywały za nie więźniarki funkcyjne - to one, wchodziły w bezpośredni kontakt z innymi więźniarkami. Nadzorczynie interweniowały tylko w ostateczności lub spuszczały psa na więźniarkę. Niewiele nadzorczyń osobiście znęcało się nad więźniarkami - brzydziły się ich dotykać, a tym bardziej szarpać! Jeśli już któraś z nadzorczyń chciała osobiście ukarać więźniarkę, wówczas kopała ją lub wręcz tratowała butami.   
Ze względu na zachowanie bezpieczeństwa dla załogi SS, więźniarki musiały być stale kontrolowane pod względem czystości oraz musiały utrzymywać porządek w swoich blokach mieszkalnych - tak przynajmniej było początkowo w Ravensbrück. 
Ubiór nadzorczyń, miał przede wszystkim chronić je przed kontaktem cielesnym z więźniarkami. Dlatego nadzorczynie nosiły rękawiczki, wysokie buty, gruby uniform oraz peleryny, które okrywały je niczym zbrojny pancerz. Nadzorczynie miały być 'nietykalne'. Więźniarka sama z siebie nie mogła podejść do nadzorczyni i jej coś powiedzieć - to było nie do pomyślenia! Łącznikiem między pracującymi w komandzie więźniarkami a nadzorczyniami były więźniarki funkcyjne i to one, znając język niemiecki, rozmawiały z nadzorczyniami i przekazywały dalej jej polecenia. Często same z siebie, przy aprobacie nadzorczyń, znęcały się nad więźniarkami bijąc je, a nawet torturując.
Mimo tych wszystkich zabezpieczeń, nadzorczynie były stale narażone na zakażenie, przede wszystkim poprzez insekty, które roznosiły choroby wśród osadzonych i personelu SS. Wielokrotnie nadzorczynie znajdowały wszy w swoich uniformach czy elementach cywilnej garderoby - to nie było dla nich niczym szokującym - doskonale znały realia miejsca, w którym pracowały! Z tą różnicą, że nadzorczynie miały dostęp do bieżącej wody, do leków czy preparatów medycznych, pomagających im w utrzymaniu higieny ciała i ubrania. Zdarzały się przypadki, że nadzorczynie chorowały na tyfus zarażając się od więźniarek mających wszy, co skutkowało ich wielotygodniową nieobecnością na służbie... 


2. Strach przed donosem
Nadzorczynie funkcjonowały w hermetycznym środowisku. Załoga obozów miała tworzyć zespół grający do jednej bramki. Tutaj żadnych odstępstw nie przewidywano. Kto tylko spróbował iść w innym kierunku, niż ten wytyczony przez kierownictwo, bardzo szybko był zawracany lub eliminowany i to w dosłownym znaczeniu. Trzeba też pamiętać, że nadzorczynie wychowywały się w już istniejącym państwie totalitarnym. Doskonale zdawały sobie sprawę z tego, jakie zasady panowały w nowym, niemieckim społeczeństwie. W Rzeszy Niemieckiej każdy aryjski obywatel miał obowiązek pracować na rzecz wspólnego dobra i bez sprzeciwu przyjmować wszystkie nakazy kierowane odgórnie przez rząd do ludności cywilnej. Jeśli zaś ktoś był oporny w wykonywaniu tych poleceń lub co gorsza, jego działania miały opozycyjny charakter, wówczas donos stawał się skutecznym narzędziem w rękach przykładnych obywateli. 
Ten sam schemat działał w obozach wśród załogi SS. Tam każdy miał patrzeć na ręce każdego. Wszystko musiało być jawne. W obozie koncentracyjnym nawet ściany baraków miały uszy. Nadzorczynie wchodzące w ten zamknięty świat obozu, musiały bardzo uważać na to, co robią, jak to robią i z kim rozmawiają. Wystarczył moment nieuwagi, chwilowy przejaw współczucia względem osadzonych, aby uprzejmy, anonimowy donos od koleżanki pojawił się tego samego dnia na biurku Oberaufseherin. Nadzorczynie balansowały na cienkiej i bardzo chwiejnej linie. Niedoświadczone strażniczki mogły przypłacić życiem za swoje pochopne decyzje, a nieodpowiednie i szemrane układy z więźniarkami funkcyjnymi, bardzo szybko mogły zakończyć ich obozową 'karierę'. 


3. Strach przed niedopełnieniem służby
Mówi się o tym, że nadzorczynie dość powierzchownie traktowały służbę w obozach i nie przejmowały się zbytnio dopełnieniem swoich obowiązków. Ale nie były one tak głupie, jak zwykło się sądzić. Nadzorczynie doskonale zdawały sobie sprawę z istnienia regulaminu obozowego, w którym jasno przedstawiono wszelkie najważniejsze przepisy i zakres obowiązków ich pracy oraz kontaktów z więźniarkami. Dodatkowo, każda kandydatka w okresie próbnym mogła obserwować pracę starszych stażem koleżanek i uczyć się zasad służby, bezpośrednio będąc w kontakcie z przełożonymi i więźniarkami. 
Nadzorczynie podlegały także pod sądownictwo SS i w momencie popełnienia jakiegoś wykroczenia względem regulaminu, mogły zostać pociągnięte do odpowiedzialności i ukarane. Wielokrotnie komendanci obozów przypominali w swoich rozkazach zasady służby nadzorczyń, gdyż te często naginały przepisy lub jawnie je łamały. Może zadziwić to, że kierownictwo obozów mimo wszystkich występków nadzorczyń, nie karali ich tak surowo jak esesmanów. Przypadki nakładania na nadzorczynie naprawdę surowych kar, lub kierowania sprawy do sądu SS - były sporadyczne. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że wciąż brakowało żeńskiego personelu strażniczego i chciano wszelkimi sposobami zatrzymać te kobiety na służbie - stąd też niekiedy przymykano oczy na to, co robiły nadzorczynie. 
Nadzorczynie miały przede wszystkim PILNOWAĆ więźniarek. Nie męczyć ich, nie katować, nie biegać za nimi z pejczem i straszyć... Więźniarki miały pracować a nadzorczynie miały dopilnować wydajności tej pracy: czy to w hali fabrycznej, czy w zakładzie produkcyjnym czy w gospodarstwie rolnym..  I co najważniejsze: miały dopilnować tego, aby ilość więźniarek, które wyszły poza obóz, w takiej samej ilości wróciła do niego po pracy!!! To było ich nadrzędne zadanie - pilnować więźniarek, aby nie uciekły w trakcie pracy poza obozem! 
I to był największy strach nadzorczyń, które pilnowały bardzo licznych komand pracujących na zewnątrz, zwłaszcza na otwartej przestrzeni - aby żadna z więźniarek nie uciekła lub nie podjęła próby ucieczki! Jeśli więźniarka uciekła a nadzorczyni kierująca komandem nie zareagowała prawidłowo (bo np. spała lub oddaliła się od komanda), także była pociągana do odpowiedzialności za niedopilnowanie więźniarek. Była karana bardzo surowo, zazwyczaj osadzeniem w bunkrze na kilka tygodni, a następnie karnie przeniesiona na służbę do innego obozu. 
Co ciekawe: nadzorczynie panicznie bały się pilnowania komand Cyganek pracujących poza obozem, wszelkimi sposobami chciały uniknąć pilnowania tej konkretnej grupy osadzonych. Cyganki często próbowały uciekać lub oddalały się samowolnie od komanda, nie słuchały rozkazów nadzorczyń, powodując ich wściekłość i oczywiście strach o to, czy to na ich służbie nie ucieknie jakaś cygańska więźniarka, a one nie zostaną dyscyplinarnie ukarane.


4. Strach przed 'pracą na Wschodzie'
Od 1942 roku nadzorczynie do tej pory pracujące w Ravensbrück oraz innych mniejszych podobozach na terenie tzw. 'Starej Rzeszy', zaczęły otrzymywać informację o planowanym przeniesieniu ich do pracy w obozach 'na Wschodzie'. Na wybrane strażniczki padł blady strach. Pracujące do tej pory w komfortowych warunkach, wśród niemieckiego personelu i nadzorujące głównie niemieckie więźniarki, wybrane nadzorczynie miały na wiele miesięcy opuścić bezpieczne terytorium i wyjechać w zupełnie nieznane im miejsce. Nie wiedziały, co tam zastaną, jak będzie wyglądał obóz, czy dostaną dobre warunki mieszkalne? 
Pytania musiały mnożyć się w ich głowach i wywoływać nieukrywaną niechęć i panikę. Ale odmówić nie mogły, wszak były zobowiązane do służby. Pierwsze nadzorczynie, które pojechały w marcu 1942 roku do KL Auschwitz nie były zachwycone nowym miejscem i faktem, że musiały budować obóz od nowa, wykorzystując jedynie zastałą architekturę. Te z nich, które wróciły potem do Ravensbrück, skutecznie zniechęciły przyszłe nadzorczynie, opowiadając im o złych warunkach w obozie macierzystym, przepełnionych blokach i braku odpowiednich warunków sanitarnych. 
Jednak rozbudowa obozów koncentracyjnych na trenach przyłączonych do Rzeszy Niemieckiej lub w Generalnym Gubernatorstwie sprawiła, że od tamtej pory wysyłano nadzorczynie do pracy w takich obozach jak KL Lublin czy KL Auschwitz II (Birkenau), w których od drugiej połowy 1942 roku musiały pracować w znacznie gorszych warunkach terenowych niż w Ravensbrück. Nadzorczynie żaliły się komendantom obozów, prosiły o zwolnienie ze służby lub przeniesienie do 'Starej Rzeszy', niektóre zachodziły w ciąże, tylko po to, aby uniknąć służby. Fatalna opinia o 'pracy na Wschodzie' rozeszła się błyskawicznie wśród żeńskiego personelu nadzorczego i możliwe, że to było też pośrednią przyczyną kłopotów z zatrudnianiem odpowiedniej liczby nadzorczyń w tych obozach. 


5. Strach przed ujawnieniem tajemnicy służbowej
Ostatnią, bardzo ważną rzeczą, której panicznie wręcz bały się nie tylko nadzorczynie, ale też całe kierownictwo obozów, było ujawnienie tajemnicy służbowej. Lęk przed tym, że ludzie z zewnątrz dowiedzą się, co robią nadzorczynie za murami obozów i na czym tak naprawdę polega ich 'służba' był tak wielki, że w czasie wyjazdów urlopowych nadzorczynie ani słowem nie wspominały swoim najbliższym o swojej pracy. I tajemnicę tę próbowały utrzymać do końca swojego życia, specjalnie zatajając w swoich biografiach lata pracy w obozach. Do tego stopnia, że nawet po wojnie ich małżonkowie czy później dzieci nie mili pojęcia o tym, co działo się z ich żonami czy matkami w czasach narodowego socjalizmu. 
Tutaj widać jednak pewien rozdźwięk: te niby przestraszone nadzorczynie, nabierające wody w usta przy okazji rozmowy o ich pracy, z wielką chęcią pozowały do zdjęć w uniformach z psami służbowymi... Możliwe, że bliscy nadzorczyń wiedzieli, że pracują one w ośrodkach dla osób izolowanych od społeczeństwa, że mają nadzór nad pracownikami przymusowymi (czytaj: wrogami narodu niemieckiego), jednak zatajały fakt o przeprowadzanych selekcjach, biciu więźniarek oraz wysokiej śmiertelności wśród osadzonych... 
Za ujawnienie tajemnicy służbowej groziły oczywiście bardzo wysokie kary. Każda nadzorczyni przed rozpoczęciem służby w obozie podpisywała specjalny dokument dotyczący właśnie tajemnicy służbowej. Była do niej prawnie zobowiązana! I nawet jeśli nadzorczynie nie powiedziały nikomu, czym naprawdę są obozy koncentracyjne, niekiedy prawda wychodziła na jaw i opuszczała szczelne ogrodzenie obozowe. Tym większy był strach u nadzorczyń, że działo się to za jej plecami, bez jej ingerencji. Do świata zewnętrznego przenikały czasem konkretne nazwiska nadzorczyń przejawiających sadystyczne skłonności lub pełniących wysokie funkcje. A wszystko to dzięki obozowemu ruchowi oporu, który niestrudzenie patrzył nadzorczyniom na ręce i skrupulatnie, bardzo uważnie notował wszystkie ich przestępstwa. Czym był obozowy ruch oporu? O tym dowiesz się w kolejnych wpisach... 

*
Może fakt, że nadzorczynie - te 'panie życia i śmierci' - odczuwały własne lęki i miały obawy związane ze służbą, sprawi, że staną się one bardziej ludzkie w oczach dzisiejszych badaczy Holokaustu? To też była rzeczywistość pracy sprawców w obozach koncentracyjnych i warto wiedzieć, że gdzieś tam, pod powierzchnią tych wydętych ust, podniesionej ręki z pejczem, kryły się prawdziwe emocje i uczucia niemieckich kobiet włączonych w system zagłady. 




Zobacz też:

Komentarze

  1. Anonimowy11.7.22

    Szanowni autorzy.... nie oceniam jakości artykułu, ale zdjęcie ilustrujące cały temat Was kompromituje. To kadr z filmu "Pasażerka", a tą niby "nadzorczynią" jest ... Aleksandra Śląska polska aktora z filmu Jerzego Munka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że to kadr z filmu. Przecież nigdzie nie napisałam, że to autentyczne zdjęcie. Na blogu jest dużo wpisów na temat filmów fabularnych, jak "Ostatni etap" czy "Pasażerka". Zdjęcie z miniaturki to kadr z filmu "Ostatni etap" z 1947 roku...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty:

Translate