
O tym, że Irma Grese nie jest tanim hobby...
Może to dziwnie brzmi, kiedy mówię, że Irma Grese i w ogóle nadzorczynie obozowe - to moje hobby, ale taka właśnie jest prawda: to jest moje hobby, któremu poświęcam dużo swojego czasu. Nigdy nie ukrywam tego, że nie jestem z wykształcenia historykiem. Nie jestem także pracownikiem żadnej instytucji ani placówki muzealnej. Owszem, współpracuję z wieloma osobami, które mają większą wiedzę ode mnie, a przede wszystkim mają tzw. "warsztat" i potrafią prowadzić badania naukowe w profesjonalny, akademicki sposób. Zawsze warto uczyć się od bardziej doświadczonych osób, aby nie popełniać tych samych błędów.
Irma Grese wiele mnie kosztowała: czasu, emocji, a przede wszystkim: pieniędzy. Tak, pieniędzy, ponieważ prowadzenie badań historycznych i naukowych kwerend wiąże się z wydawaniem konkretnych kwot: na wyjazdy, na książki, na noclegi, na jedzenie, na kopie dokumentów, na wystawy, na studia podyplomowe, na uszycie replik uniformów... Przez 20 lat wydałam naprawdę duże pieniądze na różnorodne materiały dotyczące sprawczyń Zagłady. Pierwsze pieniądze, jakie wydałam konkretnie na Irmę Grese, to było 28,98 dolarów za książkę "The Beautiful Beast" Daniela Patricka Browna, którą zamówiłam na Amazon - dokładnie 18 stycznia 2008 roku! Do dnia dzisiejszego pamiętam te emocje, kiedy wreszcie odebrałam przesyłkę. Długo nie rozstawałam się z tą książką i nosiłam ją ze sobą w plecaku. W 2008 roku to było coś: książka w całości opisująca biografię nadzorczyni z Auschwitz! Publikacja, chociaż napisana w języku amerykańskim, zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a przedstawiona historia jeszcze bardziej mnie zaintrygowała. Potem zapragnęłam zobaczyć wszystkie miejsca związane z Irmą Grese, a najbardziej chciałam udać się do Wrechen w Meklemburgii. Nie mogąc natychmiast tam pojechać, otwierałam sobie mapę Google na komputerze i oglądałam okolice rodzinnej wioski Irmy, rozmyślając co będę robić, jak już tam dotrę. W 2008 roku wydawało mi się, że maleńka wieś znajduje się na drugim końcu świata, względem Polski. Jeszcze wówczas nie wiedziałam, że będę musiała poczekać aż siedem długich lat, aby spełnić swoje marzenie i móc zobaczyć stary Gutshof i jezioro Wrechener See. Takie były moje początki "znajomości" z Irmą Grese: historia wciągnęła mnie bez reszty. Dalszy ciąg wydarzeń znacie z mojej książki, jeśli oczywiście ją przeczytaliście.
W lipcu 2025 roku przyjechałam do Miejsca Pamięci Ravensbrück i dostąpiłam jakiegoś dziwnego zaszczytu: możliwości spędzenia kilku dni mieszkając w domku, który przeznaczony jest dla pracowników naukowych czy osób związanych z działalnością różnych instytucji edukacyjnych, prowadzących badania nad Zagładą. Tabliczka przy wejściu informuje o charakterze tego miejsca: "Haus der Lagergemeinschaft Ravensbrück", czyli tzw. "Dom społeczności obozowej". Czym sobie zasłużyłam na takie luksusy, to nie wiem. Zazwyczaj nocowałam w domkach, w których znajduje się ośrodek wypoczynkowy dla młodzieży "Jugendherberge". Domek społeczności obozowej jest inaczej wyposażony, a do dyspozycji gości jest nawet cała w pełni wyposażona kuchnia!


Wewnątrz budynek także prezentował się doskonale: drewniane schody, żeliwne okucia, akcesoria w stonowanych, jasnych barwach sprawiały przyjemne wrażenie. Za każdym razem musiałam tylko zamykać drzwi wejściowe na klucz, o to poproszono w recepcji. Oprócz mnie w całym budynku zakwaterowana była jeszcze jedna osoba. Miałam więc komfort ciszy, bez uciążliwej, biegającej między piętrami młodzieży - bardzo to doceniłam!
Przyjechałam do Ravensbrück w lipcu, tuż po czterech dniach spędzonych w mieście Hameln. W podróży po Niemczech byłam od prawie dwóch tygodni, z kilkoma wcześniejszymi przystankami w Bawarii. Na potrzeby książki "Schnell!" chciałam sprawdzić jeszcze w zasobach archiwum Miejsca Pamięci wykaz komand roboczych, w których pracowała Irma Grese między czerwcem 1942 roku, a marcem 1943 roku. To był mój główny cel przyjazdu, ale nie ukrywam, że pobyt w Ravensbrück oraz rowerowe przejażdżki po okolicy są dla mnie czasem odpoczynku i relaksu pośród pięknej przyrody Pojezierza. Skorzystałam także z okazji i po uprzednim zapowiedzeniu siebie - podjechałam na rowerze do Hohenlychen, gdzie za zgodą właścicielki osiedla nakręciłam filmowe ujęcia do trzeciego odcinka "Schnell!", dotyczącego pracy Irmy Grese w Sanatorium.
Wracałam do pokoju w domku "Lagergemeintschaft", a po kolacji zasiadałam do pracy przed laptopem. Robiłam korektę książki, zgrywałam zdjęcia z Hameln, spisywałam na czysto nazwy komand roboczych z dokumentów w archiwum. Prowadziłam więc prawdziwą pracę naukową: siedząc w archiwum oraz robiąc wizję lokalną w terenie. Zawsze staram się być osobiście w miejscach, o których piszę, aby lepiej poznać biografię postaci historycznej, ale też z ciekawości - co zmieniło się po upływie kilkudziesięciu lat.


To jest bolączka każdego, kto chce hobbystycznie lub tym bardziej - naukowo - zajmować się postacią historyczną. Jak sama nazwa wskazuje, postać historyczna żyła w innych czasach niż osoba, która chce poznać jej życie. Jeszcze pół biedy, jak ta postać zmarła sto lat temu, ale im dłuższa różnica czasowa, tym trudniej poznać realia życia takiej postaci historycznej.
W przypadku Irmy Grese są dokumenty archiwalne, są relacje naocznych świadków, a przede wszystkim - są zdjęcia, które pokazują jak ta osoba wyglądała, w co była ubrana itp. Fotografie zawsze pomagają skrócić dystans i sprawić, że opisywana postać staje się bardziej realna dla współcześnie żyjących. Kiedy "poznałam" Irmę Grese w 2006 roku, sama miałam 22 lata, byłam więc w tym wieku, w którym ona została powieszona - to podobieństwo jeszcze bardziej uświadomiło mi, jak bardzo tragiczna była historia życia tej młodej kobiety.
Po dwudziestu latach "obcowania" z Irmą Grese chciałabym, aby pracę badawczą powoli przejmowało młodsze pokolenie. Mam jednak obawy, patrząc na to, jak wygląda edukacja historyczna, że niewiele osób będzie w stanie prowadzić rzetelne kwerendy. Sytuacja w samych Niemczech nie jest zadowalająca, jeśli chodzi o badania historyczne nad sprawcami Zagłady. Coraz mniej osób jest autentycznie zainteresowanych zagłębianiem się w tak szczegółowe aspekty II wojny światowej. Rzecz jasna, nie porzucę swoich badań, bo mam jeszcze wiele pomysłów oraz miejsc, które chciałabym odwiedzić i o nich napisać.


Można powiedzieć, że Irma Grese jest taką nadzorczynią "premium". Badanie jej osoby generuje duże wydatki. Jeśli ktoś chce dogłębnie poznać życie i śmierć tej nadzorczyni, musi przygotować się na długą i bardzo kosztowną podróż. Irma Grese zdecydowanie nie jest tanim hobby! Swoje prywatne "badania naukowe" rozpoczęłam od kupienia zagranicznej książki Daniela Patricka Browna, gdyż w 2008 roku nie było w Polsce żadnego opracowania na temat Irmy Grese, ani w ogóle o nadzorczyniach obozowych. Byłam jedną z pierwszych osób w Polsce, które zaczęły interesować się tą tematyką, próbowałam głośno zadawać pytania i szukać na nie odpowiedzi wszędzie, gdzie tylko mogłam dotrzeć.
W następnym etapie poszukiwałam innych tekstów źródłowych na temat Irmy Grese i znalazłam je w artykułach prasowych z 1945 roku. Ogromną ilość wycinków prasowych kupowałam w Internecie, nawiązałam kontakt z panem Colinem Leech, autorem strony "bergenbelsen.co.uk" - przesyłałam mu te wycinki, a on zamieszczał je na swojej stronie. Były to pierwsze konkretne płatności za Irmę Grese - w zagranicznej walucie, zazwyczaj w dolarach. Na Irmę Grese wydawałam swoje pierwsze zarobione pieniądze, gdyż wówczas jeszcze studiowałam i nie mogłam pozwolić sobie na wyjazdy do Niemiec.
Z czasem odkryłam warszawskie biblioteki, a w nich archiwalne gazety, także z 1945 roku. Jak tylko miałam wolną chwilę, udawałam się na kilkugodzinne kwerendy do Biblioteki Głównej Województwa Mazowieckiego i przeglądałam zasoby z artykułami prasowymi polskich oraz zagranicznych gazet. Zamawiałam kserokopie najciekawszych artykułów - wówczas nie było jeszcze dostępnych darmowych skanerów z możliwością natychmiastowego zgrania plików na USB. Każde zamówienie trzeba było opisać: podać tytuł gazety, stronę oraz artykułu i... czekać.
Jeżeli chciałam samodzielnie zrobić kserokopię musiałam kupić specjalne karty do ksero. Cena zależała od ilości wykonanych kopii. Nie muszę chyba pisać, że w ciągu kilku lat wydałam całkiem sporą sumę na wszelkiego rodzaju kserokopie książek czy gazet...
Mieszkając w Warszawie mam ten komfort, że w stolicy kraju jest ułatwiony dostęp do wszelkiego rodzaju archiwów państwowych lub innych instytucji, gromadzących dokumenty na temat II wojny światowej czy Zagłady. Wystarczy tylko wiedzieć, w którym miejscu czego szukać i po prostu tam się udać. Dla przykładu: Biblioteka Narodowa gromadzi archiwalia obozu koncentracyjnego Ravensbrück, a dokładniej - materiały zebrane przez Wandę Kiedrzyńską w czasie jej kwerendy do doktoratu. Wszystkie teczki są doskonale opisane, znalazłam w nich ogromną ilość relacji dotyczących nadzorczyń SS.
Ważnym źródłem, z którego korzystałam była czytelnia Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie, gdzie miałam stały dostęp do bogatego księgozbioru w języku niemieckim. Tam znalazłam kilka publikacji opisujących proces załogi Bergen-Belsen, w tym książkę Johna Cramera, Bernharda Strebela, a także publikację "Frauen in Konzentrationslagern. Bergen-Belsen. Ravensbrück", w której zamieszczono artykuł o Irmie Grese.
Nie wszystkie książki są możliwe do przejrzenia w warszawskich bibliotekach czy instytucjach. Aby zobaczyć niemieckojęzyczne egzemplarze wydane w latach 80. czy 90. XX wieku, trzeba udać się do Berlina i założyć kartę czytelniczą w Staatsbibliothek zu Berlin. Dwa lata temu tak właśnie zrobiłam, płatność jest jednorazowa, a karta ma ważność przez rok. Po roku, będąc w Berlinie, podjechałam do biblioteki i mogłam za darmo przedłużyć ważność karty o kolejny rok. W bibliotece można samodzielnie wykonać kopie cyfrowe książek i zgrać pliki na swój dysk. Ja zazwyczaj robię zdjęcia telefonem, a tekst tłumaczę dopiero przy pracy w domu.
Kilka książek chciałam kupić w wersji papierowej. W 2013 roku w czasie swojego pierwszego pobytu w Ravensbrück kupiłam za 13 Euro publikację "Im Gefolge der SS", czyli książkę dotyczącą tematyki nadzorczyń obozowych. Przez kilka lat intensywnie z niej korzystałam i systematycznie tłumaczyłam sobie zamieszczone w niej teksty. Książka była dla mnie bardzo pomocna przy pisaniu pracy dyplomowej o nadzorczyni Danz. Nawiązałam wówczas kontakt mailowy z autorką artykułu zamieszczonego w "Im Gefolge der SS" na temat Luisy Danz, a jedną kopię swojej pracy dyplomowej wysłałam do Izraela, do pani Dublon-Knebel.
Na potrzeby pisania książki "Schnell!" zakupiłam też autobiografię Alberta Pierrepointa, najnowsze wydanie z 2023 roku. Książkę zabrałam ze sobą do Londynu, miałam ją też w Hameln - czując dziwną obecność autora w miejscach, w których był 80 lat wcześniej.
80 lat po wydarzeniach z Hameln, wciąż trzeba szukać odpowiednich dokumentów, pokazujących to, jak wyglądały pierwsze egzekucje niemieckich zbrodniarzy. Pomimo wielu publikacji oraz artykułów naukowych nadal trzeba sprawdzać każdą informację i najlepiej mieć na jej poparcie odpowiednią sygnaturę z archiwum. Historia z Irmą Grese nauczyła mnie tego, aby zawsze wszystko dwa razy sprawdzać i nie wierzyć ślepo w to, co ktoś napisał wiele lat temu. Jak udowodniłam na swoim blogu - niektóre z tych rzekomych faktów, okazały się nieprawdą lub jedynie autorskimi przypuszczeniami czy domysłami osób, które nigdy nie widziały autentycznych artefaktów z przeszłości ani dokumentów archiwalnych.
Zawsze chętnie dzielę się wiedzą. Tutaj muszę otwarcie napisać, że bardzo pomocna okazała się współpraca międzynarodowa. To jest chyba prawdziwy klucz do sukcesu: cel, który łączy ludzi z różnych krajów. Możemy mówić różnymi językami, ale dążymy do tego samego: do prawdy. Chyba nigdy nie zliczę godzin spędzonych na pisaniu maili do osób z Polski, Niemiec, Czech, Rosji, Anglii, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Izraela, Brazylii...
Każda z osób, z którą korespondowałam przez te kilkanaście lat prowadziła swoje własne badania na temat Irmy Grese i starała się to robić najlepiej, jak potrafi z użyciem takich źródeł archiwalnych, do których miała dostęp. Największą wartością jest bezinteresowna pomoc i wsparcie - choćby nawet poprzez ekran komputera. W tym miejscu chciałabym Wam podziękować - każdemu, z kim korespondowałam - i obiecuję, że w dalszym ciągu będę chętnie pomagać w miarę swoich możliwości i zasobów. Jeżeli ktoś poprosi o pomoc - pomoc tę otrzyma!
Odpowiadając na pytanie z miniaturki: "Ile kosztowała mnie Irma Grese?", myślę, że adekwatną kwotą byłaby suma około 25 000 polskich złotych. Jest to całkiem spora kwota, ale trzeba pamiętać, że jest ona rozłożona na kilkanaście lat. Mogę więc stwierdzić, że od 2008 roku, na swoje hobby zwane "Irma Grese i obozy" wydawałam około półtora tysiąca złotych rocznie - a to nie jest dużo! Największe koszty pochłaniały zawsze podróże, czyli transport - bilety kolejowe i samolotowe. Potem oczywiście były koszty związane z noclegami, wyżywieniem, płatnościami za dokumenty archiwalne, książki, a w międzyczasie za studia podyplomowe w Muzeum Auschwitz (i znów za comiesięczne dojazdy z Warszawy do Oświęcimia), na których bardzo mi zależało i byłam zdeterminowana, aby je ukończyć.
Noclegi w Muzeum Ravensbrück także nie należą już do najtańszych, wszystko poszło w górę, zwłaszcza ceny! Dla przykładu w lipcu 2025 roku za trzydniowy pobyt ze śniadaniami i obiadokolacjami zapłaciłam 174 Euro (prawie 740 złotych), czyli 58 Euro za jeden nocleg! Dwudniowy pobyt w ekskluzywnym hotelu "Stadt Hameln" (czyli w miejscu, gdzie wieszano zbrodniarzy) kosztował w lipcu 2025 roku - 240 Euro, czyli ponad tysiąc złotych. Sami przyznacie: czego się nie robi dla swojego hobby i satysfakcji z dobrze wykonanej pracy?
Nie chcę tutaj nikogo zniechęcać do prowadzenia prywatnych badań historycznych. Istnieją różnorodne programy wsparcia finansowego oraz grantów naukowych. Ja nigdy z takich dotacji nie korzystałam, gdyż nie jestem pracownikiem naukowym i nie stoi za mną żadna instytucja. Ale trzeba mieć świadomość, że przeprowadzenie rzetelnej kwerendy, zwłaszcza dotyczącej konkretnej postaci historycznej, która przebywała w konkretnych miejscach - wymaga ogromnego nakładu czasowego oraz finansowego. Ja i tak miałam szczęście, że ludzie, których spotykałam na swojej drodze byli mi naprawdę przychylni i pomocni! Raczej podawali mi pomocną dłoń, niż zniechęcali - i za to też jestem im wdzięczna.


To był bardzo trudny i wymagający rok, który spędziłam w towarzystwie "dziewczyny w kraciastej spódnicy". 80. rocznica procesu w Lüneburgu i pierwszych egzekucji w Hameln były okazją, aby jeszcze raz spojrzeć w przeszłość i się z nią zmierzyć. Mimo wszystko cieszę się, że wróciłam do tej historii i opisałam ją na nowo. Z perspektywy czasu wiem, że dobrze zrobiłam w 2018 roku decydując się na pracę dyplomową o Luise Danz, a nie Irmie Grese, gdyż siedem lat temu nie miałam dostępu do źródeł archiwalnych i tylko powieliłabym te same utarte błędy. Tak już jest, że na wszystko przychodzi odpowiedni czas. Teraz udało się zebrać najważniejsze dokumenty i pokazać, jak umierali ludzie za zbrodnie wojenne.
Irma Grese będzie co jakiś czas przewijać się na tym blogu. W planach mam zmontowanie dalszych odcinków z mojej książki "Schnell!" - zostało mi jeszcze sześć filmów. Rozpoczęłam także pracę nad "załącznikiem B" do swojej książki, opisującym burzliwe wydarzenia na cmentarzu "Am Wehl" od czerwca 1947 roku do marca 1986 roku, kiedy oficjalnie zniwelowano grób powieszonych osób. Nawiązałam osobisty kontakt z historykiem, panem Bernhardem Gelderblom, będzie to więc niemiecko-polska współpraca. I kolejne podróże po Niemczech...
Zebrane dokumenty na temat Irmy Grese, procesu załogi Bergen-Belsen oraz egzekucji przekazałam w lipcu 2025 roku do archiwum miasta Hameln, Miejsca Pamięci Bergen-Belsen oraz do archiwum Ravensbrück. W 2026 roku kopie dokumentów przekażę także do archiwum Muzeum Auschwitz. Każdy, kto będzie chciał na własną rękę zapoznać się z tymi materiałami - będzie mógł skorzystać z zasobów tychże instytucji.
Śmierć nigdy nie kończy odpowiedzialności żywych. Dlatego warto być światłem dla tych, których pamięć dawno pogrążono w ciemności zapomnienia. Moja opowieść o Irmie Grese to historia o trudnej drodze do przebaczenia. I takiej umiejętności patrzenia na ludzi, których osądziła ludzka ręka sprawiedliwości - życzę Wam w nadchodzącym 2026 roku!
Zobacz też:
Komentarze
Prześlij komentarz