
"...you suffer death by being hanged"
Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że jestem jedyną osobą na świecie, która nie wie, jak wyglądała konstrukcja brytyjskiej szubienicy, używanej do egzekucji metodą "długiego spadku". Zawsze myślałam, że szubienica to szubienica i nie było w niej nic skomplikowanego. Skazany wchodził po schodkach drewnianego rusztowania, zakładano mu pętlę na szyję, na końcu spadał w dół przez otwartą klapę. I tyle. Nie było nad czym dywagować, ani dyskutować. Sprawa okazała się jednak bardziej złożona, a moja publikacja o śmierci Irmy Grese zmusiła mnie do zmiany postrzegania tematu brytyjskich egzekucji o 180 stopni.
Do tej pory miałam wyobrażenie o egzekucjach w więzieniu Hameln na podstawie dwóch źródeł: książki Daniela Patricka Browna "The Beautiful Beast" oraz filmu fabularnego "Pierrepoint: The Last Hangman". Musicie przyznać: to były naprawdę kiepskie źródła czerpania wiedzy naukowej o brytyjskich egzekucjach. Właściwie ani jedno ani drugie nie przedstawia w sposób rzetelny wydarzeń z grudnia 1945 roku. Już wszystko wyjaśniam...
"Chodź za mną" - mówi filmowy Pierrepoint. Ale przecież oboje stoją już obok szafotu. Kierunek drogi jest oczywisty...
Daniel Patrick Brown w ten sposób opisał egzekucję na Irmie Grese:
"Grese szybko wspięła się po po siedmiu stopniach na podest. Pierrepoint zaznaczył kredą zapadnię i dziewczyna szybko stanęła w wyznaczonym punkcie. Następnie Grese ucałowała krucyfiks podany przez pułkowego kapelana i zamknęła oczy. Pierrepoint drżąc wymamrotał: 'Przebacz mi' i nałożył biały kaptur, a potem stryczek na szyję skazanej. (...) Zgodnie z brytyjskimi przepisami powieszeni skazańcy mili pozostawać na szubienicy przez godzinę, żeby było pewne, że egzekucja odbyła się w sposób skuteczny; dodatkowo sanitariusz wstrzykiwał powieszonemu pentothal sodium. Po odcięciu od stryczka ciała zostały złożone do dwunastu przygotowanych trumien".
Pisałam już wcześniej analizę tego fragmentu z książki "The Beautifil Beast" oraz całej sekwencji z filmu biograficznego o Albercie Pierrepoitcie. Ale jak się szybko (szybko!) okazało, poza osobą Irmy Grese i kata Pierrepointa nic się tutaj nie zgadzało. Autor książki jako amerykański historyk, nie wykonał dokładnej kwerendy w brytyjskich archiwach. Poszedł na skróty, serwując czytelnikom wizję szubienicy w... amerykańskim stylu: taką, jaka była zastosowana w czasie egzekucji na zbrodniarzach w Norymberdze.
Irma Grese nie wchodziła po żadnych schodkach, a Pierrepoint nic do niej nie powiedział, bo: a) był profesjonalnym katem i miał zakaz mówienia czegokolwiek do skazanych, no może poza tym hasłem "Follow me..."; b) był maksymalnie skupiony na swojej pracy, a nie pogaduszkach na zapadni; c) wiedział dobrze, że dla osoby prowadzonej na śmierć każda sekunda dłuży się jak wieczność, a stanie na zapadni jest już całkowitą psychiczną agonią i świadomie nie chciał skazanym przedłużać tej agonii; d) był Brytyjczykiem i nie znał języka niemieckiego; e) to Irma powiedziała do niego słowo po niemiecku "schnell", gdyż chciała jak najszybciej umrzeć i już nie męczyć się psychicznie, a także powtórzyła prawdopodobnie pod wpływem zdenerwowania słowo, które powiedziała do Pierrepointa dzień wcześniej w czasie ważenia i mierzenia (prawdopodobnie sądziła, że zostanie wtedy od razu zaprowadzona na śmierć); f) Irma Grese była niemiecką zbrodniarką, więc czemu brytyjski kat miałby prosić o przebaczenie niemiecką dziewczynę (nawet jeśli jej szczerze współczuł i wiedział o dawnej tradycji proszenia skazanych o przebaczenie); f) oprócz Irmy Grese, kata i jego asystentów, w ciasnym pomieszczeniu egzekucyjnym, którego wymiary miały około 6 x 4 metry, było jeszcze 15 innych osób (w tym gubernator więzienia, kierownik Sekcji Karnej B.A.O.R. oraz pastor), które stały ciasno wokół zapadni - wszystko widziały i słyszały.
Chyba wyjaśniłam już wszystkie aspekty tego, jak wyglądało "spotkanie" Irmy Grese i kata Pierrepointa na szubienicznej zapadni... Proszę pamiętać, że od chwili wyprowadzenia skazanego z celi (wywołania jego nazwiska), do chwili otwarcia zapadni, upływało kilkanaście sekund, może pół minuty! Irma Grese umarła więc szybko - tak, jak sobie tego życzyła...
Niby wszystko się zgadza scenograficznie, ale coś tu jest jednak nie tak, jak powinno...
Egzekucje norymberskie odbywały się w sali gimnastycznej więzienia. Zbudowano nawet trzy rusztowania, korzystano z dwóch, a trzecia szubienica była zapasowa. Nie były to typowe szubienice typu "long drop". Raczej można je dziś określić mianem metody określanej w Anglii od 1760 roku jako "new drop" - gdzie stosowano otwór w podłodze szubienicy, przez który spadało ciało skazańca. Szubienice norymberskie rzeczywiście miały schodki, po których wchodzili skazani, eskortowani przez amerykańskich żołnierzy. Dodatkowo przy egzekucjach zbrodniarzy skazanych w Norymberdze popełniono szereg tragicznych błędów w czasie wykonywania procedury wieszania: sznury były za krótkie i niektórzy skazani świadomie dusili się nawet przez kilkanaście minut. Tak samo otwór zapadni był zbyt ciasny względem masywnych sylwetek mężczyzn i część skazanych w trakcie spadania uderzało tyłem głowy lub twarzą o kant otworu, co powodowało krwotok z nosa, ust lub z rozciętej skóry na głowie. Zakrwawione twarze zmarłych osób zostały uwiecznione na archiwalnych fotografiach.
A teraz zobaczmy jak autorzy filmu "Pierrepoint" widzieli szubienicę w więzieniu Hameln:
To nie jest brytyjska szubienica do "długiego spadku"...
Od razu można zauważyć, że ciało Irmy Grese nie mogło wpaść całkowicie pod zapadnię, gdyż konstrukcja szubienicy stoi na betonowej posadzce w jakimś wojskowym hangarze. Na pierwszym ujęciu głowa stojącej Irmy wystaje nawet ponad wysokość, na jakiej umiejscowiono podłoże szubienicy. Górna belka nie ma łańcuchów do regulacji spadku: jest prymitywną konstrukcją i wątpię, aby filmowa konstrukcja utrzymała ciężar dwóch mężczyzn, np. Kramera i Kleina... Scenograficznie ta szubienica w ogóle się nie broni. To jest oczywisty błąd konsultantów historycznych oraz osób z pionu scenograficznego. A przecież w tym samym filmie pokazano rekonstrukcję brytyjskiej szubienicy do metody "log drop"! W scenie z egzekucją Ruth Ellis wszystko jest poprawnie pokazane. Taka sama szubienica powinna być zastosowana w filmowej sekwencji wieszania nazistowskich zbrodniarzy w Hameln.
Rysunek techniczny zachodniego skrzydła więzienia w Hameln.
W pomieszczeniu po lewej stronie umiejscowiono szubienicę.
Pokój egzekucyjny w więzieniu Hameln był dość ciasnym miejscem, jak na standardy w angielskich więzieniach, że nawet sam Pierrepoint w wywiadzie udzielonym już po swojej rezygnacji z funkcji kata, pamiętał, że było to wyjątkowo małe pomieszczenie. Był też szczerze zdziwiony jak maleńkie były cele śmierci, mające 1,27 m x 3,80 m. W każdej celi było też wąskie okienko. Brytyjczycy musieli jednak zaakceptować to, co było dostępne na miejscu w Hameln i już w październiku 1945 roku rozpoczęto przygotowania do budowy tradycyjnej szubienicy do "długiego spadku". Sprawa wymagała dużego nakładu sił oraz pieniędzy. Istotną rolę grał też czas, gdyż zbudowanie tak potężnej konstrukcji wiązało się z przebudową już istniejących pomieszczeń starego więzienia nad Wezerą.
Archiwalne fotografie przedstawiające szubienicę w więzieniu Wandsworth w Londynie.
Chciałam narysować ujęcie z Irmą Grese stojącą na zapadni z Pierrepointem, ale uświadomiłam sobie, że właściwie zupełnie nie wiem, jak mam tą scenę narysować. Wiedziałam już, że filmowe ujęcia nie są poprawne, a książka Browna również pełna jest przekłamań. Będąc wzrokowcem i chcąc coś przełożyć na język sztuki, muszę to najpierw zobaczyć naocznie. Nie inaczej było w przypadku rysowania szubienicy z Hameln. Zadałam więc sobie kluczowe pytania: jak wyglądała brytyjska szubienica typu "log drop" i gdzie można dziś taką zobaczyć?
Archiwalne fotografie przedstawiające szubienicę w więzieniu Wandsworth w Londynie.
Oczami wyobraźni już widziałam brytyjskie szubienice, które sobie... zwiedzam, ale dziś muszę się przyznać, że moja naiwność była zdumiewająca. Miałam przekonanie, że na każdym rogu w Londynie zbudowana jest duża szubienica i można ją z dużą łatwością obejrzeć z każdej strony: z góry, z dołu... zachowując przez cały ten czas swoją świadomość oraz ludzką powłokę.
W 1868 roku zakończyła się w Londynie epoka publicznych egzekucji, a szubieniczne rusztowania przeniesiono za mury więzień... I tak już pozostało do lat 60. XX wieku, kiedy zniesiono karę śmierci na terytorium Anglii, Szkocji i Walii. Dzisiaj więc o fizycznym stawaniu na szubienicznych zapadniach nie ma już mowy. Brytyjskie szubienice, czy to będące tylko belkami z zawieszoną liną, konstrukcjami z otwieraną klapą czy trójkondygnacyjne mechanizmy z drewna i stali - odeszły na zawsze w mrok historii. Jak więc miałam dowiedzieć się o przebiegu egzekucji w Hameln oraz o tym, jak działało narzędzie, które faktycznie zabiło Irmę Grese? Potrzebowałam odnaleźć "eksperta od szubienic".
Makieta szubienicy z więzienia Wandsworth.
Kiedy po raz pierwszy świadomie "znalazłam" Irmę Grese w odmętach Internetu w 2006 roku i dowiedziałam się, że została powieszona, również próbowałam zagłębić się w temat kary śmierci. Nie drążyłam za bardzo tego zagadnienia, bo wydawało mi się ono zbyt straszne. Ale była jedna pozytywna rzecz, która się wtedy zadziała: znalazłam także stronę internetową "capitalpunishment.co.uk", należącą do Richarda Clarka, który jak mi sam napisał wiele lat później - od zawsze interesował się karą śmierci, a szczególnie ludźmi umierającymi na szubienicach. I mogę dziś śmiało napisać: Richard Clark jest największym znawcą brytyjskiej metody "długiego spadku" - wie o niej wszystko i jeszcze więcej. Czasem mam wrażenie, że sam Albert Pierrepoint mógłby brać kursy doszkalające u Richarda Clarka...
Fragment belki szubienicznej z systemem łańcuchowym z więzienia Wandsworth.
Oraz rysunek techniczny szubienicy z 1928 roku.
Kiedy w 2024 roku zaczynałam pisać opracowanie o Irmie Grese, przeczytałam swoje własne, wcześniejsze opowiadanie pt. "Zanim umrzesz... 9 historii o Irmie Grese". Napisałam je w 2008 roku i jest to krótka powieść biograficzna, ale przedstawiona z perspektywy dziewięciu osób (prawdziwych oraz fikcyjnych) związanych pośrednio lub bezpośrednio z Irmą Grese. W ostatnim rozdziale "Dobry kat" przeczytałam coś, co sama napisałam, a co sprawiło, że włosy stanęły mi prawie sztorcem na głowie: pojawiła się postać jakiegoś lekarza, którzy robił osobom wiszącym na sznurach jakiś zastrzyk z płynem - prosto w serce.
Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego napisałam! Wpadłam niemalże w panikę i wstyd, że od 10 lat treść tego opowiadania była zamieszczona w Internecie, a ja nie byłam pewna, czy takie zdarzenie faktycznie miało miejsce w Hameln. Przerażona zamknęłam plik z opowiadaniem i przez kilka dni próbowałam usilnie o tym zapomnieć.
Nie zapomniałam, a dziwny opis nie dawał mi spokoju. Miałam trzy możliwości: a) oszalałam; b) nie oszalałam, ale wyobraźnia działała mi zbyt mocno; c) to, co opisałam było prawdą. Odrzuciłam dwie pierwsze możliwości, bo: raczej znam siebie i wiem, że nie jestem szalona, a w przypadku Irmy Grese nie fantazjowałabym aż tak, żeby oprócz egzekucji jeszcze wymyślać jakieś niestworzone, okrutne rzeczy. Czyli była jedna odpowiedź: to wydarzyło się naprawdę, a ja sama musiałam gdzieś o tym przeczytać. Tylko gdzie?
I wtedy przypomniałam sobie o stronie internetowej pana Clarka. Z pewnością wyczytałam tam w języku angielskim dziwną i niepokojącą informację o zastrzykach dla powieszonych. Potem podobną treść zobaczyłam w książce "The Beautiful Beast". Richard Clark był jednak lepiej poinformowany niż Daniel Patrick Brown. Zastrzyki nie były związkiem "pentothal sodium", tylko chloroformem, toksyczną substancją paraliżującą układ nerwowy. Więcej o tym zdarzeniu napiszę w innym czasie. Prawdą jest to, że aby potwierdzić swoje obawy dotyczące tego, co działo się za murami więzienia Hameln 13 grudnia 1945 roku, nawiązałam kontakt mailowy z panem Clarkiem i to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć w 2024 roku.
Zamknięta, szubieniczna zapadnia z więzienia Wandsworth, widziana od dołu.
Po lewej stronie współczesna makieta, po prawej zdjęcie z 1993 roku.
Richard Clark był tak uprzejmy, że podzielił się ze mną różnymi dokumentami, nazwijmy je "szubienicznymi". Aktualnie sama zamówiłam w "The National Archives" kilka takich dokumentów i są to wyjątkowe świadectwa tego, jak zaprojektowano profesjonalne narzędzie do uśmiercania ludzi. Bo głównym zadaniem szubienicy z metodą "długiego spadku" było szybkie (szybkie!) pozbawienie życia osób skazanych na śmierć i miała to być metoda humanitarnego kończenia ludzkiego życia.
Makieta szubienicy z więzienia Wandsworth.
Oficjalne rysunki rusztowania zwanego "Execution apparatus" z 1928/29 roku, przedstawiają konstrukcję brytyjskiej szubienicy. Na ich podstawie wznoszono szubienice w angielskich więzieniach, wykorzystywano je także do zbudowania szubienicy w więzieniu Hameln. W zapisanych notatkach podano, że "w przypadku pojedynczej egzekucji więzień stoi na środku drzwi i jest wspierany przez funkcjonariuszy po obu stronach, stojących na moście z desek" oraz, że "liny przymocowane do belki służą do użytku funkcjonariuszy podczas podtrzymywania więźniów".
Skoro chciałam obejrzeć sobie brytyjską szubienicę, to dzięki rysunkom technicznym mogłam rzeczywiście bardzo dokładnie obejrzeć "aparat egzekucyjny" ze wszystkimi szczegółami. Może tutaj zaskoczyć mnogość elementów, które potrzebne były do całościowego funkcjonowania takiej konstrukcji. Trzeba też pamiętać, że projekty szubienic budowanych w latach 20., 30. oraz 40. XX wieku, były poprzedzone wieloma badaniami, które wyznaczały zmieniające się brytyjskie standardy oficjalnej metody uśmiercania skazanych!
Rysunek techniczny brytyjskiej szubienicy z 1928 roku.
W 2025 roku postanowiłam na własnej skórze, choćby w minimalnym stopniu, doświadczyć tego, co to znaczy stanąć oko w oko z Albertem Pierrepointem. Aby to zrobić, wyruszyłam do więzienia Wandsworth w Londynie, gdzie czekała na mnie gipsowa twarz kata i jego ręce, zawsze gotowe do założenia białej czapki na głowę skazańca.
Zobacz też:
Komentarze
Prześlij komentarz