"Jodełka": wieczór wigilijny w KL Buchenwald
"Jodełka"
Fragment książki "Uspokoić sen" Kazimierza Tymińskiego
Zbliżały się kolejne święta Bożego Narodzenia. Na froncie wschodnim źle się wiodło Niemcom. Po lutowej klęsce pod Stalingradem, o czym dowiedzieliśmy się po kryjomu z pewnym opóźnieniem, Armia Czerwona przejęła inicjatywę i ruszyła ostro do ataku. Wielu Niemców dostało się do niewoli. Rosjanie przygotowali nową ofensywę na linii Dniepru. Niemcy przeszli do obrony. Zmianę nastrojów odczuwaliśmy również w obozie.
Pracowałem w tym czasie przy karczowaniu lasu wzdłuż drogi kolejowej, zbudowanej niedawno przez więźniów. Łączyła ona zbrojeniowe zakłady Gustloff-Werke, uruchomione w pobliżu obozu koncentracyjnego, z Weimarem. Usuwaliśmy pozostawione pnie, układaliśmy w stosy poobcinane gałęzie.
Dni poprzedzające święta zaliczałem w dzieciństwie do najprzyjemniejszych. Mój ojciec robił wieczorami szopkę, każdego roku inną. Raz wyglądała jak izba góralska, innym razem jak dworek szlachecki. Matka przygotowywała ozdoby na drzewko. Długie łańcuchy ze słomek na nitce przetykała koralikami, duże włoskie orzechy malowała złotą lub srebrną farbką i wtykała w nie zaostrzone patyczki, aby można je było zawiesić, zawijała cukierki w kolorowe bibułki i wiązała włóczką. Pomagałem w tych czynnościach rodzicom, ogromnie wszystkim przejęty. W domu był taki zwyczaj, że nie tylko szopka, ale i drzewko musiało wyglądać co roku inaczej. Raz wszystkie ozdoby przybierały kolor biały, kiedy indziej czerwony, a potem znowu wszystko zmienialiśmy, aby było jeszcze inne, weselsze. Cały dom przenikał zapach piernika, przez okno zaglądała stojąca na balkonie choinka, nieszczęśliwa, bo związana jeszcze sznurkiem.
Przypominałem sobie o tym wszystkim, kiedy w śnieżny poranek szedłem do pracy. Zmęczony wracałem z kolegami do obozu, a pierwsze gwiazdy iskrzyły się już na niebie. Mocno zakorzeniona w nas świąteczna tradycja sprawiała, że w tym okresie mówiliśmy często o zwyczajach związanych z wigilią i Nowym Rokiem. Wygłodniali koledzy opowiadali najchętniej o potrawach, tradycyjnych dla poszczególnych regionów czy domów. Wychowany na wschodzie musiałem tłumaczyć, co to jest kutia, podczas gdy kolega udowadniał, że najlepszym świątecznym przysmakiem są słodkie makówki. Sprzeczaliśmy się, czy podczas wigilii podaje się na pierwsze danie barszcz z uszkami czy zupę rybną. Omawialiśmy różne sposoby przyrządzania karpia. Opanował nas w końcu taki nastrój, że prawie czuliśmy zapachy świątecznych specjałów.
Wśród pilnujących nas esesmanów wyróżniał się łagodnością niemiecki miernik, który zatrudniał mnie od czasu do czasu: nosiłem łatę niwelacyjną. Miałem dzięki temu okazję porozmawiania z nim na osobności. Pochodził z Freibergu, miał krewnych w Krakowie. Dobrze znałem jego kuzynkę, która pracowała na Akademii Górniczej. Ośmielony tymi ‘koneksjami’ odważyłem się poprosić go, aby w wigilię pozwolił mi przynieść do obozu jedną niewielką jodełkę. Pan miernik nie tylko się zgodził, ale nawet przyobiecał, że zawiadomi strażników na głównej bramie wejściowej, aby nie robili żadnych trudności przy wnoszeniu drzewka do obozu.
W ośnieżonym lesie, przy niezbyt mroźnej zimie, wśród bukowych drzew góry Ettersberg z łatwością znalazłem samotną i piękną, zieloną jodełkę. Wyciąłem ją u korzeni, związałem sznurkiem i bez trudu przeniosłem do obozu. Po dorobieniu przez mego przyjaciela, Zygmunta Sztokajłę, podstawki, jodełka ukazała się w całej swojej krasie. Stojąc uroczyście w kącie naszego polskiego bloku, poprawiła więźniarskie humory. Przybliżył się kraj i dom rodzinny. Zapanował prawdziwie świąteczny nastrój. W całym pomieszczeniu rozchodziła się upajająca woń żywicznego lasu.
Zgodnie z tradycją należało drzewko przystroić. Ktoś wówczas dał pomysł, aby każdy mieszkaniec naszej sali umieścił na jodełce wycięte z papieru serduszko i na nim wpisał imię osoby, którą chciałby widzieć przy wigilijnym stole. Pomysł chwycił. Nie wiadomo skąd znalazły się różnokolorowe papierki. W krótkim czasie wisiało na drzewku kilkaset serduszek z wypisanymi różnymi imionami. Marysie, Jadwinie, Danusie, kasie, a i męskie imiona wypisane różnymi charakterami pisma, uśmiechały się do nas. Przypatrywaliśmy się z zachwytem zielonym igiełkom jodełki, regularnie wyrastającym gałązkom oraz pięknym serduszkom, które pod wpływem naszych oddechów, nabierały życia, bo drżały i kręciły się wokół swoich niteczek.
Jodełka rozbudziła uczucia miłości, życzliwości i patriotyzmu. W wigilijny wieczór skupieni pod choinką dzieliliśmy się kawałkiem obozowego chleba i składaliśmy sobie życzenia, dziękowaliśmy kolegom za pomoc w ciężkich chwilach; słyszałem jak niektórzy przepraszali się nawzajem. Wszyscy byli na nowo pełni nadziei na przetrwanie obozu i powrót do rodzinnego domu.
Kolega Nogajski, nasz tenor, zainicjował nieśmiało kolędę ‘Wśród nocnej ciszy’. Po chwili cała sala śpiewała. Z sąsiednich bloków przybiegli do nas Polacy, aby razem coraz potężniejszym chórem śpiewać ‘Czym prędzej się wybierajcie, do Betlejem pośpieszajcie’. A Betlejem kojarzyło się z wolną i upragnioną Polską.
Po chwili Witold Myszkowski rozpoczął swoim wspaniałym, subtelnym głosem kolędę ‘Lulajże Jezuniu’. Nikt mu nie przerywał, jedynie Józio Kropiński, nasz obozowy kompozytor, przyłożył do brody skrzypce i zaczął mu delikatnie wtórować. Było to prawdziwe muzyczne misterium. Niejedna łza spłynęła po policzkach starych wiarusów. Patrzyli na jodełkę, na rozkołysane serduszka, które przypominały rodziców, żony i dzieci.
To buchenwaldzkie drzewko należało do najpiękniejszych, jakie miałem w życiu. Ta wspaniała jodełka łączyła tysiące Polaków – więźniów w jedną wielką rodzinę i przybliżała dom.
Późnym wieczorem wyszedłem przed blok. Ze wszystkich stron słychać było kolędy w różnych językach. Na górze Ettersberg panowała piękna wigilijna noc rozświetlona iskrzącymi się na niebie gwiazdami. Nauczony tego jeszcze w harcerstwie, wyszukałem na niebie, na przedłużeniu tylnych kół Wielkiego Wozu, gwiazdę polarną. Odwróciłem się w prawo i miałem przed sobą wschód. Tam gdzieś daleko znajdowała się Polska i mój ukochany Kraków.
Długo stałem w tę noc wigilijną na buchenwaldzkiej ziemi, marząc o domu rodzinnym.
Kiedy teraz po wojnie przygotowujemy z żoną drzewko dla naszych dzieci i wnuków, myślę czasami o tym, czy nie zawiesić na nim papierowych serduszek z wypisanymi imionami tych, których brak przy wigilijnym stole.
Zobacz też:
Komentarze
Prześlij komentarz