Dr Josef Mengele i jego zbrodnie w KL Auschwitz

 

Josef Mengele: szalony naukowiec czy wybitny lekarz?

Jakiś czas temu, Muzeum Auschwitz na swoim facebookowym profilu odradziło czytanie książki Maxa Czornyja pt. "Mengle. Anioł Śmierci z Auschwitz". Powód był jeden: ta książka zawiera nieprawdziwe informacje dotyczące działalności Josefa Mengelego w obozie Auschwitz. Ilość błędów, przeinaczeń oraz brutalnych opisów przemocy jest tak wielka, że zwykły czytelnik może się w tym wszystkim pogubić, a już na pewno uznać za prawdziwe niektóre z podanych przez autora książki opisów, gdyż nie potrafi ich zweryfikować. W Internecie wybuchła gorąca dyskusja na temat tego, czy można zarzucać Czornyjowi przeinaczanie autentycznych wydarzeń na potrzeby fabuły książki? Czy Mengele naprawdę dopuszczał się aż tak brutalnych i sadystycznych eksperymentów na ludziach? Na okładce możemy przeczytać: "Wydarzenia w tej książce są oparte na faktach. Prawda bywa bardziej przerażająca od najwymyślniejszej fikcji".  

Rozmowa z dr Agnieszką Kitą, pracownikiem archiwum Państwowego
Muzeum Auschwitz-Birkenau na temat działalności Josefa Mengele w KL Auschwitz
Źródło: Nie-zła historia, YouTube, 2023

Z takim podejściem do tematu "Anioła Śmierci" nie zgodzili się pracownicy naukowi Muzeum Auschwitz i szybko wypunktowali najpoważniejsze błędy autora książki dotyczące sylwetki doktora Josefa Mengele. Jak się okazało, błędów w książce jest naprawdę dużo, a niektóre z nich są wręcz absurdalne dla kogoś, kto zna się na tym, jak funkcjonowały nazistowskie obozy koncentracyjne. Przyjrzyjmy się niektórym fragmentom tej książki i zaraz sami przekonacie się, że tego typu podobnych książek, jedynie "opartych na faktach" naprawdę nie warto czytać...

Fragment wpisu na profilu Muzeum Auschwitz 
dotyczący błędów w książce Maxa Czornyja
Źródło: 
www.facebook.com/auschwitzmemorial

Fragment książki "Mengele. Anioł Śmierci z Auschwitz", który według mnie najlepiej pokazuje zafałszowanie autentycznej działalności Josefa Mengelego, dotyczy procesu przyjmowania nowego transportu do obozu. Autor dzięki pierwszoosobowej narracji pozwala nam być razem z lekarzem i patrzeć na wszystkie wydarzenia jego oczami oraz czytać jego myśli. 

"Po niemal dwugodzinnej segregacji przybyłych jestem diabelnie zmęczony. Od wymachiwania bolą mnie ręce, a do tego odzywa się ból w okolicy nerek. Muszę więcej pić. W trakcie pracy wielokrotnie o tym zapominam i przez wiele godzin nie mam niczego w ustach. To błąd.
- Tylko torby podręczne! - krzyczę do więźniów skierowanych na lewą stronę. - Żadnych walizek! Te zostaną dostarczone przez strażników w późniejszym czasie. Szybko!". 

W powyższym cytacie mamy dwa podstawowe błędy. Po pierwsze każdy sądzi, że Josef Mengele przeprowadzał selekcję na rampie w Birkenau (KL Auschwitz II) non-stop. A to nieprawda. Josef Mengele nie był jedynym lekarzem SS w obozie i nie mógł (nie miał takiego obowiązku!) codziennie przez kilka godzin brać udziału w selekcjach. W lecie 1944 roku, kiedy likwidowano obóz cygański oraz przywożono Żydów z Węgier na zagładę, do KL Auschwitz II docierało codziennie około 8-12 pociągów z kilkudziesięcioma tysiącami ludzi. Mengele musiałby stać na rampie cały dzień i nieraz całą noc, aby być stale obecnym przy selekcjach. Jednak dziś żaden film fabularny ani żadna książka nie wyobraża sobie rampy w Birkenau bez obecności "Anioła Śmierci". 

Drugi błąd jest nawet jeszcze poważniejszy. Czy naprawdę autor książki myśli, że Mengele, niemiecki lekarz, oficer SS odzywałby się do nowoprzybyłych ludzi stojących na rampie z walizkami, czekających na selekcję? Krzyczał do nich po niemiecku czy po węgiersku? Absolutnie żaden lekarz SS nie odezwałby się do podludzi - a tak traktowano Żydów przywożonych do obozu. Jeśli już Mengele miał się do kogoś odezwać na rampie, byłby to zapewne tłumacz obozowy, czyli więzień, który mógł przetłumaczyć słowa i rozkazy esesmanów. Mengele mógł też dawać rozkazy więźniom zatrudnionym do pomocy przy obsłudze i przyjmowaniu nowych transportów. 

Nowy transport na rampie w obozie Birkenau, w tle krematorium nr II, 1944
Źródło: The Auschwitz Album, Yad Vashem

Cały rozdział 50. (strona 177) przedstawia Josefa Mengele asystującego przy nowym transporcie w selekcji oraz idącego z ludźmi wybranymi do zagazowania, do komory gazowej. Mengele obserwuje twarze ludzi, ich reakcję, szuka ciekawych jednostek do swoich eksperymentów. Według mnie, Mengele nigdy w ten sposób nie chodził po obozie i nie obserwował ludzi z transportu, a już na pewno nie szedł z nimi do budynku krematorium! 

"Kolumna zalęknionych kobiet, starców oraz dzieci powoli rusza w stronę niskich budynków, nad którymi sterczy wymierzony w niebo komin. Po przebyciu nieco ponad dwustu metrów kolumna się zatrzymuje. Na znak dany przez strażników zostają otwarte drzwi znajdujące się nieco poniżej poziomu ziemi. Prowadzą do nich niezbyt strome schody". 

W tym krótkim fragmencie też można dostrzec kilka błędów. Starcy lub osoby niezdolne do samodzielnego poruszania się bardzo często byli zawożeni na teren krematorium samochodami ciężarowymi, aby przyśpieszyć proces selekcji. Z ludźmi wybranymi na śmierć nie szli lekarze, tylko eskorta esesmanów. Całkowita długość rampy w Birkenau wynosi około 1 kilometra, tak więc ludzie wybrani na śmierć (nieświadomi tego) musieli bardzo często przejść większy dystans niż 200 metrów. Max Czornyj nie za bardzo przestudiował ogólny wygląd terenu krematoriów. To nie były wcale niskie budynki, tylko jedne z większych zabudowań przy rampie. Budynki były widoczne z daleka i były ulokowane symetrycznie po dwóch stronach rampy. Krematoria II i III otaczał wysoki płot osłonięty słomą - zakrywał szczelnie to, co znajdowało się w środku. Do każdego krematorium prowadziła osobna brama z wartownią. Niewielu esesmanów miało wstęp na ten najbardziej strzeżony obszar obozu. Mengele mógł wchodzić na teren krematoium II, bo tam miał swoją pracownię. Natomiast ludzie przeznaczeni na śmierć prawie nigdy od razu nie wchodzili do podziemi (do rozbieralni), tylko czekali kilka godzin na placu obok budynku. Bardzo często ekipa Sonderkommando nie nadążała ze sprzątaniem ciał z poprzedniego gazownia i myciem podłogi w komorze, dlatego proces uśmiercania miał kilkugodzinne opóźnienia. 

Doktor Josef Mengele w 1938 roku

"Słyszę, jak wielkie drewniane wrota się zatrzaskują. Dokładnie w tym samym momencie rozlega się chrzęst kół. Pod budynek podjeżdża niewielka furgonetka z namalowaniami Czerwonego Krzyża. Macham do znajomego kapitana, który wysiada ze środka. Oficer odpowiada mi uśmiechem i wraz z towarzyszącym mu sanitariuszem wyciąga z pojazdu metalowe puszki.
- Do roboty! - rzuca dziarsko ruszając w moją stronę". 

Czyli Mengele przyszedł pieszo razem z tysiącem ludzi, którzy zostali wybrani do zagazowania, obserwował proces ich rozbierania się i wchodzenia do komory, a potem (będąc wewnątrz ogromnego budynku, w podziemiach) usłyszał jak samochód wjeżdża na teren krematorium... Sami widzicie, jak ten opis niedorzecznie brzmi. Specjalnie przeszkoleni esesmani zajmowali się obsługą puszek: ich przywożeniem z magazynu, otwieraniem i wsypywaniem granulatu nasączonego cyjanowodorem. Gaz z granulek wydzielał się w kontakcie z powietrzem, tak więc osoby obsługujące puszki musiały założyć maski ochronne. 

W kolejnym rozdziale na stronie 180 czytamy:

"Pomagam przesunąć betonowe płyty, które poruszają się po specjalnych prowadnicach. Ze zgrzytem wskakują we właściwe miejsca, zasłaniając otwory wentylacyjne".

Według mnie, to całkowita fikcja, że Mengele kiedykolwiek pomagał ekipie specjalnie przeszkolonych esesmanów przy otwieraniu pokryw. Następnie Mengele z odległości kilku metrów obserwuje całą akcję, słyszy jak granulki spadają w dół i następnie wspomina, że noszenie masek gazowych starego typu nie jest wygodne, gdyż...

"...kilkukrotnie sam prosiłem o możliwość wsypania kulek z gazem do rynienek".

Całkowita bzdura. Jednak już na stronie 183 można przeczytać jeszcze coś gorszego, co także oburzyło (i słusznie!) badaczy z Muzeum Auschwitz:

"Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia, dokładnie w momencie, gdy zaczynają huczeć wentylatory. Wspólnie odsuwamy betonowe bloki i odchodzimy na bok.
- Szybko - nakazuję naczelnikowi Sonderkommanda. - Następni już czekają w kolejce. Mamy dziś mnóstwo pracy".

Czyli według Maxa Czornyja, Mengele od czasu do czasu towarzyszył wybranej grupie ludzi w ich ostatniej drodze do komory gazowej, bo chciał sobie popatrzeć na ich twarze i dzięki temu odczuwać własną satysfakcję. Pomagał także swoim znajomym kolegom z SS wsypywać granulki gazu oraz obsługiwać system wentylacji, pomimo, że nie ukończył szkolenia do zadań z wiązanych z dezynfekcją. I co najciekawsze według autora książki - Mengele wydawał rozkazy więźniom z Sonderkommando, specjalnej grupy, która obsługiwała komory gazowe i krematoria. Oczywiście to jest bezsprzeczna fikcja literacka! Tylko kierownik krematorium, mógł wydawać jakiekolwiek rozkazy więźniom z Sonderkommando, a z pewnością mógł przekazywać rozkazy do kapo, czyli więźnia stojącego wyższej w hierarchii więźniów i kierującego mniejszą grupą więźniów-pracowników. Chyba, że Max Czornyj pisząc "naczelnik" miał na myśli kierownika krematorium, co byłoby również absurdem.

Doktor Josef Mengele (po prawej stronie) w czasie selekcji na rampie w Birkenau, 1944
Źródło: The Auschwitz Album, Yad Vashem

Wisienką na torcie jest fragment rozdziału 62., w którym Mengele znów stoi na rampie i dokonuje selekcji kolejnego transportu. Zauważa bliźnięta i odsyła je do szpitala w celu późniejszego przebadania. Czytamy jego myśli i jak się okazuje, Mengele jest niezadowolony z faktu, że wcześniej musi "jedynie przefiltrować około dwóch tysięcy przybyłych", czyli dokończyć selekcję. Potem napisano zdania z myśli Mengelego, które zwróciły uwagę pracowników Muzeum Auschwitz:

"Choć ciekawość jest tak mocna, że mógłbym do tego wyznaczyć kogoś innego. Może jednego z więźniów? Zawsze intrygujące jest obserwowanie Żyda wysyłającego na śmierć swoich pobratymców. Niektórzy bywają w tym wręcz nadgorliwi... Nadgorliwość to cecha ich rasy".

Nigdy żaden z więźniów nie mógł samodzielnie przeprowadzać selekcji. Robili to wyłącznie lekarze SS w asyście esesmanów oraz więźniów, którzy jedynie dbali o płynne przeprowadzenie tego procederu: zabierali bagaże, pomagali ustawiać ludzi w szeregach z podziałem na kobiety z dziećmi i mężczyzn. Ale nigdy więźniowie nie mogli sami decydować o tempie selekcji ani tym bardziej o tym, kto zostanie zarejestrowany w obozie (bo jest przydatny do pracy), a kto zginie. Wszystko to, co po krótce przeanalizowałam, to tylko urywki z dwóch rozdziałów...

Max Czornyj przechwalał się, że jego książki 'eliminują' konkurencję na sklepowych półkach. Poniżej zamieszczam artykuł autorstwa Heleny Kubicy pt. "Dr Mengele i jego zbrodnie w obozie koncentracyjnym Oświęcim-Brzezinka", zamieszczony w Zeszytach Oświęcimskich nr 20 w 1993 roku i mam nadzieję, że ten tekst naukowy, wieloletniego pracownika Muzeum Auschwitz, skutecznie wykosi bzdury, jakie opisał w swojej książce Max Czornyj, a wam, Drodzy Czytelnicy pomoże odpowiedzieć na pytanie: kim był doktor Josef Mengele? Szalonym naukowcem czy uznanym lekarzem? 

Przeczytajcie tekst naukowy, aby nie powielać bzdur! 


Zobacz też:

Komentarze

Popularne posty:

Translate