Mój Dziadek mieszka w Austrii: 80 lat temu...
80 lat temu... mój Dziadek wysiadł z pociągu z kilkuset innymi mężczyznami. Może rozejrzał się dookoła z lekkim przerażeniem, gdyż bardzo szybko otoczyli go dziwnie ubrani nieprzyjemnie nastawieni ludzie w pasiastych piżamach. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko: liczenie, strzyżenie, kąpiel w saunie, rejestracja i pierwsza noc spędzona na twardej pryczy. Znacie doskonale ten scenariusz. Tak właśnie było: 80 lat temu, 4 września 1944 roku mój Dziadek przyjechał na sławną rampę, TĄ rampę i stał się kolejnym numerem w historii obozu Auschwitz-Birkenau. Ale będąc dzieckiem nie wiedziałam tego, ba - nie wiedziałam nawet, co się takiego stało, że pewnego sierpniowego dnia, wiele, wiele lat temu, mój Dziadek wyszedł z domu, aby już nigdy do niego nie powrócić...
Mój Dziadek mieszkał odtąd w dalekim kraju. I nic nie zapowiadało tego, żeby kiedykolwiek zechciał nawiązać kontakt, aby przyjechać do mnie w odwiedziny. Lata mijały, a ja już nie kupowałam informacji o Dziadku, który wyjechał lub którego zabrali jacyś Niemcy... Dlaczego go zabrali i dokąd? Kolejne uroczystości z okazji Dnia Dziadka, a ja wciąż nie rozumiałam, czemu mój Dziadek nie chce nawiązać kontaktu z rodziną. Była to jakaś tajemnica. Taka sama, o jakiej nie mówiło się w wielu polskich domach. Wnuki czekały na swoich dziadków, którzy wyjechali do dalekich krajów i znikali na zawsze. Czekali wiele lat, aż sami dorośli i zrozumieli, że ich dziadkowie nigdy nie wrócą i już ich nie odwiedzą. Wnuki nigdy nie usłyszą ich głosów ani nie zobaczą koloru ich oczu.
Mój Dziadek od 19 września 1944 roku mieszka w Austrii. W pięknym naddunajskim miasteczku o nazwie "Mauthausen". Od 80 lat nikt go nie odwiedził, bo nie mógł, a sama Austria wydawała się bardzo odległym krajem. Rok temu postanowiłam pojechać do miejsca, w którym po raz ostatni przebywał mój Dziadek. I teraz, kiedy przypada 80. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, wracają wspomnienia. 80 lat temu mój Dziadek poszedł walczyć, chociaż wcale tego nie chciał. Była to droga bez powrotu: walka zakończona niewolą, obóz w Pruszkowie, potem dwa tygodnie w obozie Auschwitz i transport do Austrii - do Mauthausen.
6 lipca 2007 roku odwiedziłam Muzeum Auschwitz i poszłam do Biura ds Byłych Więźniów. Złożyłam pismo z prośbą o poszukanie jakichkolwiek informacji na temat mojego Dziadka, ale nie zdawałam sobie sprawy, że był on faktycznie więźniem tego miejsca. Jakie było moje zdziwienie, kiedy otrzymałam pismo z Muzeum z całkiem dokładnymi informacjami. Otóż 4 września 1944 roku został przywieziony transportem ludności cywilnej aresztowanej masowo po wybuchu Powstania Warszawskiego. Chociaż walczył w batalionie "Chrobry II" zakwalifikowano go jako cywila. W obozie otrzymał numer 194739. Natomiast 19 września, po dwóch tygodniach, przeniesiono go do obozu w Mauthausen, gdzie otrzymał nowy numer 100773. Pod datą 9 stycznia 1945 roku zanotowano jego zgon.
Podróż trwała 80 lat, gdyż przez taki czas moja rodzina szukała informacji o losach Stanisława Czopowicza. Udało się zebrać najistotniejsze fakty od świadków i współwięźniów oraz zdobyć kserokopie grypsów z listą personalną transportów. W lipcu 2023 roku pojechałam do Austrii i postanowiłam dotrzeć do kamiennego zamku na wzgórzu, czyli do byłego obozu Mauthausen. Dzień był niezwykle upalny, a droga daleka. Z Wiednia dojechałam pociągiem do miejscowości Sankt Valentin. Tam mogłam przesiąść się w inny pociąg, ja jednak wybrałam przejazd rowerem i przeprawę małym statkiem przez Dunaj.
Była to lokalna atrakcja: przyjeżdżając do maleńkiej przystani trzeba było zadzwonić na podany na tablicy numer telefonu i poprosić o statek. No więc zadzwoniłam i wydukałam po niemiecku nazwę przystani i powiedziałam, że chcę dopłynąć na drugi brzeg. Po 10 minutach zza dalekiej krawędzi rzeki wynurzył się mały stateczek. Podpłynął, a ja wprowadziłam rower. Zapłaciłam niewielką kwotę i już mogłam podziwiać panoramę miasteczka Mauthausen, którego zabudowania odbijały się w Dunaju. Dopłynęliśmy po drodze po jeszcze jednych pasażerów i wreszcie stateczek skierował się w stronę docelowej przystani.
Upał sprawił, że w samym miasteczku było niewiele osób. Prowadziłam rower po cichych uliczkach, zachwycając się odnowionymi starannie kamieniczkami. Mieszkańcy dbali o swoje mieszkania, w oknach i na ulicach kwitły kwiaty posadzone w donicach. Przechodziłam obok zadbanych różanych klombów i małych skwerków z tablicami informacyjnymi o regionalnych atrakcjach. "Gmina przyjazna rodzinom" - głosił napisy tuż pod dużym logo "Donau". Wreszcie po dłuższym spacerze znalazłam niewielki rynek z ratuszem. Po środku placu, w cieniu drzew stała zabytkowa fontanna z cudownie orzeźwiającą wodą. Pamiętam, że przechyliłam się przez obudowę i niemalże zanurzyłam się aż po ramiona w tej zimnej, krystalicznej wodzie - poczułam, jak wracają mi siły.
Tuż obok fontanny znajduje się pomnik przedstawiający kamienną sarenkę. To miejsce jest szczególnie ważne dla Polaków. Jeśli tam pojedziecie, z pewnością zobaczycie na szyi sarenki biało-czerwoną wstążeczkę. Ową sarenkę wyrzeźbił polski więzień obozu Mauthausen, Stanisław Krzekotowski, a sama rzeźba swego czasu stanowiła ozdobę ogrodu komendanta obozu! Po wojnie sarenkę uratowano i dziś siedzi cicho na rynku jako symbol pamięci.
Czas mijał, a ja musiałam jechać dalej, aby zdążyć zwiedzić Miejsce Pamięci. Ruszyłam na przód, ale tuż za zabudowaniami miasteczka droga zaczęła piąć się ostro pod górę. W upale każdy krok wydawał mi się niezwykle męczący. Prowadziłam rower, który też swoje waży, a jest to zabytkowy rower stalowy. Co kilka kroków przystawałam, żeby napić się wody i patrzyłam w nawigację odliczając metry do końca trasy. Na ostatniej prostej droga jeszcze bardziej stała się stroma, a ja zwątpiłam czy dam radę wciągnąć rower. Powoli dałam jednak radę przejść ostatnie metry i wreszcie w oddali moim oczom ukazał się kamienny front zabudowań byłego obozu Mauthausen.
c.d.n.
Komentarze
Prześlij komentarz