
Raport medyczny z 1947 roku
"Podanie 10ml chloroformu będzie odpowiednie…"
Wśród dokumentów zamówionych z "The National Archives" w Londynie, znalazłam interesujący folder o nazwie "Capital Punishment. Execution by hanging". Sygnatura całego folderu odpowiadała tej z raportu dr Bucklanda z 1947 roku: HO 45/25454. W folderze znajdowały się archiwalia dotyczące przeprowadzanych egzekucji przez powieszenie. Na małym skrawku wydrukowano treść pytania od jednego z lekarzy i jego wątpliwości dotyczących wykonywanych wyroków, a także nietypowej reakcji ciała osoby wiszącej na sznurze. Tekst dokumentu pochodzi z 1901 roku:
"Zwracam się z pytaniem do sekretarza stanu ds. spraw wewnętrznych, czy zdaje sobie sprawę, że w przypadku egzekucji wykonywanych w tym kraju śmierć rzadko następuje natychmiastowo, że w większości przypadków kręgi nie ulegają przemieszczeniu ani złamaniu, a w wielu przypadkach puls na nadgarstku bije przez pięć lub sześć minut po opadnięciu zapadni; oraz czy zleci przeprowadzenie dokładnego dochodzenia w sprawie obecnej metody wykonywania egzekucji w Wielkiej Brytanii i Irlandii w celu podjęcia kroków mających na celu zapobieżenie wszelkim możliwościom odczuwania cierpienia przez skazanego".
Dr Thompson, 16.04.1901, The National Archives, HO 45/25454.
Nie potrafię zliczyć ile maili wymieniłam z Jörgiem w listopadzie 2024 roku, kiedy dyskutowaliśmy na temat bijącego serca u Irmy Grese w chwili jej egzekucji, kiedy wisiała na sznurze. Przez moją głowę przetoczyło się wtedy wiele strasznych myśli, łącznie z przypuszczeniami, że Irma Grese przeżyła swoją egzekucję i została żywcem zakopana pod ziemią. Chociaż opisywane przeze mnie wydarzenia działy się 80 lat temu, nasze internetowe dyskusje na temat tego, jak umierał człowiek na szubienicy, o tym co działo się w tym momencie z ludzkim organizmem i jakie były reakcje ciała - nie odbiegały wcale od dyskusji prowadzonych w XIX i XX wieku przez lekarzy oraz katów wieszających ludzi metodą "długiego spadku". Bardzo możliwe, że nasze ówczesne rozumowanie świadczyło o niewiedzy medycznej i nic w tym dziwnego: ani ja, ani Jörg nie jesteśmy lekarzami i możemy tylko snuć swoje domysły na podstawie mglistych wyobrażeń z procedury umierania na szubienicy.
Nasze rozmowy wcale jednak nie były takie bezpodstawne. Jak pokazały dokumenty z "The National Archives", przez dziesiątki lat dyskutowano nad zagadnieniem zaobserwowanego pulsu u osób wiszących na linach z zaciśniętym dopływem tlenu do mózgu. Kwestia bijącego serca u osób powieszonych była kluczowa. To, że obecny w czasie egzekucji patolog wykorzystał szansę i przeprowadził obserwacje oraz badania pulsu na ciałach skazańców, potwierdza wcześniejsze dylematy brytyjskich lekarzy, biorących udział w wykonywanych wyrokach śmierci. Podobnie jak we wcześniejszych raportach, także w przypadku egzekucji w Hameln, niektórym z powieszonych osób biło serce, a taka sytuacja mogła zaburzyć właściwy przebieg wykonywanych wyroków.
"W zasadzie do roku 1968 posługiwano się definicją śmierci odwołującą się jedynie do zatrzymania krążenia krwi i oddechu. Jednakże nieostre kryteria tradycyjne pozwalały jedynie na stwierdzenie, czy ktoś oddycha lub czy jego serce nie bije".
Anna Tworkowska "Implikacje prawne i społeczno-kulturowe śmierci człowieka...".
Chociaż wyglądało to strasznie, wyczuwalny puls u powieszonych osób wcale nie był czymś niezwykłym i dziś wiadomo, że nie było to równoznaczne z przeżyciem egzekucji przez skazanego. Wiadomo też, że po odcięciu dopływu tlenu, mózg człowieka obumiera w ciągu trzech do pięciu minut, a wtedy nastają nieodwracalne zmiany prowadzące ostatecznie do zgonu, czyli śmierci mózgowej. Serce człowieka może bić po obumarciu mózgu jeszcze przez kilkanaście minut, co także zostało zaobserwowane w czasie wieloletnich badań w brytyjskich więzieniach w czasie obserwacji egzekucji przez powieszenie.
Tak więc z całą pewnością po 20 minutach od powieszenia, Irma Grese nie żyła, gdyż nastała u niej śmierć mózgowa, a dla pewności, kierując się w 1945 roku kryteriami bicia serca, doktor Buckland wstrzyknął jej dosercowo 10 mililitrów chloroformu, co natychmiast zatrzymało pracę serca. Rzecz jasna, gdyby pozostawić Irmę Grese wiszącą przez godzinę, samoistnie nastąpiłoby zakończenie pracy serca i nie trzeba byłoby stosować żadnych dodatkowych środków chemicznych. Wiadomo, że ludzkie serce posiada własny układ przewodzący impulsy elektryczne, które są w stanie generować bicie niezależnie od impulsów nerwowych z mózgu. Proces trwa od kilku do kilkunastu minut. Ludzki organizm w czasie obumierania wyłącza się powoli i stopniowo. Nie dzieje się to w ułamku sekundy, tylko zajmuje to trochę czasu - tak to wygląda z biologicznego punktu widzenia. A przy egzekucjach zbrodniarzy z Belsen, kiedy w jednym dniu trzeba było wykonać 13 wyroków śmierci - tego czasu nie było.
Można więc powiedzieć, że Irmie Grese nie pozwolono w spokoju samoistnie obumrzeć, tylko przyspieszono ten proces. W tym przypadku jej ostatnie słowo "schnell" ("szybko") nabiera nowego znaczenia: wedle życzenia skazanej, skrócono maksymalnie czas "wyłączenia się" jej organizmu, aby można było uznać ją za całkowicie zmarłą!
Pisząc swoją książkę o Irmie Grese postanowiłam znaleźć informacje na temat wojskowego patologa, doktora Francis Edward Bucklanda. Skoro ten konkretny człowiek był świadkiem śmierci Irmy Grese i sam się do niej przyczynił poprzez zatrzymanie jej akcji serca - musiałam zdobyć jakieś konkretne świadectwo na papierze, które byłoby potwierdzeniem tego, że takie zastrzyki wykonywano w Hameln. To była najważniejsza sprawa dla mnie! Jak się później przekonałam, artykuły, które pojawiły się po 2000 roku, tylko powierzchownie opisywały sytuację. Daniel Patrick Brown w swojej książce "The Beautiful Beast" także podał błędne informacje, nie znając prawidłowej nazwy środka chemicznego ani nazwiska lekarza. Musiałam więc ustalić konkrety, a zaczęłam od kontaktu mailowego z panem Richardem Clarkiem i to była najlepsza decyzja.
H.T. Findlay, C.H. Andrewes, The Journal of Pathology and Bacteriology, April 1966.
Cofnijmy się teraz nieco w czasie. W 2018 roku Richard Clark razem z pastorem Trugottem Vitz wspólnie (nie znając się wcześniej i nie mając ze sobą bezpośredniego kontaktu) napisali książkę "Hangman at War", która jest dziś dostępna na portalu "capitalpunishmentuk.org". Dwa lata wcześniej, w 2016 roku Traugott Vitz napisał swoją własną publikację na temat brytyjskich egzekucji pt. "Langes Seil, Schneller Tod: Wie Großbritannien seine Mörder hängte". Myślę, że on także nawiązał mailową współpracę z panem Clarkiem i obaj panowie rozwinęli temat brytyjskich egzekucji, opisując jeszcze bardziej szczegółowo powieszenia sądowe na niemieckich zbrodniarzach w więzieniu Hameln. W książce opisano także wybrane sylwetki nadzorczyń obozowych, w tym także Irmy Grese. W obydwu książkach pojawiły się informacje o zastrzykach, gdyż Richard Clark miał dostęp do raportu medycznego doktora Bucklanda.
Dodatkowo, niemiecki historyk, Michael Kirchschlager, opublikował obszerny artykuł na portalu "Kriminalia.de" zatytułowany: "The Executioner at War: Soldiers, Spies, and Traitors – Der Henker im Krieg: Soldaten, Spione und Verräter". Tekst jest dostępny w formacie PDF. Patrząc po nazwie wydawnictwa, które wydało książkę Vitza - "Kirchschlager Verlag" można się domyśleć, że fragment książki został opublikowany przez wydawnictwo, za zgodą autora. Sprawdziłam podaną sygnaturę w publikacji Vitza i rzeczywiście - numer sygnatury raportu doktora Bucklanda zgadza się z zasobami "The National Archives" w Londynie.
W 2024 roku nawiązałam kontakt mailowy z panem Richardem Clarkiem. Przez wiele lat był on autorem strony "Capital Punishment UK", która dziś ma już nowego właściciela. Na stronie można przeczytać ważną adnotację:
"Jako nowy opiekun serwisu CapitalPunishmentUK.org mam zaszczyt kontynuować pracę nad tą niezwykłą stroną internetową. Jej pierwotny twórca, Richard Clark, poświęcił ponad 30 lat na badania, kompilację i prezentację szczegółowej historii kary śmierci w Wielkiej Brytanii.
Badania te opierają się na szerokim zakresie źródeł pierwotnych i wtórnych, w tym:
* Oficjalnych dokumentach rządowych i archiwach
* Historycznych gazetach i aktach sądowych
* Doniesieniach mediów i badaniach naukowych
* Osobistych relacjach, biografiach i pracach naukowych
Jego zaangażowanie w dokładność, dogłębność i historyczną rzetelność sprawiło, że strona ta stała się cennym źródłem informacji dla studentów, historyków, badaczy i ogółu społeczeństwa".
13 listopadada 2024 roku opisałam panu Clarkowi swoje badania nad sprawczyniami (oraz Irmą Grese) i zapytałam się czy wie coś o zastrzykach stosowanych na powieszonych osobach w więzieniu Hameln. Wysłałam też zdjęcie z dokumentem zawierającym listę świadków egzekucji jako dowód, że wiem, o co chodzi i że sprawę traktuję poważnie. Minęło kilka godzin, a pliki z kilkoma stronami raportu medycznego doktora Bucklanda mogłam pobrać z mailowego załącznika wysłanego od pana Clarka, z drugiej strony globu. Czy badania historyczne naprawdę prowadzi się w tak łatwy sposób? Wystarczy napisać do właściwej osoby, a poszukiwany dokument trafia bezpośrednio przed nasze oczy?
Fragment pierwszej strony raportu medycznego dr Bucklanda z wypisanymi nazwiskami
Irmy Grese i Johanny Bormann oraz zanotowanym pulsem w chwili ich egzekucji.
Mimo wszystko poczułam dziwny smutek, że ta historia z zastrzykami wydarzyła się naprawdę. Może nawet byłam w lekkim szoku. Właściwie to nie chciałam w to wierzyć i świadomie odrzucałam od siebie myśl, że ktoś mógł jeszcze zrobić coś takiego osobom umierającym na szubienicy. To trochę tak, jakby sama śmierć na sznurze, czyli "powieszenie sądowe", nie było wystarczająco przerażające. Raport medyczny otworzył wiele nowych wątków do dalszej dyskusji na temat wydarzeń zza murów więzienia Hameln. Czy doktor postąpił właściwie, że zgodził się na skrócenie czasu, w którym ciała miały wisieć na sznurze? Czy to było humanitarne? Czy było to zgodne z kodeksem medycznym? A może trzeba było rozłożyć te egzekucje na dwa dni? Dlaczego te badania (obserwacje) zostały utajnione? Czy ktokolwiek z rodzin powieszonych osób o tym wiedział...?
Pierwsza i druga strona raportu doktora Bucklanda.
The National Archive, HO 45/25454
"Jesienią 1945 roku wielu Niemców uznanych za winnych zbrodni wojennych i skazanych na śmierć czekało na egzekucję. Zbudowano szubienicę według standardowego angielskiego projektu, a do wykonania zadania wyznaczono oficjalnego kata, Pierrepointa. Ponieważ w pierwszej kolejności na egzekucję czekało aż 13 osób, dyrektor Oddziału Karnego Komisji Kontroli Niemiec uznał, że pozostawienie ciał na szubienicy przez godzinę lub dłużej, co jest powszechną praktyką w Anglii, spowodowałoby nadmierne opóźnienie. Zastępca dyrektora patologii B.A.O.R., który miał pełnić funkcję lekarza obecnego podczas egzekucji, został zapytany przez dyrektora służby medycznej B.A.O.R., czy uważa, że istnieją jakieś przeciwwskazania do wstrzyknięcia zwłokom bezpośrednio po egzekucji śmiertelnej dawki jakiejś substancji chemicznej, aby zapewnić możliwość niezwłocznego zdjęcia zwłok.
Zastępca dyrektora oddziału patologii uznał, że nie ma żadnych przeciwwskazań etycznych do takiego postępowania i że podanie 10 ml chloroformu będzie odpowiednie".
"An account of observations made at judical hanging in B.A.O.R."
The National Archives, HO 45/25454
Myślę, że prawda wyglądała tak, że Edmund Paton Walsh, kierownik Sekcji Karnej B.A.O.R. po rozmowie z Albertem Pierrepointem podjął decyzję o skróceniu czasu przeznaczonego na wiszenie ciał osób skazanych w pierwszej egzekucji dnia 13 grudnia 1945 roku. Albert Pierrepoint od kilku lat pracował jako kat w więzieniu Wandsworth, a Paton Walsh był zastępcą gubernatora tego więzienia. Obaj panowie znali się bardzo dobrze. Już na początku października 1945 roku wybrano Alberta Pierrepointa jako kata, który powiesi pierwszych skazanych zbrodniarzy.
Paton Walsh był świadomy procedur egzekucyjnych i wiedział, że w przypadku zbrodniarzy z Belsen nie będzie możliwości, aby w jednym dniu każda z 13 osób wisiała przez godzinę na sznurze. Dlatego też: a) skrócono czas zawieszenia skazanych i b) zbudowano nową szubienicę z miejscem na wykonanie egzekucji dwóch osób jednocześnie na tej samej zapadni.
Po tych ustaleniach, Paton Walsh, skontaktował się z zastępcą głównego patologa Brytyjskiej Armii Renu, czyli z doktorem Bucklandem i wówczas uzgodniono zastosowanie środka z chemiczną trucizną, podawaną natychmiast po spadku ciała. W innym razie pierwsza seria egzekucji trwałaby minimum 13 godzin, a nawet dłużej - włączając czas przygotowania skazanych, późniejszego zdejmowania ciał i wkładania ich do trumien.
Dziś też nie można w 100% określić, ile czasu potrzebuje ciało człowieka wiszącego na sznurze, aby samoczynnie obumrzeć. Każda egzekucja, chociaż przeprowadzona metodą "długiego spadku", mogła wyglądać nieco inaczej. U wszystkich osób powieszonych w Hameln nastąpiła natychmiastowa utrata przytomności, co stwierdził doktor Buckland. Natomiast nigdy nie było pewności, kiedy całkowicie ustanie życie, tzn. bicie serca: czasem trwało to 15 minut, a u innej osoby mogło trwać 35 minut, 45 minut lub nawet godzinę. Jak udowodniono, zazwyczaj po 12 minutach przestawało samoistnie bić serce u skazanych, ale dla całkowitej pewności przyjęto jednak ogólny czas wynoszący 30 minut, który był średnią, jaką notowano w czasie obserwacji osób, na których wykonywano egzekucje. Tak więc raport medyczny doktora Bucklanda z 1947 roku stwierdzał, że w przyszłości będzie można przeprowadzać egzekucje większej ilości osób w jednym dniu w odstępach półgodzinnych - aby mieć pewność, że puls nie będzie wyczuwalny.
Czas zgonu Irmy Grese, 10:03, wpisany do dokumentu "Return of Warrant" jest prawdopodobnie momentem wstrzyknięcia chloroformu oraz zaprzestaniem bicia serca.
"Return of Warrant: Irma Grese"
The National Archives, WO 235/12
Tachykardia 168, zanotowana przy nazwisku "Grese" w medycznym raporcie była pierwszym pisemnym świadectwem, które udało mi się pozyskać przy pomocy Richarda Clarka oraz z zasobów archiwum. Swoje poszukiwania rozpoczęłam więc od serca Irmy Grese i w ten sposób, krok po kroku, zbierałam dokumenty, które stały się dla mnie autentycznymi dowodami tego, co działo się za murami więzienia w Hameln i jak umierała młoda strażniczka z Auschwitz, bo właśnie jej śmierć zaintrygowała mnie najbardziej.
"Ponieważ za pierwszym razem na egzekucję czekało aż 13 osób, dyrektor Sekcji Karnej Komisji Kontroli w Niemczech uznał, że pozostawienie ciał wiszących przez godzinę lub dłużej, co jak wiadomo, jest powszechną praktyką w Anglii, doprowadziłoby do nadmiernej zwłoki. Zastępca Dyrektora patologii B.A.O.R., który miał być lekarzem obecnym przy egzekucjach, został zapytany, czy uważa, że istnieją jakikolwiek przeciwwskazania do wstrzyknięcia ciału bezpośrednio po egzekucji śmiertelnej dawki jakiejś substancji chemicznej w celu zapewnienia, że ciało zostanie bezzwłocznie zdjęte".
"An account observations made at judical hangings in B.A.O.R.".
The National Archives, HO 45/25454.
Opisy nietypowej sytuacji ze wstrzykiwaniem jakiegoś związku chemicznego osobom powieszonym w więzieniu Hameln pojawiały się w różnych opracowaniach. Ale jeśli się temu uważniej przyjrzeć, informacje te były dostępne dopiero po 2000 roku, kiedy udostępniono niektóre z brytyjskich archiwów. Raport medyczny został więc utajniony, a z późniejszej korespondencji samego doktora Bucklanda wynikało, że on także miał problem, aby zdobyć kopię swojego własnego raportu! Czemu ten dokument był tak drażliwy? Ponieważ w pewnym sensie był świadectwem wykorzystywania śmierci ludzi (zabijanych w egzekucjach sądowych) do przetestowania różnych sposobów skrócenia czasu wykonywania wyroków, kiedy jednego dnia trzeba było powiesić kilkanaście osób.
Doktor Buckland obserwował ciała skazanych, które spadały przez zapadnię. Patrzył czy zachodzą jakiekolwiek widoczne reakcje organizmu, czy skazani tracili przytomność oraz oczywiście badał ich puls. Chociaż napisał, że po otwarciu zapadni, gdy skazani spadali, schodził natychmiast w dół i wstrzykiwał ciałom chloroform, tak naprawdę nie wiadomo, ile czasu upłynęło, zanim naprawdę podawał nieprzytomnym osobom te śmiertelne dawki trucizny. Jedno jest pewne: miał 20 minut do wykorzystania dla każdej osoby powieszonej. Czy wstrzykiwał chloroform dosercowo czy dożylnie po 5, 10 czy 18 minutach - "żadne ludzkie oko tego nie widziało", napiszę cytując samą Irmę Grese...

Trzecia i czwarta strona raportu doktora Bucklanda.
The National Archive, HO 45/25454"Po próbnym zrzucie manekina, trzy kobiety zostały stracone jedna po drugiej, a następnie dziesięciu mężczyzn w parach. Po egzekucji pierwszej kobiety i uwolnieniu ciała, założono manekina, aby utrzymać linę w napięciu w celu dokonania pomiarów do następnej egzekucji: okazało się to czasochłonne i przy kolejnych egzekucjach dokonywano niezbędnych pomiarów przed usunięciem ciała właśnie straconego więźnia. Po uruchomieniu zapadni, obecny w pomieszczeniu egzekucyjnym oficer medyczny natychmiast zszedł po schodach do pomieszczenia poniżej, gdzie stojąc na drabinie, przez pół minuty nasłuchiwał bicia serca, a następnie wstrzyknął 10 ml chloroformu.
Skutki wstrzyknięcia chloroformu:
a) dosercowo 10 ml chloroformu, co potwierdza pobranie krwi podczas odsysania – natychmiastowe zatrzymanie akcji serca.
b) 10 ml chloroformu dożylnie w ramię, gdy tylko igła została wyjęta, stetoskop został przyłożony do klatki piersiowej w samą porę, aby usłyszeć zamierający dźwięk serca.
c) 10 ml wstrzyknięto w obszar otępienia serca, ale podczas odsysania nie było widać krwi - bicie serca było niesłyszalne pod koniec czterech minut.
W tej serii 13 przypadków nieznaczne chwilowe zgięcie kolan w przypadku Kramera i Kleina było jedynym ruchem po upadku: wydawało się, że całkowita utrata przytomności została osiągnięta natychmiast".
"An account observations made at judical hangings in B.A.O.R.".
The National Archives, HO 45/25454.
Brytyjczycy jak już wiadomo, od wielu lat sprawdzali reakcje ciał skazańców oraz próbowali udoskonalać metody "długiego spadku". Oto w Hameln nadarzyła się okazja, aby obserwować przez kilka lat, jak umierają osoby w różnym przedziale wiekowym, o różnej budowie ciała, płci oraz wzroście. W rzeczywistości osoby z pierwszych serii powieszeń stały się grupą badawczą dla doktora Bucklanda, który na ich podstawie wyciągnął wniosek o możliwości skrócenia czasu przyszłych egzekucji do 30 minut, w ciągu których serce większości ludzi przestawało samoczynnie bić.
14 marca 2000 roku pojawił się obszerny artykuł w gazecie "The Sunday Times":
"Tajne testy przeprowadzone w celu poprawy skuteczności wykonywania wyroków śmierci na niemieckich zbrodniarzach wojennych wykazały, że śmierć na szubienicy następowała dopiero po 25 minutach.
Eksperyment, którego istnienie ujawniono w aktach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych opublikowanych niedawno przez Archiwum Państwowe, potwierdził obawy lekarzy, że powieszenie nie powoduje natychmiastowej śmierci. Po egzekucji słychać było bicie serc skazańców, a śmierć można było przyspieszyć jedynie poprzez wstrzyknięcie chloroformu.
Pomimo tych dowodów Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nadal propagowało pogląd, że powieszenie jest najbardziej humanitarną i skuteczną formą egzekucji, aż do zniesienia kary śmierci w 1965 roku. Według dokumentów, próby podjęte przez środowisko medyczne od początku wieku, aby sprawa została oficjalnie zbadana, były zawsze odrzucane.
W eksperymentach przeprowadzonych w więzieniu Hamelin w Niemczech wzięło udział wielu z 64 nazistów, w tym osoby odpowiedzialne za zbrodnie popełnione w obozach koncentracyjnych, które zostały tam stracone pod koniec wojny. Do przeprowadzenia egzekucji przez powieszenie wyznaczono oficjalnego kata, Alberta Pierrepointa. Ponieważ w jednym czasie na egzekucję czekało aż 13 więźniów, uznano, że pozostawienie ciał zawieszonych przez godzinę lub dłużej, co było zwyczajową praktyką mającą na celu upewnienie się, że skazany nie odzyska przytomności, spowodowałoby "nadmierne opóźnienie".
F.E. Buckland, zastępca dyrektora patologii brytyjskiej armii nad Renem, został zapytany przez dyrektora służb medycznych, czy uważa, że istnieją jakieś przeszkody, aby natychmiast po egzekucji wstrzyknąć ciału śmiertelną dawkę "jakiegoś roztworu chemicznego", aby zapewnić, że ciało będzie można zdjąć "bez opóźnienia". Zgodnie z dokumentacją dr Buckland "nie widział żadnych przeszkód etycznych" i uznał, że odpowiednia dawka to 10 cm3 chloroformu.
Pierwsza seria egzekucji, przeprowadzona 13 grudnia 1945 r., dotyczyła 3 kobiet i 10 mężczyzn. Kobiety zostały powieszone pojedynczo, mężczyźni parami.
Zgodnie z raportem "po uruchomieniu pułapki lekarz zszedł po schodach do pomieszczenia poniżej, gdzie stojąc na drabinie, przez pół minuty nasłuchiwał bicia serca, a następnie wstrzyknął 10 ml chloroformu". Niektórym wstrzyknął go bezpośrednio do serca, co, jak zauważył, spowodowało natychmiastowe zatrzymanie akcji serca. Innym wstrzyknął go dożylnie w ramię, co spowodowało zatrzymanie akcji serca w ciągu kilku sekund.
Według dr Bucklanda wszyscy byli nieprzytomni przed podaniem zastrzyków. Podczas drugiej serii egzekucji przez powieszenie, 8 marca 1946 r., postanowił nie używać chloroformu. Zamiast tego lekarz słuchał bicia ich serc przez stetoskop, aby zmierzyć, ile czasu zajęła im śmierć. Wyniki zapisał w tabeli, z której wynikało, że zatrzymanie słyszalnego bicia serca trwało od 10 do 15 minut.
Podczas trzeciej serii egzekucji, 15 maja 1946 r., użył elektrokardiografu, przyrządu rejestrującego aktywność elektryczną serca. Wykazał on, że niesłyszalne impulsy były wytwarzane przez kolejne 10 minut, więc niektórzy umierali nawet po 25 minutach.
Podczas eksperymentu dwóch mężczyzn zaczęło oddychać i trzeba było podać im chloroform. W jednym przypadku miało to miejsce 7,5 minuty po egzekucji.
Pomimo dowodów na aktywność serca trwającą do 25 minut, dr Buckland doszedł do wniosku, że w przyszłych egzekucjach ciała powinny pozostawać zawieszone przez 15 minut, aż do momentu, gdy bicie serca nie będzie już słyszalne, zamiast przez zwyczajową godzinę. Jego zdaniem umożliwiłoby to "przeprowadzanie podwójnych egzekucji w odstępach półgodzinnych".
Według dokumentów Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odrzucało obawy dotyczące powieszenia od lat 90. XIX wieku, kiedy to John De Zouche Marshall przedłożył dokument dotyczący egzekucji sądowych i wezwał rząd do zwrócenia na to uwagi. Opisał on szczegółowo przypadki, w których skazany cierpiał "intensywne i niepotrzebne tortury przez wiele minut", umierając z powodu uduszenia.
W 1901 i 1943 roku, kiedy posłowie złożyli pytania parlamentarne z prośbą o przeprowadzenie dochodzenia, otrzymali pisemną odpowiedź od ministra spraw wewnętrznych, że nie ma potrzeby podejmowania żadnych działań, ponieważ śmierć zawsze następuje natychmiastowo. Dr De Zouche Marshall przedłożył również Ministerstwu Spraw Wewnętrznych swój projekt podbródka przymocowanego do pętli, który miał powodować zwichnięcie kręgosłupa, zapewniając natychmiastową śmierć".
20 marca 2000 roku sprawę zastrzyków z chloroformem w bardzo krótkiej notatce opisał także niemiecki dziennik "Der Spiegel". Informacje nie spotkały się jednak z szerszym zainteresowaniem społeczeństwa niemieckiego. Nie skojarzono, że osobami powieszonymi był Josef Kramer oraz Irma Grese - nie podano bowiem żadnych nazwisk osób skazanych.
"Zastrzyk śmierci dla powieszonych zbrodniarzy.
Lekarze armii brytyjskiej próbowali przyspieszyć egzekucje niemieckich zbrodniarzy wojennych z obozów koncentracyjnych wkrótce po II wojnie światowej. Niedawno opublikowane akta brytyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ujawniają, że medycy wojskowi wstrzykiwali nieprzytomnym skazanym więźniom śmiertelną dawkę chloroformu. Profesjonalny kat, Albert Pierrepoint, przeprowadził pierwsze egzekucje 13 grudnia 1945 roku w więzieniu Hameln, zabijając dziesięciu mężczyzn i trzy kobiety, skazanych na śmierć przez brytyjskie sądy wojskowe. Ponieważ dostępne były tylko dwie szubienice, wcześniej obowiązująca zasada, nakazująca wieszanie skazanych na śmierć w odstępach godzinnych w celu zapewnienia zatrzymania krążenia, została zawieszona. Zamiast tego lekarz wojskowy wszedł po drabinie, aby sprawdzić bicie serca nieprzytomnych nazistowskich zbrodniarzy, a następnie podał im śmiertelny zastrzyk. Według raportu patologa z Brytyjskiej Armii Renu, pozwalało to na egzekucje w odstępach półgodzinnych".
"Der Spiegel", 20.03.2000
Dzisiejsze badania medyczne pozwalają stwierdzić, że śmierć człowieka nie następuje "natychmiastowo", jak podano w brytyjskim artykule w 2000 roku, cytując wypowiedź któregoś z ministrów, prawdopodobnie żyjącego jeszcze w XIX wieku. Ludzki organizm jest naprawdę skomplikowaną maszyną, w której zachodzą różne procesy, a poszczególne organy funkcjonują niezależnie od siebie - mają swoje własne systemy podtrzymywania życia. Wyłączenie tej "maszyny" poprzez odcięcie dopływu tlenu do mózgu czy przerwanie rdzenia kręgowego, nie spowoduje natychmiastowej śmierci całego człowieka. Badania jasno wskazują, że nawet kilkanaście godzin po śmierci mózgowej człowieka, niektóre komórki jego organizmu obumierają szybciej, inne wolniej, a jeszcze inne, odporne na niski poziom tlenu - wciąż kontynuują życiowe funkcje, do których zostały stworzone!
Raport medyczny doktora Bucklanda z 1947 roku jest niezwykle ważnym świadectwem śmierci konkretnych ludzi mających imiona, nazwiska oraz emocje, z którymi szli na swoje egzekucje i z którymi zostali pogrzebani na "małym zachodnim dziedzińcu" więzienia Hameln. Dzięki temu dokumentowi można mieć też wgląd w to, jak naprawdę umierała Irma Grese i co się z nią działo, kiedy wisiała na sznurze. To też jest pewna tajemnica, że ostatnim śladem ziemskiego, cielesnego istnienia tej młodej kobiety jest zanotowany puls bicia jej serca, kiedy wkraczała już w inną rzeczywistość... Mam nadzieję, że - według jej słów z listu pożegnalnego - w swoim "gorąco bijącym sercu nie czuła strachu przed śmiercią".
Zobacz też:
Komentarze
Prześlij komentarz